SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

SPAMowicze szykujcie przynęty - sezon na leszcza rozpoczęty! %-)

temat działu:

Doping

słowa kluczowe: , , , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 173780

Ankieta

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 4590 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 40065
To padaczka o piknikach nie bede czytal

Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 9 Napisanych postów 9041 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 98000
Wasal:

"Soul Crew" - D.Jones, T.Rivers. Pierwsza książka którą przeczytałem, zaczyna się wspomnieniami od najazdu Red Army na stolicę Walii. Im dalej w las tym lepiej, najlepszy rozdział można znależć w drugiej części książki. Opowiada o wyprawie jednego z autorów na mecz Euro'96 Anglia - Szkocja. Na kilku stronach przewijajasię fanatycy Wigan, Chelsea, Millwall, Wolverhampton, Newcastle, Middlesborough a także z drugiej strony Hibernianu. świetny klimat, tak jak na meczach naszej reprezentacji w Zabrzu w połowie lat 90-tych.

"30 years of hurt - C.Pennant, A.Nicholls. Zbiór opowieści, wspomnień z wyjazdów i meczów reprezentacji Anglii z lat 76-05. Autorzy poświęcili również jeden rozdział Polsce, z która jak wiadomo często grali. Rozdział nosi wiele mówiacy tytuł "They want to fight us or each other", część tego rozdziału poświecona meczowi w Poznaniu'91 była przez kogoś tlumaczona bodajże w wątku o Starej Gwardii. Dużo czytania, w roli autorów opowiastek takie postacie jak Jason Mariner (Chelsea), Bill Gardner (West Ham), Mark Chester (Stoke) i wielu innych mniej lub bardziej znanych Brytyjczyków.

"The men in black" - T.O'Neill. Wspomnienia jednego z liderów ekipy Man United, opowieść zaczyna sie pod koniec lat 90-tych (wcześniejsze lata zostały spisane przez O'Neilla w innej książce, bodaj "Red Army General", jakoś tak). Całość jest uzupelniona opisami człowieka o wiele mowiącej ksywie "One Punch" Doyle'a. Wiele awantur, słynne boje z Leeds, świetny opis wyjazdy do Turcji na puchar z Galatasaray... Mocno polecam.

"Congatulations you have just met the ICF" - C.Pennant. Książka o najlepszej według wielu ekipie chuligańskiej w historii futbolu i to samo chyba wystarczy jaka rekomendacja. Wojenki z Millwall, Chelsea, Stoke, Man United, Liverpoolem... Na razie nic wielkiego nie powiem, bo przeczytałem niespełna ćwierć książki.


"Naughty..." - M.Chester. Mniej znana ekipa, ale bardzo solidna. Niezwykła historia ekipy, która przeszła do historii chuliganki jako "Niegrzeczna czterdziestka".

Quod medicina aliis, aliis est acre venenum

Trzecia Rzeczpospolita, Polska Ludowa
To samo od nowa, to samo od nowa...

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 4590 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 40065
"30 years of hurt" czytalem i chyba nawet mam w pracy.

Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 9 Napisanych postów 9041 Na forum 16 lat Przeczytanych tematów 98000
właśnie znalazłem na dysku jakąś starą relację ze Spodka-1998 pisaną przez kibica Rakowa.

kto chce, niech czyta.


