90 tysięcy osób obejrzy w akcji polskiego gladiatora. 31 grudnia w Tokio stoczy on swoją drugą walkę w formule Pride (po angielsku - duma).
Mistrz olimpijski, świata i Europy w judo Paweł Nastula (35 l.) sparuje pod okiem medalisty olimpijskiego w boksie - Krzysztofa Kosedowskiego (45 l.). Wczoraj katował trzech rywali - specjalistów od judo, boksu i taekwondo. Punktował ich prawym prostym, obijał potężnymi kopnięciami, zaskakiwał podcięciami.
Nastula nie oszczędza się na treningach. Trzy razy w tygodniu ma sparingi, codziennie pracuje na macie, gdzie doskonali techniki walki w parterze. Wszystko po to, żeby nie powtórzył się 26 czerwca, kiedy w debiucie został zniszczony przez Antonio Rodrigo Nogueirę.
- "Minotaur" powalił mnie na matę i zadał sporo ciosów (29 - przyp. red.) - przypomina "Nastek". - Chciałem walczyć, ale sędzia spanikował. Jeśli spotkam się z Nogueirą po raz drugi, to nie będzie miał już tak łatwo.
Nastula jest w dobrym nastroju, sporo żartuje. - Bo nie ma się czego bać - tłumaczy. - W Pride wolno prawie wszystko, ale nie taki diabeł straszny. Tu się przyjmuje znacznie mniej ciosów niż na przykład w zawodowym boksie.
Po gali w Tokio rozpocznie się ostatni rok kariery "Nastka". - Mam już 35 lat, od 25 walczę. Organizm jest już trochę wyczerpany - zdradza. - Rok pociągnę, ale to już chyba wystarczy. Czas poświęcić się rodzinie.
Rodzina to żona Joanna i dwie córki. Marta (9 l.) i Monika (6 l.) trenują gimnastykę, starsza zaczęła grać w tenisa. - Do niczego jej nie będę zmuszał, ale chciałbym kiedyś zobaczyć, jak gra na US Open - rozmarza się. - Na sporty walki im nie pozwoliłem. To nie dla kobiet. Co innego, gdybym miał syna. Sam bym go nauczył walczyć...
Jan Ciosek
Super Express
Były moderator Sceny MMA i K-1 oraz elita SFD.