Swoja droga, ostatnio naszla mnie taka refleksja... Poprzednie redukcje robilem na low carbie, meczylem sie z aerobami na rowerku wyliczonymi co do minuty po treningu, jakimis bcaa i innymi shitami. Efekty - gowniane na maksa, jak tlusty w ch** bylem tak pozostawalem bez zmian. W koncu postanowilem, ze zaczynam trenowac 4fun na jakis czas. Przelaczylem sie w tryb 3x w tygodniu - krotkie, intensywne sesje na wolnych ciezarach, tak jak lubie. Zaczalem ponownie biegac, raz-dwa razy w tygodniu. Aby ruszac sie troche wiecej niz zazwyczaj zaczalem czesciej chodzic pieszo na uczelnie i mniej korzystac z komunikacji miejskiej. Jakiez bylo moje zdziwienie jak zrobilem cos, co moge smialo nazwac forma zycia. Bez zadnych liczonych z zegarkiem aerobow, jedzac w p***u smacznych owocow, z 4 posilkami dziennie, z olewaniem posilkow gdy nie chcialo mi sie jesc i tak dalej. Spadki miesa? Zerowe. Moja forma szalu nie robi i moral bylby malo spektakularny gdyby nie bylo tak, ze na mojej silowni wlasciwie wiekszosc osob tak robi forme dla siebie. Laza po gorach, jezdza na rowerze do roboty, biegaja, a jeden z nich ma kable na nogach i 50 w lapie. Geny? A moze po prostu robimy z siebie zawodowcow niepotrzebnie?
Zmieniony przez - setnekonto w dniu 2011-12-27 03:24:25