Na Spodek było ciśnienie od kilku dni, szczególnie po wydarzeniach słupskich, zanim jednak do tego doszło trzeba było wcześniej zakupić u nas w klubie bilet wstępu na imprezę. Wjazdek na Limanowskiego przysłano 100, szybko okazało się, że to za mało, więc niektórzy do Katowic wybierali się w ciemno – chodziły słuchy, że na miejscu z różnych powodów nie będzie można nabyć biletów.
Zbieraliśmy się dość wcześnie, bowiem chcieliśmy, podobnie jak rok wcześniej, jechać bez balastu. Uzbierało się nas na dworcu ponad 50 typa (świeżo powstali Berzowcy plus trochę małolatów). Wbiliśmy się do pociągu, ale ktoś coś zaczął mówić, że jednak jedziemy następnym. Nie pamiętam powodu – bardzo zmęczony byłem pomimo wczesnej pory (w tamtym okresie dość mocno finansowałem pewien browar z miasta z którym od niedawna łączą nas przyjazne stosunki), ale musiał do mnie dotrzeć, bowiem ustaliliśmy, że podjedziemy sobie na Raków, do nieistniejącego już lokalu „Przystanek”.
Nie trudno się domyślić, że poziom promili wzrastał we mnie dość szybko. W całkiem niezłych humorkach wbiliśmy się do kolejnego pociągu. W środku byli ci, co nie trzeba, ale jacyś tacy mało upierdliwi. Łącznie nas było gdzieś ze 150 osób (przy liczeniach wychodziło sto czterdzieści parę, ale non stop ktoś się kręcił, więc te półtorej setki jest liczbą mocno prawdopodobną).
Podróż nad wyraz spokojna, ale w powietrzu czuło się, że będzie grubo. Rd i Kr (dwóch Berzowców) opowiadało jak było na pogrzebie śp. Przemka Czai w Słupsku. Milej się przysłuchiwało upłynniając zapasy, jakie miałem w plecaku. Do Katowic dojechałem już całkiem gotowy.
Wygramoliliśmy się z dworca, gdzie częstochowskie pieski dostały wsparcie miejscowych, a że chwilę na to czekaliśmy, to zrobiłem się jakiś taki nerwowy. Nie pamiętam swojego bełkotu, ale zapewne fonia jak i wizja mojej osoby, którą odbierał dowodzący „naszymi” kundlami – skądinąd znany mi już wcześniej z paru incydentów – nie była najciekawsza. Na głowie (nie na twarzy) miałem założoną kominiarkę w barwach, ale ta była jakoś tak niedbale uformowana, że od razu zauważalne były otwory na oczy i usta.
Po tej mojej pyskówce usłyszałem tylko:
- Tobie [ochrona danych osobowych ;)], po tej kominiarce, to widzę, że się spieszy do awantur, ale w tym stanie to najpierw na izbę możesz trafić.
****a, szach i mat. Bezwzględnie. :)
W końcu ruszyliśmy, jednak na rondzie przed Spodkiem musieliśmy się zatrzymać. Pod kasami była jakaś jazda. Z daleka nie było widać kto kogo, ale przez psie szczekaczki usłyszeliśmy, że biją się Górnik z Gieksą.
Nudne było przyglądanie się z daleka, a i nasza obstawa traktowała nas lajtowo, więc spokojnie w kilku urwaliśmy się i wbiliśmy w podziemia. Zaraz jakaś grupka musiała przed nami rwać. Nie wiem, czy to byli kibole, czy ktoś przypadkowy. Sz widział jakiś szalik, ale był w stanie po spożyciu, więc kłócić się nie będę. Jeszcze kogoś walnęliśmy w ryj, i ktoś od nas przybiegł mówiąc, że idziemy pod Spodek.
Momentalnie dołączamy do grupy, tradycyjnie idąc z przodu. Psy jakoś dziwnie nas obstawiały idąc z boku, ale dopiero od połowy stawki.
Prawda jest taka, że awantury były w tym dniu im na rękę. Oczywiście jeśli tłukli się kibole między sobą. W sumie od tragedii w Słupsku minął zaledwie tydzień. Po tym wydarzeniu wieszano – jak by to ironicznie nie zabrzmiało, tak właśnie było – na nich psy. W Spodku istniało zagrożenie, że chuligani się zjednoczą, i pokażą po raz kolejny w tak krótkim czasie społeczeństwu, że ta nasza policja jest naprawdę słaba. Potrafią się jedynie pastwić nad kibicami (na zakończenie rundy jesiennej’97 wybuchła afera z kasetą na której zarejestrowane były agresywne zachowania psów przy okazji derbów Trójmiasta, teraz Słupsk), nie radząc sobie z bandytyzmem. Reputacja policji leciała na łeb na szyję. Pokazanie, że są potrzebni, bo kibice to jednak agresywne bydło, było bardzo wskazane. Każdy zdrowo myślący, wiedział, że w tym dniu coś się wydarzy.
Policja umiała wykorzystać to w następnych dniach w nagłośnionej propagandzie.
Wracając do tego co było dalej. Idziemy, a na wprost nas stoi spora grupa, również dość licho obstawiona. Momentalnie na siebie ruszamy. Dochodzi do wymiany strzałów, jednak psy szybko nas rozdzielają (bynajmniej nie te, które nas prowadziły).
