Od około 7 m-cy ćwiczę bjj, krócej uderzenia. Wczoraj w nocy przeszedłem chrzest bojowy. Dla ciekawych super krótkie streszczenie:
Akcja w autobusie, gości dwóch. Gdy autobus się zatrzymał jeden kopnął mnie z partyzanta i zaczął uciekać, więc delikatnie dostał na przystanku, drugi potem w autobusie zaczął słownie grozić mi nożem, więc go zaatakowałem. Zarobił silny prawy prosty na nos i bardzo silne kolano w to samo miejsce.
Dla tych, którym chce się więcej czytać:
To było w autobusie, nocna linia, chciałem wsadzić do autobusu moją dziewczynę i jej 3 koleżanki na początkowym przystanku. Ale jakichś 2 kolesi w tym autobusie zaczęło się mnie czepiać, zanim jeszcze autobus odjechał. Łatwo dałem się sprowokować i zacząłem ich zapraszać na zewnątrz. Nie chcieli. W czasie jazdy było głośno, moje 2 koleżanki się wciągnęły w kłótnię. Próbowałem załagodzić, jeden koleś (miał rozcięty nos i zakrwawioną koszulkę od jakiegoś wcześniejszego boju) wykazywał chęć załagodzenia sprawy, drugi zdecydowanie nie. Zaczęło się tak, że ten z pokrwawioną koszulką miał wysiąść wcześniej od drugiego, podszedł do nas (bo dotychczas obaj siedzieli w pewnej odległości od nas) tuż przed swoim przystankiem i zaczął niby gadać z moją koleżanką, że ma się uspokoić itp. Jak się otworzyły drzwi autobusu, to sprzedał mi buta na twarz i zaczął uciekać. Qrva, takiego czegoś się nie spodziewałem nawet po takich śmieciach. Spodziewał się, że pewnie złapię się za twarz, zacznę płakać, a on sobie legalnie pójdzie. Ale jak tylko poczułem buta to od razu do niego, za szmaty, wybiegliśmy na zewnątrz autobusu, bo tak się wyrywał. Czułem, że zaraz zostanę z jego koszulką w rękach, a on spieprzy. (W tym czasie jego kumpel nadal siedział w autobusie, część moich koleżanek była na zewnątrz, część w środku autobusu). Więc złapałem jego łeb jakby w gilotynę, tyle, że tyłem, ale nie było duszenia. Nie miałem też możliwości uderzania go. Nie mogłem puścić, bo by uciekł. Więc walnąłem jego łbem o tablicę z rozkładem jazdy, puściłem i wbiegłem z powrotem do autobusu, bo bałem się, że drugi koleś odjedzie sam z resztą moich koleżanek. Jak wszedłem to powiedziałem "Jeśli masz takie umiejętności jak twój kolega to po tobie". Zapomniałem dodać, że ten co był w autobusie cosik trenował, bo powiedział do swojego koleżki "Nie po to trenowałem 2 lata (i tu nie słyszałem)...". Zacząłem gadkę z tym drugim gościem, że ja chcę tylko dziewczyny spokojnie odwieźć do domu. A on nadal nieziemsko zacięty do bójki (bo mieliśmy potem razem wysiąść i się lać). Dziewczyna powiedziała mi, że on mówił przedtem do tego pierwszego, że ma nóż. Zacząłem rozważać możliwość zaczęcia bójki w autobusie, bo wtedy jest znacznie mniejsze ryzyko, że będzie wyciągał kosę, bo było sporo ludzi i wszyscy mieli takie miejsca, że widzieli wszystko jak na dłoni. Przyszedł i usiadł naprzeciwko mnie i gadaliśmy. Zacząłem wypytywać o kosę i on wtedy zaczął walić do mnie teksty, że zarobię nożem i że nie będę miał wakacji. Więc postanowiłem, że go zaatakuję przy wszystkich i uchronię się od noża. Więc siedząc wyjechałem mu prawy prosty w nos (zaczęła lecieć krew) i chyba kolano, ale nie jestem pewien, bo niezbyt pamiętam. Wtedy on zaczął na mnie napierać, więc wziąłem go do gardy (tej z bjj). On wtedy wpakował mi palec w oko i wciskał. Nie bolało, ale było to upierdliwe. Upadłem w takim wąskim przejściu, a on pozostał w pozycji pół-stojącej, gdyż go ciągle trzymałem. Zaczęli nas rozdzielać pasażerowie (3 albo 4 gości i 2 dziewczyny). Chciałem zrobić balachę, ale ktoś trzymał mi stopy, próbując je rozpleść, ktoś za głowę, ktoś jego odciągał, ale ja przyciągałem go do siebie. Stało się jakoś tak (bo chyba chciał mnie uderzyć), że nagle obie jego ręce miałem z prawej strony mojej głowy, więc napierałem głową na łokieć, żeby nie uciekł ręką. Zacząłem się po nim wspinać, żeby zajść mu za plecy (mata leo to moja ULUBIONA technika . On podobno wrzeszczał "Weźcie mnie od niego!". Goście krzyczeli, żebym rozplótł nogi, a ja wrzeszczałem, że on jest mój. Jednak zrezygnowałem z zachodzenia za plecy, bo wspinałem się po nim przy użyciu samej tylko głowy, a goście rozdzielający nas byli oczywiście silniejsci od mojego karku. Zrezygnowałem, trochę go potrzymałem i stwierdziłem, że jak go puszczę, to na pewno koleś spróbuje mnie zaraz "zdepnąć". Więc puściłem i wyciągnąłem nogi tak, żeby nie mógł mnie sięgnąć nogą. I jakbym był jasnowidzem, widzę jak idzie na mnie but (koleś był po stronie moich nóg). Moja obrona zadziałała, gościu stracił równowagę, że poleciał do tyłu siadając w efekcie na siedzenie. Od razu podleciałem, chwyt za głowę i kolano w nos (jeszcze mnie od tego boli). Gościu stał się niekumaty, nie wiedział chyba co się dzieje. Autobus się zatrzymał, ktoś go wypchnął przed drzwi, żeby się wynosił z autobusu. Drzwi się otworzyły, a on stał zamroczony. Wtedy koleżanka (nazwana wcześniej przez jednego z nich "dziwką", ją tam najbardziej nosiło) dała mu takiego kopa, że wyleciał na zewnątrz.
Pominąłem opis ich chamstwa, bo to by 2-krotnie wydłużyło tekst.
Kto się śpieszy ten się potyka.
Kto się śpieszy ten się potyka.