Cześć.
Moje zainteresowanie wschodem nie miało nic wspólnego ze sztukami walki.
Zacząłem jako berbeć od Judo sportowego, których to zajęć nie znosiłem. Nie dowiedziałem się tam nic właściwie o Japonii, oprócz tego, jak liczyć do 20 bodajże, kilka zwrotów i tyle. Startując na zawodach, widząc panów działaczy z brzuchami i wonsamy biorących kasę od rodziców za różne rzeczy, aby tylko ich syn coś tam, również nie napawało mnie jakoś zainteresowaniem. Korzyści czysto fizyczne.
Potem przyszło
Kyokushinkai. Wolałem uderzać niż się tarzać. Tu się nic nie dowiedziałem, bo jak sensei był łaskaw powiedzieć np o ceremoni parzenia herbaty, to ja się już dowiedziałem sam tego wcześniej. Gdybym miał się przejmować enuncjacjami pana senseja, to bym w życiu nic więcej od wschodu nie chiał. Pan sensei obrzucał błotem wszystkie inne style, trening był *****ny momentami (rozciągania na chama, podczas kiedy ja jako 12 latek już wiedziałem, że tak traktowane ścięgna obniżają dynamikę kopnięć, etc), a cała propaganda pro Oyamowska budziła mój niesmak. Cała otoczka była wyraźnym przykładem, że jakieś tam wzorce kulturowe sobie, a życie sobie, zamiast bonzai w biurze zakurzona paprotka, takie rzeczy też o czymś świadczą. Zostałem, bo było ciężko, i ponieważ przynosiło to profity, głownie w szkole i na ulicy, w górach też - kondycja.
Przed karate zainteresowałem się mocno filmem, i użekł mnie Kurosawa. Zainteresowąłem sie też starożytnością, historią, itp. Także tą dalekiego wschodu. Im więcej wiedziałem nt historii homo sapiens, tym mniej byłem w stanie wierzyć w takie rzeczy jak bushido, buddyzm, czy współistnienie z naturą. Jednak powoli, zainteresowałem się też ekologią, poprzez to z shinto i buddyzmem głebiej, coraz więcej rzeczy wiedziałem. Nie byłem w stanie jednak tego przyswoić jako czegoś swojego - wychodziłem z tezy, że te piękne idee były lansowane przez elity, i nijak miały się one do życia większości i zastosowania w realu, jeśli już - to do zastosowania jako pewien kulturowy schemat, w którym ci ludzie musieli żyć, nie sięgając głębiej. Ot, tak jak katolicyzm w Polsce, gdzie mało kto doprawdy naukami Jezusa się przejmuje.
Jednak z czasem zainteresowało mnie jedno - możliwość walki ze swoimi słabościami, i jakby rasowanie samego siebie, doprowadzanie do tego, jakim by człowiek chciał być. Budziło to moje spore wątpliwości, bo z historii wiedziałem już, jaką np tacy Japończycy
płacą cenę za ten idealizm. Nie uległem też mani zachwytu nad przejawami wysokiej kultury tamtejszej, bo dla mnie jasne było, że ich wspaniała poezja, estetyka - to pewnego rodzaju sublimacja. Ale tu się nie będę mędrkował po swojemu, bo znowu nie będę zrozuzmiany
. Po prostu wschodnie ideologie i praktyki traktowałem czysto instrumentalnie.
Paradoksalnie to nie TSW zbliżyły mnie do innych ideałów tej kultury, w tym wypadku spokojnego umysłu, tzw ducha, precyzji myślenia, nieustępliwości ale takiej dobrze rozumianej, podobnie twardości. Był to zwykły, "chamski" kick - boxing. Prostota i klarowność treningów, i w końcu sensowny trening, pozwalało uczyć się reagować, a nie myśleć, zastanawiać się, skupiać na szczegółach. Nigdy, nawet po najbardziej wyczerpujących treningach karate nie wychodziłem tak zrelaksowany, jakiś taki pełniejszy, czy wg panów/pań z krajów o których mówimy - pustszy.
Zetknąłem się też buddyzmem tybetańskim, jogą indyjską. Zrozumiałem pewne rzeczy wręcz z zakresu psychologii. Dużo czytałem. Jakoś jednak się nigdy nie wgłębiłem na tyle, by mieć poczucie, że jestem budystą czy kimś takim. Nadal traktuję to jako narzędzia, pomagające w polepszaniu swego bytu. Jednak widzę inne możliwości ich stosowania. Informacje naukowe, dotyczące zmian w mózgu osób trenujących różne formy wschodniego modelu aktywności psycho-fizyczno-duchowej (tzn ducha nie ma, ale tak się utarło), oraz moja praktyka, przekonują mnie, że te narzędzia są bardzo przydatne. A to że sami obywatele krajów, z których one pochodzą w chwili obecnej mają je w pupie, jak np Hindusi, gdzie Joga jest eksportowana praktycznie z Europy - to już nie moja sprawa. Ważne że działa.
Ale też bardzo fajnie "wyglądają" owe narzędzia, warto im się naprawdę całościowo przyglądać
.
Kończąc przydługi i mało treściwy wywód, dodam tylko, że jest pewna granica, poza którą my ludzie zachodu, nie możemy się posuwać. Widziałem trochę ludzi, których mądrości wschodu doprowadziły do dziwnych rzeczy, z popadaniem w jakieś sekty i paranoję włącznie. My nie jesteśmy ztamtąd, inna budowa, inne memy, i cześć. Udaje się to nielicznym, a większość takich ostrych praktyków staje się śmieszna. Ponadto, traktują to jako remedium na całe zło, lub jest to dla nich ucieczka od rzeczywistości.
Jodan - obiecuję, że już nie będę.
Marko - bardzo byłem ciekaw.
A skoro daliście zdjęcia pięknych azjatek, to nie będę gorszy. Khmerka.
Zmieniony przez - Urke w dniu 2010-02-02 02:05:38
Zmieniony przez - Urke w dniu 2010-02-02 03:38:51