Faktycznie Belfortowi ostatnio nie idzie. Ale moim zdaniem ten zawodnik ma jeszcze spore szanse na ponowne odnoszenie sukcesów. Choć niekiedy zastanawiam się, czy czasem Vitor nie jest przeceniany trochę, taką legendą bez pokrycia. Dlaczego tak niekiedy sądzę? Spójrzmy sobie na jego karierę:
Wypłynął na UFC 12, gdzie rozwalił Telligmana i Ferrozzo. Potem a UFC 13 rozniósł Tanka Abbotta. Owszem, nie da się zaprzeczyć, że to nie byle co...ale czy też znowu coś faktycznie niesamowitego. Telligman to żaden świetny gość, a Abbott i Ferrozzo to tacy podszkoleni streetfighterzy. Myślę, że więcej prestiżu przyniósł mu styl, w jaki wygrał niż sam fakt wygranej.
Co było dalej? Otóż Belfort zupełnie bez chęci do walki i formy wyszedł do walki z niezbyt wówczas znanym Randym Couturem. Był cieniem samego siebie i przegrał.
Potem krótki przerywnik w postaci pokonania niejakiego Joe Charlesa i...chyba największy sukces (patrząc z perspektywy czasu) w karierze Vtora, czyli pokonanie Wanderlei'a Silvy w niecałą minutę, w niesamowitym stylu. Była to świetna walka a Belfort wciąż pozostaje jedynym, który wykończył Silvę w jego karierze.
Dalej już tak różowo nie było. Przeszedł do PRIDE i zawalczył z
Kazushi Sakurabą. Sam nie wiem co sądzić o tej walce. Dla mnie to jakaś żenada i jakoś nie przekonują mnie wymówki typu "złamana ręka" i podobne. Może niesłusznie wypowiadam tak ostrą opinię, ale moim zdaniem Belfort dostał kasę za to, by przegrać z idolem Japończyków - Sakurabą.
Potem były niezbyt efektowne wygrane z Yvelem, Matsui oraz Southworthem (pierwsza walka, którą Belfort zakończył techniką). No i...pamiętna walka z Heathem Herringiem. Tego to już inaczej nie da się nazwać jak szwindel. Trzeba chyba było być ślepym, by sądzić, że Belfort wygrał tę walkę. Według mnie Herring dominował zdecydowanie. Owszem był większy, ale to nie jest tłumaczenie - Belfort przyjął wyzwanie i mógł z powodu różnicy masy decydować o niektórych szczegółach regulaminu. Cóż, bez dwóch zdań to był wielki przekręt.
Powrót do UFC. Moim zdaniem całkiem udany, mimo porażki z Liddellem. Na UFC 43 faktycznie pojawił się "stary" Belfort i tak urządził Eastmana, że rozcięcie Fedora przy drugiej walce z Minotauro wyglądało przy tym jak lekkie draśnięcie
No a następnie zdobycie pasa UFC, przez pokonanie Couture'a.
Potem wiadomo jednak jak było: Couture pas odebrał przy najbliższej okazji, następnie porażka z Ortizem no i ostatnia walka z Overeemem ponownie w PRIDE.
Jakie są więc faktyczne sukcesy Belforta, jakie zaś porażki? Świetnie zaczął, jako niesamowicie zbudowany (też mam baaardzo poważne obawy, że to nie był wynik tylko pracy w siłowni
) 19-latek, pokonując znacznie większych i znanych gości - Ferrozzo i Abbotta. Jest jedynym kolesiem, który znokautował Silvę! Zdobył pas UFC po pokonaniu świetnego Randy Couture'a. Ale jednocześnie można to przedstawić tak: będąc na fali sukcesu i wywoławszy w tłumach wielkie nadzieje co do swojej osoby, przegrywa w kiepskim stylu z Couture'm - wówczas niezbyt doświadczonym w MMA. Ośmiesza się w walce z Sakurabą, z którym nawet w stójce przegrywał wyraźnie. Sędziowie przyznają mu absurdalne zwycięstwo w walce z Herringiem, z którym wyraźnie dostał. Stracił pas przy pierwszej jego obronie. Ostatnie trzy walki przegrał nie pokazując nic wielkiego.
Dlatego ja mam bardzo mieszaną opinię na temat Belforta. Ale doceniam jego starania, współczuję mu bardzo tragedii, która go spotkała. I mam jednak nadzieję, że nie tyle się odrodzi, co po prostu od nowa wypracuje sobie wizerunek dobrego fightera. A jeśli nie będzie w stanie to cóż...niech odejdzie. A jak będzie - zobaczymy za jakiś czas.