Cały czas byłem przekonany, że tą ekipą był GKS Katowice (większość z ich grupy z przodu była bez barw), ale kilka dni później w „Dzienniku Zachodnim” na pierwszej stronie była fotorelacja z krwawego Spodka, gdzie znalazło się zdjęcie z tego starcia. Cały nasz przód to same znajome ryje Berzowców, natomiast u jednego z rywali wystaje niebieski szalik, który sugeruje, że był to jednak Ruch (równie dobrze mógł to być szal Banika Ostrava).
Mniejsza o to, już i tak jesteśmy prowadzeni pod swoje wejście. Niedaleko stoi grupa ponad 20 młodych typów. Coś tam drą się „GKS Katowice” – teraz nie mam żadnych wątpliwości :). Obok mnie D, dalej bardzo aktywny i szanowany Berzowiec. Proste pytanie:
- Jedziemy?
- Czekaj, jak podejdziemy bliżej, bo nam s*******ą – w sumie rozumowanie logiczne.
Gdy mamy ze dwadzieścia metrów ruszamy w ich stronę, nawet nie poczekali... Ehh, a człowiek tak sobie biega... Najlepsze jest jednak to, że w momencie w którym odpuściliśmy, okazało się, że nikogo za sobą nie pociągnęliśmy.
„Ładnie” – tym bardziej, że psy się już trochę w****iły. D wyłapał parę gum, a mnie postanowili sobie zatrzymać, przy czym działo się to już jak wróciłem do grupy. Ktoś od nas złapał mnie za plecak i mocno szarpał do tyłu, a psy szarpały do przodu. Wyłapałem jakąś gumą, aż się w****iłem, i za***ałem mu z kopa. Ktoś jeszcze do kopaniny dołączył, i to był sygnał dla mundurowych, by odpuścić.
- Po***any jesteś? Zobaczysz, że dzisiaj coś ci się stanie. Przetrzeźwiej! – nawrzucał mi trochę Sp, choć prawdę powiedziawszy to bieganie przy styczniowej aurze, bardzo pomagało w wydalaniu procentów z organizmu, i w sumie ja tam się dobrze czułem. Inna sprawa, co by wykazał alkomat w tym momencie – Może byś chociaż kominiarkę na twarz zaciągnął? Zobaczysz, że Cię dzisiaj zawiną – dopiero teraz sobie uświadomiłem, że czapkę – niewidkę mam na głowie, ale twarzyczki sobie nie zasłoniłem w żadnym momencie.
W każdym razie dostaliśmy się pod swoje wejście. Tym samym na halę mieli dostać się fani ŁKSu wsparci przez GKS Tychy (łącznie ok.150 typa, w tym podobno 40 z Łodzi – taką liczbę podał później ktoś z tyszan), których psy podprowadziły po chwili. Łatwo się domyślić, że na dzień dobry obie strony obrzuciły się wyzwiskami, a po chwili próbowaliśmy już dobrać się sobie nawzajem do skóry.
Z boku musiało to dziwnie wyglądać, gdyż między nami stały psy, które pałowały raz jednych raz drugich. Właściwie to, o co tysko – łódzkiej grupie chodziło, to już sam nie wiem. Najpierw jechali po nas, gdy do akcji wkroczyły psy intonowali bardzo popularne w tym dniu:
- Bijcie nas po głowach!! Bijcie nas po głowach!!
Gdy psy odpuszczały znów startowali do nas. Dochodzę do wniosku, że gdybyśmy jednak razem uderzyli na psiarskich przyniosłoby to jakiś efekt, bo tak to żadna ze stron przebić się nie mogła, a jedynie zbierała pałami.
Trochę skłamałem, że nikt się nie przebił. Próbowałem wjechać w psa z buta, ale ten mi się odsunął i znalazłem się po drugiej stronie. U rywali chwilowa konsternacja, za***ać mi czy nie, w końcu byłem po ich stronie sam. Ten moment wykorzystało dwóch mundurowych, którzy złapali mnie za bety i przeciągnęli koło tyszan i łodzian. Któryś z psów rzucił do mnie:
- Ściągaj to – wskazując na czerwono – niebieską kominiarkę, która teraz skrzętnie ukrywała moją twarz. Nie bardzo się do tego spieszyłem więc chciał sam to zrobić, ale w tym momencie ktoś mu buta chyba wypłacił.
Jakoś sobie psy dziwnie ze mną stanęły, bowiem było ich w tym miejscu tylko dwóch, a obok stali chuligani GKSu & ŁKSu. Któryś z nich za***ał psu, inny krzyknął:
- Puśćcie go! – podziałało, po chwili już byłem ze swoimi. Machnąłem jeszcze ręką w stronę moich wybawców. Po raz drugi w tym dniu udało mi się uniknąć zwinięcia, choć gdyby to nie było zaraz po Słupsku, to nie wiem czy udałoby mi się wywinąć tak łatwo.
Jakoś ta sytuacja stała się sygnałem by wszystko się uspokoiło. Ci od nas, którzy mieli bilety zaczęli powoli wchodzić na halę. Ja trafiłem na jakąś kobitę z FOSY (taka firma ochroniarska, która miała zabezpieczać turniej), jakież to upierdliwe babsko było. Do***ała się do kominiarki. Po kilkuminutowych kłótniach odpuściłem. Znaczy się nie dałem czapki do depozytu jak sobie miła pani życzyła, a podałem Sp, który już w sposób mniej przypałowy przemycił ją na halę.
