Na początku tego posta szanowni forumowicze chciałbym przywitać się po długiej nieobecności na SFD i napisać kilka słów o sobie tytułem wstępu
Mam 22 lata, ważę około 83 kg mam około 178 cm wzrostu. Nie jestem ani gruby, ani chudy czy też „przytyrany”. Swoją masę i budowę ciała wypracowałem na siłowni, basenie i boksie. Sztuki walki czyli muay thai, boks i kick boxing łącznie z przerwami ćwiczę około 2 lat. Szczerze mówiąc rewelacyjny w tym nie jestem bo to tylko taka moja pasja, forma odreagowania po pracy/uczelni jednak swoje umiem. Wiem że mam bardzo silny prawy prosty i podobnie dobrze uderzam lewego sierpa. W sparingach sobie radzę, nie jestem jakiś „zamulony” czy „lewy”, bije seriami, nie boje się dostać, jedynie małym problemem jest kondycja. Jeśli chodzi o doświadczenie „uliczne” to prawdę mówiąc nie mam się czym chwalić bo jakiś szczególnie bojowy nie jestem. Miałem kiedyś jakieś mniejsze potyczki w których wychodziłem bez żadnego szwanku albo w ogóle rywale odpuszczali walkę. Generalnie rzecz ujmując w tej chwili to spokojny ze mnie człek który chce kiedyś mieć dobrą pracę, żonę, dzieci i fajny dom oraz poukładane życie. Przemocą się brzydzę (od jakichś 2-3 lat ;) ).
Powyżej napisany prolog stworzyłem po to, abyście mogli lepiej zrozumieć właściwą opowieść. Treści w niej nie będzie wiele ale zapewne da części z Was do myślenia.
Mianowicie pewnego niezbyt pięknego dnia około godziny 19:40, 19:50 czekałem na peronie dworca zachodniego w wawie na swój spóźniający się pociąg. Spacerowałem sobie z torbą sportową z jednego końca peronu na drugi, tak dla zabicia czasu, to do przodu, to do tyłu, myślałem o jakichś pierdołach – na peronie była masa ludzi. W pewnym momencie poczułem, że ktoś za mną idzie. Odwróciłem się i moje oczy ujrzały łysą pałę w wieku około 30 lat, może kilka więcej, niższy niż ja, krępy o mordzie bandyty i buźce z neandertalskim nie skażonym myśleniem wyrazie. Stałem tak naprzeciwko niego 2, może 3 sekundy i już miałem go z gracją ominąć i powiedzieć mechaniczne „przepraszam” ale tak się nie stało. Zostałem uderzony pięścią w twarz. To było coś niby prawy prosty, taki cep, potem drugi raz i może trzeci, sam już nie wiem. W każdym razie specjalnego szału nie było, p******nięcie niemowlaka – tylko jedno spowodowało chwilową utratę równowagi bo cofałem się do tyłu w momencie gdy dostałem. Generalnie rzecz ujmując to na treningach jest dużo więcej i dużo mocniej, po tej akcji prawie nie mam śladu. W międzyczasie do mojego oprawcy podbiegł jakiś koleś który był chyba z nim i krzyknął coś jak „zostaw, zostaw”. Typek szedł w moją stronę bez gardy i mówił jak poj**any:
- jakieś wąty, jakieś wąty?
- nie, o co chodzi? O co chodzi odpowiedziałem cofając się do tyłu
Gość zawinął się i poszedł do pociągu, jakaś stara baba powiedziała pod nosem pogardliwie „byk” a ja jako że sławy nie lubię i poklasku nie szukam poszedłem również gdzieś gdzie nie będę budził sensacji.
Tak wyglądała sytuacja powierzchownie. Oczywiście w momencie gdy to wszystko się działo miałem różne myśli którymi również się z wami podzielę. Wszystko działo się szybko, niemal błyskawicznie ale pamiętam, że w chwili kiedy dostałem w biały dzień przy takiej ilości świadków pomyślałem na początku tylko „k***a, co jest? O co chodzi”. Nie było ani prośby o kasę ani o telefon których bym nie oddał, ani kompletnie nic. Kiedy dostałem może drugi raz pomyślałem „bić się czy nie?”. Zapadła szybka decyzja, że jednak nie bo koleś bije bez obrazy słabiej niż moja kobieta przed okresem. W tym momencie pomyślałem znowu a „może jednak mu przyj**ać?” ale znów myśl „tu jest masa ludzi, nic poważnego mi się nie stanie a w razie czego wpadnie policja i dostane pieprzem po oczach lub pałą przez łeb i będzie dupa.. chce do domu typek zaraz skończy”. W tym momencie dosłownie sflaczałem nogi się zaczęły uginać nawet czułem że nie mam siły zacisnąć dłoni. Padła myśl, że „to pewnie jakiś poj** i lepiej go nie prowokować bo może ma kosę”.
Potem w pociągu myślałem nad tym i cały czas moje ciało „chodziło” nogi drgały skupić się nie mogłem – dziwne i ch**owe uczucie.
Kiedyś miałem podobną akcję tyle że podjąłem decyzje o walce i w tym momencie wszystkie myśli zniknęły – dostał prawym, padł ale pociągnął mnie za rękę, padłem z nim była myśl „wstań i spraw żeby on nie wstał”. Wstałem strzeliłem odruchowego kopa wymierzonego w głowę – całe szczęście , że nie trafiłem, kumpel mnie odciągnął.
Generalnie dwie różne sytuacje rzecz zasadnicza zdecydowała – psychika. Sam nie wiem do tej pory czy dobrze zrobiłem pozwalając się bić, mój męski „honor” i „ego” ucierpiało ale jestem cały, nie mam nawet prawie śladów. W niedziele pojadę na uczelnie, w pon. do pracy.. Potem w domu czytałem sobie KK art. 217 i gdybym się bił to w tym chorym kraju koleś mógłby oskarżyć mnie tak samo jak ja jego. Ogólnie rzecz ujmując świadków była masa a w razie czego nie byłoby nikogo, po co jeździć i tracić czas w czyjejś sprawie. Ew. mogłem zaraz po akcji zadzwonić na policje, ale gdyby udowodnił przed sądem, że jest świrem to także NIC mu nie grozi. Gdyby jego kompan zeznał że go znieważyłem to także mógłby nie beknąć. Niestety aby dojść swoich praw trzeba załatwić masę formalności i ponieść koszta sprawy sądowej nie mówiąc już o czasie.
Reasumując.. Czy dobrze zrobiłem? Teraz czuję się trochę jak ciamajda, trochę dziwnie mi jak sobie pomyśle że mam jutro jechać z tego dworca. Coś takiego miałem tylko raz w życiu.. Co najlepsze miałem przy sobie w torbie gaz i kubotan a nie użyłem niczego bo uznałem, że nie warto.. Co o tym sądzicie? Zapraszam do komentowania, za komentarze pseudo ulicznych strit fajtjerów dziękuję.