Ale tak od początku - mam zamiar spalić troszkę (troszkę znacznie) mięśnie ud - co prawda ich niezbyt estetyczny wygląd to częściowo również wina tkanki tłuszczowej, ale nie ma jej zastraszająco dużo, a po zewnętrznej stronie to już w ogóle malutko... więc chodzi głównie o mięśnie. Z tego, co czytałem, wynika że trzeba wprowadzić je w katabolizm przez intensywne, beztlenowe ćwiczenia i niedożywanie. Tylko właśnie to ostatnie mnie ciut martwi - czy chodzi o ogólne obcięcie ilości pożywienia, żeby organizm zaczął oszczędzać i miał ogólną tendencję do spalania mięśni, czy wystarczy na przykład, że odczekam od ostatniego posiłku, porobię trochę aerobów, potem zmasakruję interesujące mnie mięśnie i bez żarcia ani picia pójdę spać, a na drugi dzień to samo? Czyli czy mogę ogólnie dostarczać organizmowi tyle białka, ww i tłuszczów ile trzeba bez ryzyka, że się te mięśnie zdążą regenerować albo - co gorsza - rozbudowywać?
Aha - no i jeszcze coś. Czy przysiady się nadają? Bo strasznie długo ich nie porobię, ale właśnie dzięki temu bez problemu dochodzę do momentu, że nóg prawie nie czuję, a trudno się oddycha, więc chyba beztlenowo jest...
Ostatnie (na razie;) ) pytanko - jeśli robię wszystko tak, jak trzeba, to muszą na drugi dzień boleć mięśnie, czy niekoniecznie? Pytam, bo wczoraj kilka razy ćwiczyłem do chwili "omatkojużwięcejzanicniemogę", ale dzisaj - wszystko wypoczęte, niebolące... :/