Gdy zajmowaliśmy sektor, w Spodku już było gorąco. Gieksa, w tym momencie ok. 100, może 150, była atakowana z dwóch stron. Z lewej okładał ich Ruch w ok. 80 typa, a z drugiej strony Górnik (ok.100). Jakoś się to uspokoiło, choć katowiczanie zmuszeni byli w pewnym momencie do opuszczenia swoich miejsc. Ruch miał sporą chrapę na dwie flagi GKSu podwieszone do sufitu, ale to jednak było nieosiągalne.
W końcu Spodek zaczął się wypełniać. Nasze miejsca były tak usytuowane, że po prawej stronie nie było obok nas nikogo. Po lewej był sektor wolny (rok wcześniej siedział tam Widzew). Nas razem z Odrą Wodzisław (zgoda już praktycznie w tamtym okresie zdychała, ale wodzisławianie grali na tym turnieju, więc siedzieli z nami) ok. 180 ( z Wodzika maksymalnie 30 typa), przy czym nie wszyscy weszli na halę, bowiem nie każdy z potrzebujących zdołał zaopatrzyć się przed halą w wejściówki (ostatni weszli dopiero po zamieszkach).
Najlepszy myk podobno zrobiła tysko – łódzka grupa. Piszę podobno, gdyż w tym momencie ja byłem już wewnątrz, a zrelacjonowali mi ją kolesie. Po prostu wbili się do środka przez szybę, od razu atakując stojący w holu Ruch. Podobno chwilę się ładnie młócili.
Wracając do umiejscowienia ekip, to tak:
Dalej za tym wolnym sektorem siedział Ruch (ok. 1800), później GKS (1000), Górnik (700) i Wisła (120). Pod nami usadowili się później ŁKS z Tychami (wspomniane już 150 osób). Z grających w turnieju zabrakło na hali jedynie Lecha, którego nie wpuszczono do środka. Ktoś z FOSY mówił, że mieli siedzieć właśnie między nami, a Ruchem...
Początek imprezy był spokojny, choć wewnątrz Spodka nie było widać w ogóle psów, jedynie niedaleko nas stała grupka kilku starszych stopniem, którzy chyba byli sztabem decyzyjnym, i obserwowali przebieg turnieju.
Nie domyślając się co nas niedługo czeka w trzy osoby poszliśmy połazić po hali. Był ze mną Pk – dzisiejszy emigrant, i jeszcze ktoś, ale już nie kojarzę kto był z nami. Po miejscach siedzących na dole wokół band boiska spokojnie mogliśmy się przemieszczać, ale na teren przeznaczony dla grajków nie można było się dostać bez odpowiedniego identyfikatora. Rok wcześniej takowy udostępnił Jacek Krzynówek (będzie okazja by opisać Spodek’97 i przedstawić nieznane fakty z życiorysu najlepszego obecnie piłkarza Polski, a chłopak ...był kumaty ;)), teraz trzeba było sobie radzić inaczej.
Właśnie w sezonie 97/98 zaczęto na Rakowie wyrabiać identyfikatory. Zrobiłem sobie, a co. Teraz postanowiłem użyć go w sposób niekoniecznie zgodny z pierwotnymi przeznaczeniem. Miałem na sobie bluzę na zamek, w który włożyłem identyfikator. Z daleka wyglądało to jak prawdziwy, więc nikt się mnie nie czepiał. Spokojnie sobie pochodziłem między zawodnikami różnych klubów, pozostali niestety nie mogli przemieszczać się wraz ze mną. Dzięki mojej przepustce, mogłem np. z bardzo bliska obejrzeć po raz drugi w tym dniu ekipę ŁKSu i Tychów.
W końcu znudziło mi się samotne łażenie i wróciłem do swoich kompanów, którzy właśnie zagadnęli Jaromira Więprzęcia, ówczesnego piłkarza Rakowa. Chwilę szczerze porozmawialiśmy (szczególnie intrygowało nas, czy Raków zamierza walczyć o utrzymanie na wiosnę na poważnie).
Tak gdzieś koło trzeciego meczu w turnieju ponad nami coś się zaczęło. Kilkanaście metrów od nas doszło do walki GKSu Katowice z Górnikiem. W ruch poszły paski, drewniane kawałki oparć, ale furorę robiły całe siedziska, które stosunkowo łatwo było wyrwać. Taka amunicja latała dość często i gęsto, raz z jednej strony, raz z drugiej. Gdy Żabole zaczynali się wycofywać, z drugiej strony uderzyła w nich Wisła. Widok naprawdę nie do opisania. Ktoś spada kilka metrów w dół, dopada go kilka osób i na******la czym popadnie, po chwili to oni stają się ofiarą innych agresorów.
„Heysel. ****a, jak Boga kocham polskie Heysel” – dziwne myśli przeszły mi przez głowę, gdy jako obserwator z tak bliskiej odległości byłem świadkiem krwawych wydarzeń.
- U nas też się coś dzieje – głos Pk oderwał mnie od moich myśli. W tym momencie dopiero spojrzałem na nasz sektor.
Zaczęło coś latać między nami, a łódzko – tyską grupą.
„Jak my się tam dostaniemy” – do przebycia była prawie cała długość hali, a w tym momencie linia frontu, już nie była jednoznaczna. Przypadkowe osoby zaczęły się głębić wokół boiska. Spiker próbował zapanować nad tłumem, lecz tej machiny już nikt nie mógł zatrzymać.
