Myślę, że problem leży gdzieś indziej. Tutaj nie chodzi o model podstawówka/gimnazjum/coś dalej. Właśnie kończę liceum, połączone z gimnazjum, więc mam wrażenie, że wiem o czym piszę.
Te najmłodsze dzieciaki przychodząc do tej szkoły zachowują się adekwatnie do ich wieku, ale jak w tym gimnazjum ciągle im się mówi "teraz to już gimnazjum, to poważna sprawa" to w to wierzą i szybko się zmieniają. Po pół roku nagle znika większość rozwrzeszczanych głów na korytarzach, a te dzieci zachowują się naprawdę dojrzale (zwłaszcza biorąc pod uwagę ich wiek).
Miałem okazje pojechać jako animator na wycieczkę integracyjną dla 1 gimnazjum, mniej więcej rok temu. Byłem odpowiedzialny za to, żeby poszli spać o odpowiedniej porze, nie „hasali” za bardzo, nie pili , a poza tym koordynowałem ich przemarsz w różne miejsca, gdzie mieliśmy z nimi jakieś gry terenowe itd. (chyba wszyscy wiedzą o czym mówię -> to była po prostu rola oboźnego) Owszem, połowa z Was zwariowałaby z tym towarzystwem, reszta nieustannie poszukiwałaby pod ręką pistoletu z tłumikiem i ustronnego miejsca, ale dzieci w wieku 13-14 lat są bardzo plastyczne. To znaczy, ze łatwo wyrobić sobie wśród nich względny autorytet, może nawet posłuch (w dodatku bez żadnych siłowych rozwiązań, jakie pewien wysoki dżentelmen na rządowej posadzie pragnąłby wprowadzić) A jak już pół roku później w podobny sposób obsługiwałem szkolny rajd (mamy zwyczaj w pierwszy dzień wiosny robić jakieś ogólnoszkolne górskie rajdy i często starsi uczniowie pomagają w upilnowaniu młodszych, bo po prostu brakuje kadry). Okazało się, że młodzi względnie trzymali kolumnę idąc szlakiem, dało się szybko zrobić zbiórkę i ich przeliczyć, nie musiałem ani razu „dać” komuś 20 pompek na „rozluźnienie”. Oni na serio „znormalnieli”.
Problem ze szkołą może występować, gdy jest ona zwyczajnie za duża. Nie ma mowy o jakimś kształtowaniu młodych ludzi w molochach po 1000 - 2000 dzieciaków. Ważne jest, by klasy w gimnazjach były średniej wielkości (do 25-26 osób), miały sensownego wychowawcę, oraz były edukowane przez jedno grono pedagogiczne (stałe osoby, które nie zmieniają się po kilku miesiącach mają możliwość wyrobienia sobie autorytetu – właśnie wyrobienia – w przypadku nauczycieli zmienianych co 3 miesiące – a to się nader często zdarza – nie ma takiej możliwości).
Mało tego: wprowadzenie gimnazjów było zdecydowanie dobre z innego punktu widzenia: pamiętacie może z pierwszych lat podstawówki, jakie problemy były z tymi najstarszymi? A może inaczej: wyobraźcie sobie takiego wyrośniętego, nabuzowanego hormonami 14 latka, który chciałby zaszpanować przed różową laską w podobnym wieku, pokazać, jaki z niego twardziel, a niedaleko idzie sobie korytarzem troszkę zdziecinniały, może nawet grubszy pierwszoklasista w śmiesznej czapce. O ile zakład, że ten nastolatek zerwie mu tą czapkę?
Ponadto ludzie w wieku do 13 lat to zazwyczaj dzieci. Później dorastają najaktywniej i rozpoczynają dojrzewać płciowo. Efekt tego taki, że szybko przyrasta ich masa a w mózgu pojawiają się niespotykane wcześniej ilości hormonów. Będąc w podstawówce rozrabiali (pamiętam jeszcze, jak odbierałem ośmioklasistów w podstawówce), w liceum mieliby pewnie kłopoty z przystosowaniem się (nagle nikt nie gładzi po główce). Dobrze, że mają szkoły we własnym gronie (w dużym uproszczeniu).
Konkludując: kwestia systemu edukacji nie ma moim zdaniem żadnego wpływu na agresywne zachowania dzieci. Więc gdzie tkwi problem?
Mam dziwne wrażenie, ze po kilku ostatnich latach recesji, kłopotów z bezrobociem itd. ludzie potracili priorytety. Owszem, jestem młody, część z Was może mogłoby być moimi rodzicami, ale mimo wszystko to, co zauważyłem wydaje mi się to istotne i prawdziwe. Polacy jako naród zachłysnęli się konsumpcją, uznali, że najważniejsze dla rodziny jest zapewnienie jej stabilnej sytuacji materialnej. I w tym całym wyścigu szczurów rodzice zapominają o dzieciach, ograniczając z nimi kontakt do codziennej rozmowy typu „jak tam w szkole? – Dobrze”. I efekt tego taki, że z młodzieżą zaczynają być problemy w wieku buntu młodzieńczego (kolejny składnik, z którego złożona jest ta nożowniczo-wybuchowa mieszanka). Brakuje im rodziny, więc źle rozwijają się emocjonalnie, będąc często bezwzględnymi i cynicznymi. I z tego miejsca już prosta droga do różnych głupot.
Moim zdaniem tego typu problemy są bardzo złożonymi kwestiami i nie da się ich rozwiązać zakazami. Zakazać noży? I co to da? Narkotyki są nielegalne a czy jest na forum ktoś, kto nie wiedziałby, jak to zrobić, żeby kupić sobie „grama”? Tutaj potrzebny jest rozwój materialny Polaków (jak ludzie już coś „mają” to chętniej myślą o innych sprawach: zobaczcie, jak ostatnio rozwinęły się np. ruchy pro - ekologiczne. Wierzycie, że zyskałyby popularność w Polsce głosząc konieczność zamykania zakładów emitujących szkodliwe gazy, podczas kilkunastoprocentowego bezrobocia w regionie?), a oprócz tego odbudowa wizerunku Policji (w USA też krzyczą „ACAB”, ale jak przejeżdża radiowóz, to dzieciaki milkną. A u nas?). Dopiero działania „dalekowzroczne” mają szanse na zmianę zaistniałej sytuacji, ale takowe nie są zwykle związane z charakterystyką problemu (co mają noże do zamożności społeczeństwa i autorytetu Policji?).
W swoim poście celowo pominąłem kwestię zmiany praw dotyczących samoobrony. Wszystko w tym celu zostało już napisane.
PS
Chciałbym przestrzec Was od szafowania opiniami typu „ta dzisiejsza gównażeria to straszni idioci”. Najbardziej w oczy rzucają się idioci, ale jestem przekonany, że są małą, niereprezentatywną grupą dla współczesnych młodych ludzi.