"Jeśli zaciśniesz pięść, nie będziesz mógł niczego chwycić..."
Choi Bae-dal urodził się w Południowej Korei 27 lipca 1923 roku. Jednak świat poznał go jako Masutatsu Oyamę, niepokonanego mistrza karate, który założył styl Kyokushin i pozostawił po sobie niezwykłe dokonania jak np. walka składająca się z 300 rund (każda nowa runda oznaczała nowego, wypoczętego przeciwnika), czy umiejętność złamania rogu byka gołą ręką, podczas walki z nim. Amerykańskie gazety okrzyknęły Oyamę mianem Boskiej Dłoni. Do osiągnięcia tak wielkiej siły przyczynił się na pewno wielomiesięczny, samotny trening w górach, z którego to powrócił niepokonany...
"Siła bez sprawiedliwości to tylko przemoc."
W kinie panuje od jakiegoś czasu moda na przenoszenie na ekran biografii najsłynniejszych mistrzów sztuk walki. Niby nic dziwnego, jednak zastanawiający (przynajmniej dla mnie) jest fakt, że 80% przedstawionych wydarzeń w tych filmach to... kompletne bzdury. Dla przykładu, Amerykanie wzięli się za życie Bruce'a Lee ("Smok - Historia Bruce'a Lee"). Wyszedł z tego bardzo dobry film akcji, ale jako biografia... no tu już się pojawia problem dla kogoś w temacie. Ja rozumiem, że streścić życie tak intrygującej postaci jaką bez wątpienia był pan Lee, w 90 minutach projekcji jest bardzo trudno i nie obędzie się bez różnych skrótów i uproszczeń, to jednak twórcy mogli wysilić się o odrobinę konsekwencji. Np. Bruce uczy się walczyć od najmłodszych lat, by móc w przyszłości zmierzyć się z demonem ścigającym jego rodzinę (!), a nie jak to było w rzeczywistości - w wieku kilkunastu lat po pobiciu przez kilku opryszków na ulicy; lub choćby o zadbać właściwe dane personalne wspólpracowników Lee (Raymond Wong z niewiadomych przyczyn w filmie nazywa się Philip Tan...)
Chinczycy z Hollywood "wzięli się" za Huo Yuan-jia, chińskiego bohatera narodowego, propagatora Wu Shu, oraz założyciela sławnej na całym świecie szkoły Jing Wu. Owszem, śmierć mistrza pozostaje zagadką do dziś, jednak pan scenarzysta mógł powstrzymać się od dodawania takich kwiatków jak morderstwo matki i maleńkiej córki Huo! Bo wystarczy zasięgnąć wiedzy głębiej, a dowiadujemy się, że Yuan-jia ma 11 wnucząt i 7 prawnucząt (jego potomkowie zresztą domagali się przeprosiń od Ronnego Yu, za głupoty umieszczone w filmie)! Sam film jako kopana rozrywka się broni. "Fearless" to świetne połączenie kina akcji i wzruszającego dramatu. Szkoda, że twórcy nie pokusili się o zrobienie filmu o fikcyjnym bohaterze, obyłoby się na pewno bez nieprzyjemności związanych z filmowym naciągactwem, a przyjemność z oglądania byłaby taka sama...
No i dochodzimy do koreańskich twórców, którzy postanowili zekranizować perypetie bohatera narodowego. Problem pojawia się w momencie, kiedy po konfrontacji faktów z filmu z prawdziwymi zdarzeniami, dowiadujemy się, że Masutatsu Oyama bohaterem narodowym był... tyle, że Japonii, a rodacy-filmowcy starają się to trochę "odkręcić", na korzyść oczywiście Korei...
"Bądź silny, żeby chronić siebie i innych."
Choi Bae-dala w filmie poznajemy jako młodego pasjonata sztuk walki (przede wszystkim bosku i taekwondo), który chce wstąpienić do japońskiej szkoły pilotów. Żeby urzeczywistnić swoje marzenia ucieka z koreańskiej armii w japońskim porcie. Po drodze spotyka swojego przyszłego przyjaciela na śmierć i życie, Chun-bae. Niestety, w szkole lotniczej okazuje się, że Kamikaze to święty rytułał Japończyków i nie może zostać zbrukany krwią obcokrajowców. Bae-dal jest zmuszony walczyć o życie swoje i swoich towarzyszy z Kato - doskonale wyszkolonym mistrzem karate, z którym jego ścieżki nie raz się jeszcze skrzyżują w przyszłości. Bae-dal przegrywa. Od śmierci ratuje go tylko nalot wrogich samolotów, zmuszający Japończyków do ucieczki...