Jak najszybciej dostaliśmy się do swoich. Na swoim miejscu znalazłem fleka, szalik, plecak i metalową trąbkę, którą jeszcze w pociągu zarekwirowałem Pf. ****a znowu zapomniałem założyć kominiarki, ale jakoś o tym, w tym momencie nie myślałem. Zarzuciłem wszystko na siebie, i rozpracowałem krzesełko, które zaraz wylądowało, wśród osób na dole.
Nikt z nas nie dążył do konfrontacji wręcz. Obie ekipy ciskały wszelkiej maści przedmiotami (podobno wszystko zaczęło się od owoców i bułek). Tak się rozglądam, patrzę, a tam Ż staje na barierce i skacze w tłum Tychów i ŁKSu.
„Wariat, ****a wariat” – nie czas na rozmyślania, nie wiem co się stało z Ż, straciłem go z oczu, bowiem musiałem uchylić się przed nadlatującym krzesełkiem. Podszedłem najbliżej barierki, by mieć pełny przegląd sytuacji. Ujrzałem komiczną sytuację, gdy Go został przygnieciony rzędem sześciu krzesełek, które wyrwał Sw. Zamiast je rozczłonkować próbował cisnąć wszystkimi naraz. Poleciały ledwie kilka rzędów w dół trafiając nieświadomego zagrożenia Go.
Śmiać się jeszcze będzie z tego czas, teraz liczy się awanta. Znudziło mnie rzucanie krzesełkami. Podbiegłem do schodów. Rywale pod naporem bombardowania wycofali się z zajmowanych miejsc, kilku jednak stało pod ścianą.
Pamiętam typa w dłuższych włosach, który krzyczał do reszty:
- Nie s******lać! – w tym momencie przechyliłem się przez barierkę i wypłaciłem mu dwie bomby w głowę. Nie był koleś świadomy zagrożenia (stał do mnie tyłem), więc od razu się zerwał.
Kilku tyszan rozkminiło, że na tych schodach jestem sam, więc szybko stałem się obiektem bombardowania. Zacząłem więc rwać na górę, do swoich. Jeszcze tylko odwróciłem się na chwilę, by zobaczyć, czy ktoś za mną nie biegnie, i wtedy ścięło mnie z nóg. Prosto w szyję zostałem trafiony krzesłem. Adrenalina była zbyt wielka, by móc od razu odczuwać jakiś ból. Momentalnie się podniosłem, i tymże krzesełkiem trafiłem jakiegoś młodego typa prosto w łeb.
Wbiegłem na górę. Jakiś spanikowany typ z FOSY, zatarasował mi drogę, szybko jednak zmuszony został by zniknąć mi z oczu. Wzrok miałem skierowany w stronę sektora Ruchu. Właśnie stamtąd ktoś się przemieszczał w naszym kierunku. Pobiegłem po tych schodach w tamtą stronę. Akurat byłem na górze, gdy zamajaczyła przede mną postać wbiegająca na miejsce w którym stoję. Szybko zrobiłem użytek z trąbki. Efekt – koleś po ciosie w głowę stoczył się po schodach, a metalowa konstrukcja mojej broni uległa zniekształceniu.
Stojący parę metrów nade mną K, D i Kp zaczęli krzyczeć:
- Nie! – spowodowało to powstrzymanie się od dalszych ataków. K zwięźle wyjaśnił o co chodzi:
- Oni chcą razem na Tychy – rzeczywiście młoda ekipa Ruchu, po chwili krzyczała w moją stronę „układ na Tychy, układ na Tychy”.
- Dobra, za mną! – przejąłem dowodzenie, ciekawe, że dołem pobiegli ze mną tylko Chorzowscy. Chłopaki od nas w dalszym ciągu bombardowali z góry. Tysko – łódzka grupa ponownie zerwała się kilkanaście metrów, i tam się zatrzymali. Gdyby w tym momencie, nastąpił na nich frontalny atak, sądzę, że dla nich ten turniej by się zakończył. Jednak otaczający mnie Ruchofani, byli już ukontentowani. Jeden z nich przybił ze mną piątkę, i powiedział:
- Fajny dym, Medalik – może i fajny, ale kurna coś jest nie tak. Ruchu jest coś więcej już u góry, i wjechali nam na plecy. Szybko rozkminiłem sytuację:
stoję sam wśród Ruchu, spod fleka wystaję mi przewiązany na szyi szalik (miałem taki ładny łączony Raków-Odra) – nieciekawie.
Do tego dochodzi jeszcze ten typ, co go znokautowałem trąbką, też tu jest, ale na razie to oni sami nie kminią co jest grane. Taki głupi nie jestem, żeby czekać, aż mnie któryś w łeb *******nie. Szybko się zawinąłem na górę.
To co zastałem to był dramat. Spanikowany tłum zaczął rwać po krzesełkach w górę. Ci, którzy się chcieli bić od nas byli w mniejszości. Wszystko się zerwało na korytarz. Chwilę próbowałem powalczyć, nawet wjechałem z buta w pierwszego z agresorów, ale po chwili Ruchu zrobiło się więcej. Krótka wymiana ciosów i wycofałem się do reszty. Nie wiem jak do tego doszło, ale tłum wessał mnie w sam środek.
Teraz byłem ugotowany. Nie miałem wpływu na nic, w samym środku, ****a ani ruszyć się w lewo, ani w prawo – taki był ścisk wystraszonych baranów. W pewnym momencie wy***ało się parę osób, ja na nie, na mnie kolejne.
