Chciałbym przeprowadzić konstruktywną dyskusję na temat możliwości kreowania sylwetki jakie daje trening, dieta i brak farmakologii.
Jakiś czas temu zwiedziłem forum, zaglądając również do działu Doping, ale tam są strasznie "krnąbrni" ludzie i z nimi się za bardzo nie da pogadać, jeśli nie masz w profilu ramienia 40cm+ i 100kg na klatkę.
Moje wątpliwości dotyczą faktycznych rezultatów ciężkich treningów i czystej diety na przestrzeni lat. Na wstępie możemy zapomnieć o sylwetce Jeff Seid i jego kolegów z szatni, nie wspominając o kochanym i wielbionym przez wszystkich Lazarem Angelovem. Problem polega na tym, że wśród internetowych celebrytów sylwetkowych raczej nie znajdziemy przykładu osoby, która faktycznie ma się czym pochwalić i ma czyste sumienie oraz niekłute dupsko.
Zagadnienie pierwsze - zdobywanie czystej masy mięśniowej. Jak dobrze wiemy, do budowania masy mięśniowej potrzebujemy dodatniego bilansu kalorycznego, odpowiednio rozłożonych makro i bodźca w postaci treningu siłowego + oczywiście regeneracja.
Podstawowym problemem dla przeciętnego śmiertelnika jest trafienie idealnego poziomu kalorii, przy którym będzie się rosło, ale nie podlewało zanadto. Średni czas przyrostu suchej masy wynosi ok. 1kg/miesiąc. Marnie... już się odechciewa naturalności... I tutaj pytanie, czy faktycznie da się (w przypadku normalnego człowieka) złożyć na tyle dobrą dietę, by cieszyć się regularnymi i proporcjonalnymi przyrostami żeby bilans nabytych mięśni do tłuszczu nie był 1:1 lub gorzej? W końcu większość ludzi pracuje, uczy się, studiuje. Warunki środowiskowe powodują, że wiele czynników wpływa na nasze dzienne zapotrzebowanie - czasem więcej kcal stracimy w pracy, czasem siedząc przy książce nie zużyjemy ich wcale. Intensywność treningów nie zawsze jest taka sama.
Właśnie z takich powodów trudno utrzymać dietę na "lekkim" plusie i by mieć pewność należało by ten plus "pogrubić", by te czynniki nie mogły wpłynąć na bilans.
Kolejne - kochana i nienawidzona - redukcja. Jedni kochają, bo odsłania nasze mierne efekty ciężkiej pracy i pozwala cieszyć się uwagą innych gapiów na plaży (oczywiście do momentu aż nie przyjdzie jakiś koksownik z łapą 40+). Inni uznają za zło konieczne. W końcu na redukcji nie gubimy tylko tłuszczu... z mięśni też coś chapnie. Mięśnie się uwidoczniają - to nas cieszy, ale lecą obwody - i robi nam się smutno. A przy końcowej wycince dostrzegamy, że w bojach na sztangach rekordy poleciały w dół. Auć! Ciężkie to życie...
Tylko na jednej redukcji udało mi się utrzymać wszystkie boje w nienaruszonym stanie, ale... trwała 4 miesiące (długo jak na ilość kg) i miałem przygotowaną szeroką zakrojoną suplementację - żrąc tyle syntetyków i tabletek ciężko mówić o dosłownej "naturalności".
Czy faktycznie można zrzucać to obiecane 2kg miesięcznie (lub też więcej) bez bolesnych strat w mięśniach i w rezultacie w wynikach siłowych?
Ostatnie. Postaram się już nie przynudzać. Czyli - jak już poświęcimy najlepsze lata naszego życia na ciężkie i ubogie w owoce treningi i osiągniemy sylwetkę, która będzie nas w jakimś stopniu satysfakcjonowała (lub po prostu nie będziemy mieli sił na więcej...), czy jesteśmy w stanie bez ogromnej suplementacji i oczywiście jakiejkolwiek farmakologii utrzymywać poziom tkanki tłuszczowej na tyle niski, by móc prezentować w pełni nasze muskulaturę. Powiedzmy, że mówimy tu o poziomie +/- 10% lub mniej. Oczywiście pamiętając, że na co dzień chodzimy do pracy/szkoły i codziennie jakaś niespodzianka, np. remont kuchni.
Mam nadzieję, że ktoś dobrnie do końca, bo od dawna się tutaj nie udzielałem i chętnie skonfrontuję z kimś moje poglądy o sensie treningu naturalnego bez farmakologii i przy okazji uzyskam odpowiedzi na niektóre pytania.
Pozdrawiam ;)