Dokąd zmierza kulturystyka? - spojrzenia na przestrzeni lat ?
Jeśli nie zmienią się tendencje w ocenianiu sędziowskim, już samo pojęcie „kulturystyka” będzie niedługo niewłaściwe.
Jestem z rocznika 78' więc ciut życia już widziałem. Słowo kulturystyka pierwszy raz usłyszałem w wieku 16 lat.
Kojarzyło mi się z silnym, wysportowanym mężczyzną. Potem zorientowałem się, że „siedzą” w tym również kobiety.
W miarę upływu czasu poznawałem tajniki tego sportu i wyrobiłem sobie już jego pełniejszy obraz. A był to rok 1994.
W naszym kraju pojawiło się wówczas czasopismo Muscle & Fitness. Była to dla wielu biblia emitowana w comiesięcznych odcinkach. Wcześniej gdzie niegdzie można było dostać „Jacka”, ale w małych miejscowościach graniczyło to z cudem. Kulturystyka była sportem jakby podziemnym. Informacje o treningach i żywieniu były przekazywane z ust do ust. Raz na jakiś czas wybuchała „bomba”, gdy ktoś był za granicą i przeczytał tam o jakiejś nowince. A to, że np. pojawił się to cudowny wynalazek o nazwie HMB, a to, że vit. B12 jest dobra na przyrosty.
Plotka szybko się rozchodziła i każdy walił do apteki po vit. B12. HMB było raczej mało osiągalne.
W „sportowym” było tylko
carbo i białko z Olimpa oraz Multipowera. Potem pojawiło się jeszcze MLO ze swoim Hardgainerem – po niekąd niezjadliwym jak dla mnie.
Ale, że pojawiło się wcześniej wspomniane Muscle & Fitness, a wszyscy chłonęli jego treści jak gąbka wodę, kulturystyka zaczęła się ciut rozjaśniać. I myślę, że wtedy tak naprawdę rozpoczął się jej schyłek w naszym kraju. Na zachodzie odpowiednio wcześniej. Rozpoczęła się era komercji. Era biznesu zwanego Bodybuildingiem.
Dzisiaj kulturystyka jest w wielu przypadkach niczym innym jak interesem. Zarabiają na niej właściciele siłowni, producenci odżywek, ubrań, gadżetów a także sami zawodnicy. Śmiem twierdzić, że jest duża grupa ludzi, którzy budując swoje ciało, myślą w głównej mierze o sławie i profitach bycia dużym. Większym niż przeciętność.
Zdrowie i wszechstronny rozwój schodzi na dalszy plan.
Kulturystyka kiedyś była naprawdę czymś innym. Była sposobem życia, spania, jedzenia, stylem charakteru. Kulturysta był etosem prawdziwego sportowca. Był zdrowy, witalny, sprawny, wolny od nałogów i negatywnego myślenia. To powodowało, że jego stosunek do ludzi był inny. I ludzie też inaczej na taką osobę patrzyli.
Kulturysta kojarzył się z kimś bardzo wartościowym, kto potrafi wiele osiągnąć, być cierpliwym, potrafi zwalczać swoje słabości. Kimś kto ma bardzo silną psychikę i potrafi być panem samego siebie w każdej sytuacji.
Dzisiaj jest całkiem inaczej.
„Kulturysta” nie ma zamiaru hołdować zasadom przyświecającym pierwotnie tej dyscyplinie. Zależy mu na tym, by być dużym, wyglądać groźnie i czuć się przez to lepszym i bezpieczniejszym.
W momencie, gdy ktoś nazwie go „koksem” jest to nielada pochwała, choć czasami się do tego publicznie nie przyzna.
Oczywiście nie można generalizować i wszystkich podłożyć do jednego wzoru. 15 lat temu, jak i dzisiaj są chlubne i niechlubne wyjątki. Jednak moje spostrzeżenia opieram, na nazwijmy to, „obserwacjach życia codziennego na siłowni”.
Dzisiaj „kulturysta” chce być po to kulturystą, żeby ludzie czuli przed nim respekt. Nie musi się nawet odzywać, ważne, żeby wyglądał. Będzie czuł się lepszy.
A tak naprawdę jest bardzo słabą psychicznie osobą, z którą nie ma co wdawać się w merytoryczne dyskusje. Jest kupą mięcha nauczoną mówić.
