Przedwczoraj wyjechałem o piątej rano, mając zamiar dojechać do Poznania(340 km) byłem tak pewny siebie chyba dlatego że dwa dni wcześniej jadąc do Pszczyny 53 km miałem średnią 29-30 km/h a wracając 27-28.
Gdy wyjechałem było 15 stopni, zero wiatru a mimo to nie byłem wstanie kręcić z górki pedałami, zimny pot zalewał mi twarz, a zaspany byłem tak że nawet nie patrzałem gdzie jadę i zrobiłem 10 km za dużo i to będąc blisko domu.. zwaliłem wszystko na głód i odwodnienie. po 40 km wszystko jakoś przeszło, zaczęłem jechać szybciej i mniej się męczyć. po 80-90km miałem średnią prędkość 26 km/h więc lipa... mając 100 na liczniku jeszcze jakoś jechałem, mając 120 upał wzrósł do 35-39 średnio gdy jechałem przez las koło Kluczborka, potem na jedenastce koło Kluczborka było już blisko 40 stopni, dojechałem do skrzyżowania z dk42 dojechałem do centrum, potem z niego wyjechalem inną drogą i dojechałem do jedenastki 4 km wcześniej niż byłem, więc kolejne ~10 km w plecy w upał potem zrobiłem jeszcze 7 km w kierunki Poznania, nie było lasów tylko same pola, temperatura wzrosła do 42 stopni a moja prędkość spadła 20-23 km/h więc dałem sobie spokój, bo do Poznania jeszcze 200 km było i wstyd bylo jechać tempem przedszkolaka na rowerku z bocznymi kółkami. co radzicie w takich sytuacjach gdy jest 40+ stopni w pełnym słońcu a do celu np 200 km ?
I wgl mam jakąś schize, widać że w czasie tej trzyletniej przerwy zapomniałem wszystkiego mając 30 km/h wydaje mi się że jadę dość szybko a do tego wyprzedzam praktycznie wszystkich rowerzystów(o takich niedzielnych mi chodzi ), a przecież 30 km/h to tempo babci co jedzie po bułki składaku...
Zmieniony przez - Puchatek94 w dniu 2014-07-19 10:16:31