Już od pierwszych minut filmu mamy do czynienia z dosyć pokaźną ilością bzdur. Oyama w rzeczywistości nie musiał znikąd uciekać, Japończycy dosyć miło go przyjęli w swoje szeregi (posiadał wtedy już 4 dan w Judo, nie trenował Taekwondo!), uczyli Karate, a od samobójczej śmierci uratował go... koniec wojny. Mimo wszelkich przekłamań "na korzyść" koreańczyków, "Fighter in the Wind" to raczej realistyczna rozrywka (nikogo tu nie ganiają demony, nawet jeśli to personifikacja własnych lęków ;)). Realia Korei ogarniętej wojną zostały dobrze odwzorowane, a scena nalotu na japońską bazę lotniczą wciska w fotel rozmachem i brutalnością (jedna bomba trafia w przywiązanego do pala jeńca!). Ogólnie film jest bardzo efektowny. Widać duży budżet i pasję z jaką go kręcono. Problem (przynajmniej dla mnie) tego obrazu polega na tym, że jako biografia, nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Choi Bae-dal nie bez powodu chyba wyjechał do Japonii, gdzie zmienił sobie imię na japońskie, prawda? Więc robienie z niego nagle megapatrioty, który przeciwstawia się Japończykom z powodu ciemiężenia przez nich ludu Korei trąci troche naiwnym podejściem do tematu, i to chyba jedyna i zarazem najpoważniejsza wada tego filmu, albowiem jako kino kopane jest to jedno z lepszych osiągnięć gatunku.
"Błagałeś o życie żeby żyć w ten sposób? Nie masz honoru."
Pojedynki są szybkie i brutalne, a przede wszystkim realistyczne. Nie mamy tu długich sekwencji walk. Oyama "kasuje" kolejnych przeciwników pojedyńczymi, potężnymi ciosami, wyrabianymi długim treningiem w górach, na drzewach i kamieniach, tak jak to miało miejsce naprawdę. Najciekawszym elementem filmu jest właśnie trening i potem wędrówka po Japonii w celu pokonania każdej możliwej szkoły sztuk walki. Występujący w filmie wojownicy spisali się na medal. Brawa też należą się choreografowi za ciekawe potyczki i montażyście za ukazywanie walk, nie jakichś szybkich cięć mieszających w głowie.
Aktorzy także pokazali więcej niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w filmach akcji. Nie wiem czy odtwórca głównej roli, Yang Dong-kun, to karateka czy aktor, który trenował do roli, ale diabelnie dobrze walczy i realistycznie przedstawia różne emocje, które targają Oyamą. Sympatyczną postać Chun-bae, wykreował Jeong Tae-woo, choć to taki typowy przyjaciel, który wpada ciągle w kłopoty, by być zaraz ratowanym przez głównego bohatera (co ciekawe, temu drugiemu nigdy nie wychodzi to potem na dobre). Również nieźle wypadł Masaya Kato (którego umiejętności bitewne mogliśmy podziwiac w maksymalnie odjechanym pojedynku z Markiem Dacascosem w "Drive") w roli diabolicznego cesarskiego wojskowego Kato, późniejszego prezesa japońskiej federacji sztuk walki. Choć nie ma tu mowy o jakiejś wybitnej kreacji, nie zapominajmy, że to film akcji.
"To jest właśnie Kyokushin. Ostateczna prawda."
"Fighter in the Wind" to świetne kino rozrywkowe, momentami starające się być czymś ambitniejszym. Czasami się udaje, czasami nie. Nie jest może to film wzruszający jak "Fearless", ale też nie jest aż tak bzdurny jak "Smok - Historia Bruce'a Lee", pomimo, że z faktów z życia Masutatsu Oyamy pozostały tylko chęć wstąpienia do lotnictwa, trening w górach, walki z bykami i to że był niepokonany. ;) Może się wydać, że trochę przesadzam z tym wytykaniem ciągle nietrzymania się prawdy, ale sam trenuję Karate Kyokushin, więc nie jest mi obca historia założyciela tego stylu i rażą mnie trochę przekłamania i starania koreańczyków co do "przeciągnięcia" go na swoją stronę. Tak więc oceniam go jako kolejny film kopany, pokaz umiejętności mistrzów z Japonii i Korei. I oceniam bardzo wysoko, bo wszystko od dobrze obsadzonych ról, przez montaż scen akcji, po muzykę stoi na najwyższym poziomie.
Ocena: 5/6
"Człowiek może być biedny, ale póki ma cel i usiłuje go osiągnąć... jest piękny."
Masutatsu Oyama pokonał setki mistrzów z Japonii i z całego świata. Do samej śmierci był oddany sztuce Karate, którą tak bardzo ukochał - "jak wytrwały, stary dąb niechętny do rozsypania się". Zmarł 26 kwietnia 1994 roku. Miał 71 lat.
Zródło: film.org.pl
Link bezpośredni:
http://film.org.pl/prace/fighter_in_the_wind.html