Nie będę owijać w bawełnę - od października schudłam ok 20 kg, jednak na diecie głodówkowej, jadłam - o zgrozo - niecałe 500 kcal dziennie, głównie pochodzące z białka(ryby, twarogi, jaja) i warzyw. W dodatku dosyć mało piłam, myślę, że jakieś 750 ml płynów dziennie. Kilkakrotnie podczas tej głodówki zdarzały się napady, czasami kilkudniowe, co skutkowało przybieraniem na wadze.
W lutym zdarzył się bardzo długi napad, podczas którego dość sporo mi wróciło(dodam że podczas dni napadowych jadłam ok 4000 kcal dziennie), i tak mnie to zfrustrowało, że od 3 tygodni jestem na absolutnej wręcz głodówce - jem max 100 kcal dziennie, tylko śniadanie.
Ale zrozumiałam, że tak nie można. Jednak nie wiem co jest dla mnie gorsze - ciągnięcie tej głodówki czy... przytycie. Wiem, że gdy teraz przytyję, skończy się to dla mnie depresją(już kiedyś cierpiałam z tego powodu). Nie mam niedowagi, jestem teraz zadowolona ze swojego wyglądu... i chciałabym go zachować.
Jednak zupełnie nie wiem jak wyjść z tej głodowki Dodawanie 100 kcal tygodniowo, jak to bywa w przypadku normalnych diet, wydaje mi się zbyt długotrwałe... Z kolei boję się, że jeśli wskoczę od razu na 1000 kcal np, to przytyję...
Wiem, że zrobiłam źle i nie potrzebuję budujących opinii "ale z Ciebie idiotka"...
Jednak jeśli ktoś wie, co najlpeiej powinnam zrobić w takiej sytuacji, będę bardzo wdzięczna
P.S. Dodawanie kcal przy jednoczesnym zwiększeniu aktywności fizycznej jest raczej niemożliwe, bo prowadzę raczej aktywny tryb życia i na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie ruszać się jeszcze więcej...