„****a, uduszą mnie” – optymizmu próżno było szukać w moich myślach – „Na Heysel przecież były ofiary śmiertelne”.
Dzięki Bogu stało się coś, co odegnało złe myśli. Z perspektywy czasu jest to komiczne, ale wtedy wyzwoliło złość. Przygnieciony przez baranów zgubiłem buta. Tego było już mi dość. Patrzę, a Mz też przygnieciony drze się na wszystkich i ich na******la. Zacząłem robić to samo. Po chwili ścisk zelżał. Myli się ktoś, jeśli pomyśli, że moja to zasługa. Po prostu jakąś barierkę za naszymi plecami szlag trafił, i barany zaczęły rwać dalej. Prosto w stronę sektora Wisły. Tłum zabrał mnie ze sobą… bez buta…
Krakowianie widząc nas od razu stanęli gotowi do konfrontacji, do takowej nie doszło, bo skumali, że nie jest to agresja przeciw nim. Pamiętam, jak jeden krzyknął w naszą stronę:
- S******lacie przed Ruchem? Okej, ale spróbujcie ruszyć się dalej, to w Was wjeżdżamy – biorąc pod uwagę, że w rękach co poniektórych wiślaków coś się błyszczało, barany wzięły sobie to mocno do serca.
Spokojnie wróciłem na miejsce, gdzie leżał mój but. Po chwili biegłem już do ekipy, która próbowała się jeszcze z Chorzowskimi, i w tym momencie jak coś nie *******nie.
Syk i gryzący dym.
Jak się okazało to Pk cisnął gaśnicą, w stronę Ruchu, a ta po prostu eksplodowała ;)
Jakby to był sygnał do zaprzestania bojów, bowiem w tym momencie nie awanturujący się fani Ruchu zaczęli śpiewać „dla Przemka minuta ciszy”. Podchwycili wszyscy. Cała hala, przed kilkoma sekundami arena krwawych starć, zamarła. Wszyscy unieśli w górę szaliki, i w milczeniu złożyli hołd zamordowanemu w Słupsku dzieciakowi.
Ktoś z Gieksy wychylił się z okrzykiem „United hooligans”, ale nie spotkało się to z aplauzem hali.
Wróciłem na swoje miejsce, usiadłem sobie na krześle, jeszcze mocno w****iony, na postawę Ruchu. Ktoś tam miał zdobyczną czapeczkę Ruchu (taka tekturowa z herbem – większość osób od nich była w to przyodziana), zabrałem ją i podpaliłem. Do***ał się jakiś palant z FOSY, ale w tym momencie adrenalina już opadła, poczułem ostry ból szyi, ponadto zaczęło mnie gryźć w płucach. Chwycił mnie ostry kaszel, taki przerażająco duszący. W momencie zrobiłem się zielony na twarzy. Ktoś szybko doszedł do wniosku:
- To po tej gaśnicy.
- Za...raz przej...dzie – wybełkotałem, ale Msz zdecydował, oznajmiając to typom z FOSY, głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- Do karetki z nim.
„Nie no ****a, nie róbmy popeliny, zaraz mi przejdzie” – nawet nie zdążyłem tego powiedzieć, gdy dwóch ochraniarzy wzięło mnie pod ręce i zanieśli do karetki.
Patrzę, a tam przerażony Hn *******i coś, że mu nogę złamali, i że on musi do szpitala. Lekarz mówi, że nie stwierdza złamania, a ten dalej swoje. Wrzucili go do karetki. Ja nie chciałem, ale ci z FOSY powiedzieli lekarzowi, co i jak, i nawet nie miałem nic do powiedzenia. Jechałem sobie do szpitala w Kostuchnie (jakoś tak raźniej mi na duszy było, gdy usłyszałem nazwę ;)).
W karetce dalej się dusiłem, na miejscu wynieśli mnie na noszach. Dostałem jakiś pieprzony zastrzyk, od razu pod kroplówkę. Usztywnili mi kark, i dowiedziałem się, że zostaję na obserwację.
„Taki ****, jak tu zostanę”
Już wtedy wiedziałem, że te ich podejrzenia zatrucia organizmu jakimiś chemikaliami, nie są zbyt groźne, więc nie zamierzałem zostawać z dala od domu w szpitalu (parę razy później, też tak robiłem . W gabinecie, obok mnie leżał młody typ z Tychów, ktoś go dusił.
„Fajnie musiałeś mieć”, ale szybko przestałem nim się interesować. Trzeba jakoś wrócić na halę. Po jakimś czasie wyszedłem na korytarz, ale dalej byłem podłączony pod kroplówkę. Cały hol był zajęty przez wielu zakrwawionych młodych typów.
„Zdecydowanie to miejsce nie jest dla mnie”
Znalazłem kilka osób od nas, więc zaraz odinstalowałem się od kroplówki, i zdecydowałem, że wracamy.
Jakiś typ, wytłumaczył nam jak dojechać do Spodka. Nie był sposób prosty, w związku z tym, padło hasło:
- Jedziemy taksą, ile kto ma kasy?
Milionerami, to chłopaki nie byli, ale jeden ze szczurów zadeklarował się:
- Ja mogę drajwerowi w zastaw dać dokumenty, w Częstochowie się złożymy i prześlemy mu kasę.
