Tepes: Nie zgadzam się z atakami na mnie
Słoweniec Miran Tepes jest prawą ręką dyrektora Pucharu Świata w skokach narciarskich Waltera Hofera - decyduje kiedy skoczek powinien ruszyć z rozbiegu.
Często musi także odpierać krytykę trenerów, szukających w jego decyzjach usprawiedliwienia dla nieudanych skoków swoich podopiecznych.
Tepesowi podlegają wszelkie sprawy związane z prawidłowym przebiegiem zawodów. Swoje decyzje konsultuje z Hoferem, jury konkursu, starterem przy belce i ludźmi z telewizji realizującymi na skoczni transmisję.
Słoweniec często musi odpierać zarzuty za sprzyjanie bądź brak sympatii dla któregoś z narciarzy. A wszystko za sprawą guzika, którego naciśnięcie powoduje zapalenie się zielonego światełka, obligującego skoczka do rozpoczęcia próby.
U podstaw większości decyzji Słoweńca leży jednak... wiatr - od jego siły i kierunku zależy czy zawodnik może rozpocząć skok, czy też zostaje "zdjęty" z belki.
Pierwszy w tym sezonie głośny przypadek krytyki Tepesa miał miejsce w czasie ostatniego konkursu Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen. Jeden z niemieckich trenerów - Wolfgang Steiert - gwałtownie gestykulując nie krył pretensji do Słoweńca, że swoją decyzją odebrał zwycięstwo w TCS Svenowi Hannawaldowi.
Tepes, mimo dobrych warunków wietrznych, nie zezwolił Niemcowi na skok. Choć niektórzy, jak np. fiński trener Norwegów Mika Kojonkoski czy Apoloniusz Tajner, widzieli w decyzji Słoweńca... chęć pomocy Hannawaldowi.
"Nie ma dla mnie znaczenia kto akurat siedzi na belce. O wszystkim decyduję w oparciu o obraz z monitorów i komputerów. Staram się znaleźć moment równowagi między możliwym maksymalnym i minimalnym wiatrem. I wtedy zapalam zielone światło" - wyjaśnia Tepes w wywiadzie dla jednego z portali internetowych poświęconych skokom narciarskim.
"Jeśli w danej chwili ta równowaga jest zachwiana, to skoczek musi zejść z belki startowej. Skok w tym momencie może być niebezpieczny. A poza tym chcę, by wszyscy startowali w zbliżonych warunkach wietrznych, choć zdaję sobie sprawę, że do zmiany kierunku i siły wiatru wystarczy ułamek sekundy" - podkreśla.
Słoweniec odniósł się także do sytuacji z Hannawaldem w Bischofshofen: "Miałem na uwadze tylko jego bezpieczeństwo. Gdybym puścił go przy pierwszym podejściu, to mógłby trafić na silny podmuch wiatru pod narty. Dla takiej klasy zawodnika, walczącego o zwycięstwo w zawodach i wiele ryzykującego, mogłoby się to skończyć bardzo długim lotem i kłopotami przy lądowaniu. Nie mogłem ryzykować".
Wierzy, że doświadczenie nabyte w czasie kariery sportowej pozwala mu na prawidłowe kierowanie przebiegiem zawodów. Tepes sześć razy zajmował drugie miejsce w zawodach PŚ, a w 1988 na igrzyskach olimpijskich w Calgary wraz z kolegami z drużyny wywalczył srebrny medal, a indywidualnie był czwarty.
Jasność reguł i jednakowe traktowanie wszystkich uczestników zmagań uznaje za podstawę swoich decyzji.
"Fair play jest dla mnie największą wartością. Nie chcę mieć żadnego wpływu na wyniki zawodów. Dbam o sprawny przebieg konkursu i bezpieczeństwo zawodników. Tylko tyle i aż tyle" - powiedział.
Krytyka ze strony trenerów, którzy w jego decyzjach szukają przyczyn niepowodzeń swoich podopiecznych, często go irytuje.
"Nie zgadzam się z atakami na mnie. Trenerzy niepotrzebnie starają się wywierać presję, gdyż ja nie reaguję na żadne sugestie i wskazówki. Liczą się tylko zdrowy rozsądek i przepisy. A te dla wszystkich są jednakowe" - twierdzi stanowczo Tepes.
Kolejne zamieszanie wokół Tepesa miało miejsce na początku stycznia w Libercu. Trenerzy mieli do niego wiele pretensji, a główny zarzut dotyczył dopuszczenia do odbycia zawodów, mimo że wiatr był bardzo zmienny.
"Trenerzy mi nie wierzyli, ale zmienili zdanie, gdy pokazałem im oficjalne protokoły. Wiatr nie był zbyt silny, ale bardzo zmienny. Jednak żaden z zawodników nie został puszczony z belki w odmiennych warunkach niż konkurenci. Od tego momentu szkoleniowcy trochę inaczej mnie traktują" - dodał.
Zdaniem Tepesa skoczkowie darzą go większym zaufaniem niż trenerzy. "Dzieje się tak dlatego, że elektroniczna aparatura rejestrująca prędkość i kierunek wiatru jest mniej zawodna niż odczucia najlepszych nawet fachowców. Powiew chorągiewki nie wszystko tłumaczy" - przekonuje.
Oprócz 14-letniego doświadczenia ze skoczni, w pracy pomaga mu wykształcenie.
"Zanim Walter Hofer złożył mi propozycję współpracy studiowałem geografię. Miałem wiele zajęć z meteorologii. Poza tym moim hobby jest latanie na lotni i żeglarstwo. Tam też mam częsty kontakt z wiatrem" - dodał.
Podsumowując powiedział: "Ta praca sprawia mi wiele przyjemności. Nie zająłem się tym dla pieniędzy. Ludzie mówią, że ja ponoć wiele mogę, ale przecież nie mam wpływu na przyrodę. Dlatego radzę trenerom skupić się na swojej pracy, a krytykować mnie za kierunek wiatru".
I dodał: "Gdybym miał komuś pomagać to pewnie byliby to moi rodacy. A tak naprawdę to właśnie w Słowenii jestem najczęściej i najmocniej krytykowany. Czasami jak czytam tamtejsze gazety, to wydaje mi się, że byłem na innych zawodach" - zakończył Miran Tepes, który kolejne ważne decyzje będzie podejmował w czasie zbliżających się mistrzostw świata w Val di Fiemme.
Pozdro - Tomek - aktualn, oglonorozw, hobby, strong
Nie pisać w sprawach innych jak zabawa