Czytam to forum od kilku dni i jedyne, co wiem na pewno: jestem totalną amatorką, nawet niektórych słów i skrótów nie rozumiem. Żyłam sobie w miarę spkojnie, ale pora zburzyć świątynię spokoju, ponieważ przy wzrości 158cm udało mi się zbudować prawie stukilowe ciałko. YEA!!!
Nadwaga zawsze była problemem, ale trzymałam się średniej na tyle, żeby nie wyglądać obrzydliwie. W poprzednie wakacje postanowiłam zadbać o swoje zdrowie (ot tak, z okazi przekroczenia magicznej 40stki kompleksowe badania wszystkiego, co mam w środku). Okazało się, że jest parę problemów, nad którymi udało się zapanować, ale efektem ubocznym była moja reakcja psychiczna - "jestem chora, muszę o siebie dbać". Leżąc i pojadając czipsy zadbałam o siebie tak skutecznie, że w zimie nie mogłam się wczołgać na IV piętro bez pomocy drugiej osoby. Wtedy do mnie dotarło, zapuściłam się i jestem kaleką.
Mam nadciśnienie, aktualnie wyregulowane lekami. Rozmawiałam z lekarzem, że będę chodzić na jakąś gimnastykę, więc dawki dobrane są tak, że przy swoich 41 latach ciśnienie mam prawidłowe dla wieku 22-27lat. Teoretycznie droga otwarta.
Dieta - rozpisana przez profesjonalistę, z niskim indeksem glikemicznym. Śniadanie - pół kostki twarogu+warzywa albo jogurt z "ziarenkami" (siemię, otręby). W południe owoc lub warzywo, ok. 14.00 mieso lub ryba z warzywami, ok. 18.00-19.00 zupa z warzywami albo sałata+warzywa.
według trenera na siłowni ta dieta jest kiepska, bo za wcześnie kończę jedzenie. Ostatni posiłek powinnam zjadac na dwie godziny przed snem i bez znaczenia jest podobno fakt, że kładę się o 2.0-3.00 nad ranem. Chyba straciłam zaufanie do gościa... ale siłownia jest w tym samym bloku, więc będę tam chodzić.
Siłownia - przeraża. Sami chudzi, wygimnastykowani, ale chodzę :) p przeczytaniu kilkunastu watków na tym forum jestem bliska stwierdzenia, że tylko tracę tam czas.
Otóż bywam tam 4-5 razy w tygodniu, regularnie mniej więcej w tych samych godzinach (około 15.00-17.00). Najpierw 20 minut na bieżni szybkim marszem, przy okazji jakieś skręty tułowia i machanie rękami (jeżeli akurat nie ma nikogo w pobliżu). Potem na kolarzówkę i tam pół godziny przy obciążeniu 3-4, potem wioślarz - przy maksymalnym obciążeniu 50 pociągnięć zajmuje mi około 1,5 minuty. Szybko przechodzę na narciarza, tam 10 minut (więcej nie, bo narciarz jest ustawiony na widoku, więc cała siłownia widzi spoconego grubasa, nie ma co tam sie wyginać za długo). I na koniec mój ulubiony kącik - rowerek na siedząco, 20 minut z obciążeniem na 3, traktuję to już jako relaks. Rowerki są w ogóle moim ulubionym sprzętem - jadąc czytam sobie książkę :)
Taki system wymyśliłam sobie sama, totalna amatorszczyzna. Skutek do dziś: na minusie 3,80kg w trzy tygodnie (przy stosowaniu rozpisanej diety, z tym że czasem ok. 21.00 jak mnie z głodu ssie zjadam jabłko albo mandarynkę).
I teraz pytanie do wszystkich bardziej doświadczonych - czy ja ćwicząc w tym schemacie tracę czas? Na ćwiczenia grupowe nie pójdę, bo wstyd - może później, jak będę wyglądać bardziej jak człowiek. Trener ma raczej doświadczenie w budowaniu masy i chwali mnie za samo przychodzenie (raczej jest mu wszystko jedno, co robię, zresztą go rozumiem - każdy ruch jest dla mnie zbawienny, po co tu kombinować), ale skoro już się przebieram to może wystarczy drobna korekta, a efekty będą dużo lepsze. Ja chcę więcej, nie boję się tych "maszyn", boję się wzroku ludzi ze strachem spoglądających na spoconego tłuściocha z trudem ciagnącego powietrze. Ale już troszkę kondycji mam, mogę więcej...