Dobra pomysł niezły, poszedłem mediować na postój. Kaftan na szyi i długa opowieść urzekły kierowcę. Transport był, z tym że okazało się, iż młody ma tylko jakiś papier zaświadczający tożsamość, a nie białko. Drajwer na taki układ nie chciał iść.
Był z nami Hn, więc pomny jak to spanikowany marudził przy „erce”, delikatnie mu zasugerowałem (czyt. palnąłem go w łeb, krzycząc „Dawaj białko!”), by zastawił swój dowód.
W taki sposób w 4 osoby dotarliśmy do Spodka. Trochę budziłem wśród swoich sensację z moim nowym szalikiem, pozostali dodali jeszcze jak to z kroplówką opuszczałem szpital, więc hit sezonu już był.
Prawie dwie godziny nas nie było, jednak jedyne co mnie ominęło, a godne odnotowania, to wypowiedzi rzeczników wszystkich ekip, zapewniające organizatorów, że do końca imprezy będzie już spokój.
Podsumowując: jedna osoba została od nas hospitalizowana, kilkunastu (w tym mnie) udzielono jakiejś pomocy medycznej, straciliśmy co najmniej cztery szale na rzecz Ruchu. W naszych rękach były dwa szale Niebieskich i kilka czapeczek (tych tekturowych).
Do końca imprezy już totalny spokój. Po odpadnięciu Rakowa, wychodzimy z hali, wraz z nami Spodek opuszcza Odra (choć ich zespół grał jeszcze). Ogólnie większość wodzisławian, nie nadawała się na tego typu imprezy. W walkach uczestniczyło ich tylko kilku (trzech, może czterech). Ogólnie w tym dniu większość doszła do wniosku, że ta zgoda nie ma najmniejszego sensu, co stało się faktem niedługo później.
Reasumując turniej, jakiego nigdy się już w Polsce nie doczekamy. Jak dla mnie chuligańskie Top3 wraz z Polska-Anglia’93 i Ruch-ŁKS’04 (kolejność przypadkowa). Wypadliśmy na nim jednak dość blado. Najbardziej boli postawa w konfrontacji z Ruchem, atakowało ich nas ok.40. W rozmowach na korytarzu, jeden z tyszan, zadał mi pytanie:
- Dlaczego tak zdupiliście przed Ruchem?
Co można było odpowiedzieć. Tłumaczyłem się tym „układem na Tychy”, z którego szybko Chorzowscy się wyłamali, ale sam wiedziałem, że to niczego nie usprawiedliwia.
W Spodku chuliganów mieliśmy może ze czterdziestu, gdyby wszyscy stali w jednym miejscu, to mogłoby to wyglądać inaczej, jednak byliśmy rozbici, i panika baranów zwyciężyła głos zdrowego rozsądku (dużo bardziej poszkodowani byli ci, którzy s******lali, niż ci, którzy aktywnie uczestniczyli w dymie).
Fakt jest taki, że rok 1998 był dla nas w dziedzinie organizacji chuliganki przełomowy, nie najlepszy, ale najaktywniejszy na tej niwie, a ze Spodka szybko wyciągnęliśmy naukę.
Telewizja zrobiła niezłe szoł z zajść na turnieju, na szczęście dla mnie nasz sektor pokazano tylko raz, gdzie widać wyraźnie Pk, który okłada typa z Ruchu, a obok Sp jest brany na buty przez kilku Niebieskich i traci szal. Wmówiłem jareckim, że u nas się nic nie działo. Tak bladych rodziców nigdy nie widziałem, jak wtedy gdy wszedłem do domu.
O komórce siedem lat temu mogłem co najwyżej pomarzyć, a jak wyszedłem z rańca, to wróciłem późnym wieczorem. Reakcja jareckich chyba nie dziwi.
Pozbyłem się oczywiście wcześniej opatrunku z szyi, a sine miejsce wytłumaczyłem, że uderzył mnie ktoś od nas przez przypadek łokciem, jak zrywaliśmy się z hali, gdy chuligani rozpoczęli awanturę :).
Matula wysłała mnie na pogotowie, więc pojechałem ze Sp. Zapisali mi jakieś okłady i coś tam. Przez tydzień Sp, poobijany, a jakże, ale jedynie na twarzy, nabijał się ze mnie i Tm (kolejny obecnie berzowy emigrant), podchodząc do nas i mówiąc:
- Zrób tak – po czym szybko kręcił głową na wszystkie strony. Mnie na to nie pozwalała szyja, a Tm spora dziura w głowie.
Tm sprawił sobie jeszcze jedną pamiątkę, odkupił od Pf trąbkę, którą tak dzielnie walczyłem w Spodku. Do tej pory ma spore wgniecenie po nokaucie jednego z Ruchowców.
Wracając do tematu pogotowia, w drodze powrotnej do naszego autobusu wsiadł Chm – świeży przerzut na AZS, w dodatku w szalu Włókniarza (inne były na ów czas klimaty w mieście). Chwilę pogadaliśmy, po starej znajomości (oczywiście o zajściach na turnieju), po czym, gdy miał już wysiadać, zażądałem szala. Miał opory, ale spróbował by mi tylko go nie oddać.
Gdy wysiadł, pewna laska, która przysłuchiwała się naszej rozmowie rzekła w te słowy:
- Fajny jesteś kolega.
- Miałem bardzo stresujący dzień, więc się ****o nie w******laj – tak wiem, dżentelmen to ze mnie był wtedy, że ho ho.
- Za***isty sposób odreagowania stresów.
Teraz już się zamknąłem, a Sp długo nie mógł przestać się śmiać.

