Skąd się brali, komu i do czego byli potrzebni?
Pierwszymi ninja byli mnisi z buddyjskich klasztorów, którzy wędrując po kraju zajmowali się, przy okazji, szpiegowaniem dla różnych książąt pragnących zawładnąć krajem. Kolejni pochodzili spośród samurajów. Marny był los japońskiego rycerza, który utracił swego przywódcę. Najczęściej on i rodzina nie mieli za co żyć. Nie było wyjścia - trzeba się było wynajmować do roboty temu, kto zapłacił. A samuraje dobrze potrafili tylko jedno - zabijać i nie dać się zabić.
Z czasem obie grupy zaczęły działać wspólnie, łącząc się w klany i przekazując zdobyte umiejętności swojej rodzinie. Bez różnicy zresztą - dziewczyny także przydawały się w tej robocie.
Tych świetnie wyszkolonych i zorganizowanych ludzi zwalczano przez prawie sto lat. Shogun Nobunaga potrzebował do rozprawy z nimi armii liczącej 40 tys. ludzi, a i to nie pomogło. Jego następcę Tokugawę właśnie ninja uratowali z rąk zbuntowanych, własnych żołnierzy.
Kolejny shogun - Hideyoshi zakazał uprawiania sztuki ninja pod karą śmierci rozciągniętej na całą rodzinę do czwartego pokolenia. Tym, którzy ocaleli z pogromów zaproponował pracę ochraniarzy w swoim pałacu i policjantów. Lepszych do tej roboty rzeczywiście nie mógł wziąć.
Co potrafił ninja?
Praktycznie wszystko. Szkolenie rozpoczynało się od dziecka. Najpierw uczono uwalniania się z więzów. To normalne - dzieci mają niezwykle plastyczne ścięgna. Zwróćcie uwagę, jak szybko dzieci rozciągają się, ćwicząc taniec lub karate. Zdejmowanie sznurów i kajdanów polegało na umiejętności wykręceniu sobie stawów dłoni i stóp.
Później szkolili się jak wdrapywać się na mury i drzewa. Mieli do pomocy liny splecione z kobiecych włosów, haki przypominające szpony tygrysa, umożliwiające zaczepienie się prawie o wszystko, sznurowe drabinki i dziesiątki innych jeszcze przyrządów.
W posługiwaniu się bronią ninja byli lepsi od samurajów. Potrafili skutecznie używać wszystkiego. Walczyli mieczami, sztyletem, strzelali z łuku, używali chińskich noży motylkowych przypominających tasaki. Potrafili też posługiwać się nunczaku, a także zwykłym kijem.
Mieli też własne sprytne przyrządy - shinobi-zue - prosty miecz ukryty w wydrążonym bambusie, suriken - ośmioramienne gwiazdki, którymi rzucali w twarz przeciwnika i maleńkie strzałki wystrzeliwane z dmuchawy z szybkością karabinu maszynowego.
Byli również mistrzami sztuk walki wręcz. Stosowali głównie ju-jitsu w najbrutalniejszej odmianie - łamanie, duszenie, uderzenie w sploty nerwowe, oczy, żebra i szyję. Tym sposobem także mogli uśmiercić przeciwnika.
Wykonywali przede wszystkim robotę szpiegów i dywersantów. Jakby dziś powiedzieli komandosi, działali w małych grupach na głębokich tyłach wroga. Musieli więc być przygotowani kondycyjnie. Przebiegnięcie stu kilometrów dla każdego ninja to normalka. Parę kilometrów przechodzili na rękach, żeby nie było słychać kroków, albo, żeby nie zostawiać śladów.
Można ich było wywieźć w nieznane miejsce i zażądać, by w nakazanym czasie wrócili do obozu, bo potrafili orientować się w nieznanym terenie m.in. przy pomocy gwiazd.
Byli szkoleni do długotrwałego bytowania bez środków do życia - zdobywaniu pokarmu lub żywienia się "tym co pod ręką", czyli tak jak dziś szkoli się żołnierzy wojsk specjalnych. I podobnie jak dzisiaj ich nauka trwała całe lata i wiązała się z morderczym treninigiem.
Nauczyciele budzili ich w środku nocy (ninja miał pracować właśnie o tej porze), kazali biec do utraty przytomności, a potem gnali dalej do różnych zajęć bez chwili odpoczynku.
Przy nauce walki zaskoczenie było klasyczną metodą. Ninja nie wiedzieli, czy napadną go podczas porannego siusiania, czy przed śniadaniem, ilu będzie napastników i jak uzbrojeni.
Dziś ninja nie liczą się już jako siła, chociaż w istniejących jeszcze szkołach trenuje się tradycyjnymi metodami. Uczniowie podczas kilkuletniego pobytu nie mogą się kontaktować ze światem, gdyż ciągle żywy jest nakaz tej dziwnej i strasznej służby, od której wzięła swą nazwę.
Ninja znaczy bowiem niewidzialny.
dr Takeo Nakayama
.
"Superkomandos" nr 1/91