Jego wymiary predysponują go do tego by zaistnieć w „modnym świecie”, żeby mieć pieniądze, dobry samochód, dużo znajomości i wzbudzać podziw wśród rzeszy innych spragnionych osiągnięć „modnego świata”.
Jest
kimś w tej nowej rzeczywistości. A że jest bez zasad i mocnego kręgosłupa moralnego to już wie tylko on sam. Ale nikomu o tym nie powie. To by nie było polityczne.
Nie ma sensu wspominać o niedozwolonym wspomaganiu, które było obecne już i kilkadziesiąt lat temu, ale to co dzisiaj się dzieje przekracza wszelkie normy bezpieczeństwa i nazwijmy to „dobrego smaku”.
Niestety jest tendencja, że coraz bardziej monstrualne mięśnie są wyżej notowane. Czy one są ładniejsze ? Nie sądzę. To w większości przypadków zatracone proporcje poprawiane wstrzykiwanym syntholem, to kontuzje nie doleczone i wspomagane silnymi środkami znieczulającymi. Cała ta pogoń za byciem monstrum jest już teraz bardzo wynaturzona i obciążona wieloma nieodwracalnymi skutkami ubocznymi. Wystarczy wspomnieć, że jeden z czołowych
zawodników podczas przygotowywania się do zawodów wspomagał się niczym innym jak fluoksetyną, czyli popularnym lekiem na depresję i stany lękowe o nazwie Prozac. Lekiem, który leczy problemy sfery psychicznej.
Dawka dzienna wynosiła 100mg, gdzie już 60mg dziennie jest uznawane za wysoką i stosowaną w ciężkich przypadkach fobii społecznych i depresji.
Czy to jest normalne, że ktoś, kto z nazywa się kulturystą sam dąży do unicestwienia siebie ? Robi sobie świadomie nieodwracalną krzywdę fizyczną i psychiczną ?
Jedno jest dla mnie pewne. Takie osoby kwalifikują się do natychmiastowego leczenia psychiatrycznego. Na fizyczne może być już za późno.
Patrząc na zdjęcia kulturystów z lat 80-90 zeszłego stulecia a dzisiejszych widać wyraźnie różnicę w kreowaniu postaci umięśnionego człowieka. Kiedyś dominowały pozy „oszczepnika”, „myśliciela” a dzisiaj są to ujęcia np. klatkach, halach fabrycznych, gdzie pełno łańcuchów. Dawniej patrząc na zdjęcia z sesji fotograficznych miało się skojarzenia ze spokojem, opanowaniem, estetyką.
Dzisiaj te skojarzenia są bliższe raczej agresji, brutalności, nieokrzesanej sile. Przywołują na myśl zwierzęce instynkty.
Czy ktoś dzisiaj widział współczesnego zawodnika w pozie „myśliciela” ? To byłby przecież komizm. Popatrzcie na miny niegdysiejszych zawodników. Kiedyś nawet przy maksymalnym napięciu mięśni, na twarzy rysował się spokój. Dzisiaj jakieś dziwne, wynaturzone i komiczne grymasy.
Klasyczne założenia kulturystyki jako wszechstronnego rozwoju ciała nie pasują do sylwetek dzisiejszych top- zawodników.
Kiedyś kulturysta oprócz umięśnienia był również sprawny wydolnościowo i wytrzymałościowo. Dzisiaj to „klocek”, który poci się gdy zawiązuje buty.
Bardzo duży odsetek ludzi ćwiczących bodybuilding nie powinno mieć prawa nazywać siebie kulturystami. To są tylko słabe osobniki, które wybrały sposób na swoje życie przez naładowanie na siebie większej ilości mięśni. Nimi się bronią, nimi dyskutują, nimi zarabiają.
Im należy współczuć takiej postawy.
A że takich ludzi jest niestety dużo, to i rozwija się biznes kulturystyczny. Wszelkiej maści cudowne specyfiki, farmaceutyki, cudowne maszyny treningowe. Tego jest mnóstwo i ciągle przybywa. Znajdują zbyt wśród rzeszy tych słabych pseudokulturystów, którzy nie potrafią już bez nich trenować. Przekroczyli już pewną granicę, zza której się nie wraca. Z pewnością niektórzy będą żałować w przyszłości swoich kroków.
Cóż można powiedzieć...
Oby wogóle byli w stanie zdać sobie z tego sprawę, bo przecież
rośliny nie mają świadomości.
ps. uff, sorki, że tyle trwało to wklejanie.
Zmieniony przez - Sąsiadwroc w dniu 2007-10-02 11:39:35