Quod medicina aliis, aliis est acre venenum

Trzecia Rzeczpospolita, Polska Ludowa
To samo od nowa, to samo od nowa...

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 0 Napisanych postów 132 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 806
nie udawajcie ze czytacie
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 15 Napisanych postów 4590 Wiek 41 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 40065
Spodek pamietam, ciekawie tam bylo.

Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 0 Napisanych postów 132 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 806
chyba sie wszyscy zaczytali hehe
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Specjalista
Szacuny 56 Napisanych postów 6800 Wiek 34 lat Na forum 17 lat Przeczytanych tematów 95263
witam was koksy

kto oprocz mnie nie wiedzial ze b-50 wypuscil odzywki?

OwneD

Off since 01-09-2010 r.

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 20 Napisanych postów 16769 Wiek 38 lat Na forum 17 lat Przeczytanych tematów 70328
Ja

nie ma ciezkiej pracy ani chvjowej genetyki..poprostu dawki sa za male by B50
**Ulubiency bogów umieraja mlodo,pozniej zyja wiecznie w ich towarzystwie**
Staraj się być najlepszy, rób więcej niż możesz, kochaj przyjaciół..
mów prawdę, bądź wierny, szanuj swego ojca oraz matkę...JOE WEIDER

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 11149 Napisanych postów 51567 Wiek 31 lat Na forum 24 lat Przeczytanych tematów 57816
elo

koleżanka poleciła mi niezłą książkę

http://obczaj.net/pl/268226/ 
Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

rozgrzewka

Następny temat

cykl na lato

WHEY premium