Polak odbity z rąk porywaczy: Dziwię się, że przeżyłem
Do kraju wrócił Jerzy Kos, uwolniony przedwczoraj w Iraku pracownik Jedynki Wrocławskiej. Ostatnią noc spędził w bazie Rahmstein w Niemczech.
Podczas konferencji prasowej na warszawskim lotnisku Okęcie Jerzy Kos powiedział, że jest bardzo wzruszony i dziękuje wszystkim, którzy przyczynili się do jego uwolnienia. Podkreślił, że został uwolniony tylko przez amerykańskich żołnierzy. Pokazał też otrzymany od nich znaczek z flagą amerykańską.
Według Jerzego Kosa, warunki, w których był przetrzymywany, były ekstremalne. "Sam się dziwię, że przeżyłem" - powiedział Jerzy Kos. Dodał, że podczas porwania został kilkakrotnie uderzony w głowę, ale później nie był bity. Powiedział, że dostawał jedzenie od porywaczy, ale czuł się po nim bardzo źle.
"Usłyszałem wybuch w powietrzu. Pełno było kurzu. Słyszałem również helikoptery" - opowiadał Jerzy Kos. "To była akcja, którą będę pamiętał do końca życia".
Do uprowadzonych wcześniej Włochów, Kos dołączył na drugi dzień po porwaniu. "Potem już cały czas byliśmy razem przerzucani do innych miejsc. Trzymano nas zawsze razem. Wspieraliśmy się nawzajem jak tylko można było" - opowiadał.
"Cała akcja, według mnie trwała dwie, trzy minuty od momentu kiedy usłyszeliśmy z kolegami Włochami nadlatujący helikopter lub helikoptery. Szybko usiadły na podwórze, czy plac w pobliżu naszego budynku. Było dużo kurzu od śmigieł. Nie można było patrzeć. Skuliliśmy się, każdy gdzie mógł" - relacjonował Kos.
"Słychać było tylko, prawdopodobnie, wysadzenia stalowych drzwi do budynku. Jak tylko otworzyłem oko zobaczyłem, że w środku są Amerykanie, bo zaraz powiedzieli do mnie »Don't worry, we are Americans«. Było ich kilku, podnieśli nas z ziemi, złapali każdego z nas za rękę i szybciutko, wbiegliśmy do helikopterów" - powiedział.
Dodał, że nie widział, ani nie słyszał polskich żołnierzy. Ci którzy go uwolnili "mieli amerykańskie mundury, mówili po angielsku". Pokazał, dziennikarzom plakietkę, którą, jak wyjaśnił, otrzymał w helikopterze od amerykańskiego żołnierza.
Pytany o ewentualne motywy porwania Kos powiedział, że na początku wszystko wskazywało na to, że porywacze chcieli go zabić. "W tej chwili można tylko domniemywać, że chcieli załatwić jakieś swoje interesy" - dodał.
Kos wielokrotnie dziękował wszystkim, którzy przyczynili się do jego uwolnienia oraz tym, którzy pomogli jego rodzinie przetrwać trudne dni. "Dziękuje również lekarzom amerykańskim, którzy zaopiekowali się mną i kolegami z Włoch" - dodał.
Charge d'affaires ambasady RP w Bagdadzie Tomasz Giełżecki, który przyleciał do Warszawy z Kosem poinformował, że Radosław Kadri, drugi uprowadzony wraz z Kosem w Iraku, któremu jednak udało się uciec porywaczom, wkrótce także wróci do kraju.
"Ustaliliśmy, po tym jak pan Jurek został zwolniony, że z uwagi na to, co przeszedł będzie pierwszą osobą, która wyjedzie do kraju i to jest chyba zrozumiałe. W Bagdadzie panują nienormalne warunki życia, przemieszczania się, możliwości opuszczania kraju, i z tego co wiem, w pierwszym możliwym terminie, taką samą trasą, jak my dzisiaj, pan Radek wróci do kraju. Być może jutro wyjedzie z Bagdadu" - mówił Giełżecki.
Jerzy Kos, dyrektor bagdadzkiego biura wrocławskiej firmy budowlanej "Jedynka" i jego współpracownik Radosław Kadri, zostali porwani w ubiegłym tygodniu Bagdadzie. Kadriemu udało się uciec z samochodu porywaczy. Czterech Włochów zostało uprowadzonych 12 kwietnia. Jednego z nich porywacze zabili, gdy włoski rząd odrzucił żądanie wycofania wojsk z Iraku.
http://info.onet.pl/934290,11,item.html