Obejrzałem sobie u kolegi film z Davidem Bellem w roli głównej( http://www.greenshines.com/control/media/1078969315.wmv )I bardzo mi siem upodobało to co tam było, a więc poszliśmy sobie na dwór i tam był taki garasz, niski był ze 2 metery miał może. Kolega wlażł pierwszy no skoczył, a ja zaraz po nim. Bardzo fajnie było i lajtowiutko, później nawet 3-6 robiliśmy z garażu. To jednak nie był koniec naszych zabaw, złapaliśmy ostrą fazę na różne prze***ane akcje, figle i psoty, ja postanowiłem zrobić se salto do tyłu, w końcu tyle razy tam było pokazane na filmie, więc musi być cooool i warto by umieć. No i se je spróbowałem, za pierwszym razem s******liłem sie tak konkretnie na łep, w następnych kilkunastu próbach było podobnie, a więc dałem sobie na jakiś cas z tym spokój. Kolega widząc moje nie udane próby, pstanowił wykonywać salto do przodu, no i ****a nie mogło nyć inaczej, drań wylądował na nogach! Pomyślałem sobie, że nie będe gorszy i tesz se zrobie... Ale ja oczywiście wylądowałem na dupie, przecież nie mogło być inaczej, jakieś fatum chyba na demną ciąży se. Jego sukces mógł być spowodowany jego wzrostem, o 20cm niższy jest i tylko tym sie pocieszałem, choć i tak wkurfiony byłem, że ciota ze mnie i nic mi nie wychodzi... Nadszedł koniec głupkowania i figlowania na ziemi, znów zachciało nam się skoków, a że ziooom , u którego wtedy byliśmy rozbudowuje sobie chałupe, miał przy sobie drapine. Wleźliśmy oczywiście na dach, to już była wysokośc większa, Było teraz ze 4,5m i nie myśląc zbyt długo tesz zaczeliśmy skakąać,. Chciałem się zrewanżować po nieudanym głupkowaniu i ******lnąłem skoka jako pierwszy, na dole była jakaś trawka więc lajtowo... Znów okazało sie to za mało hardcoroffe dla nas. Przeszliśmy więc na wyższą część dachu, zaledwie o 0,5-1m wyższą i tesz skoczyłem sobie. Tym razem postanowiłem sie turlać po upadku, taj jak to robił David na filmie,. Nie wyszło mi to jednak, bo przeciążenia były za duże i jakoś tak nogi mi się ugieły za bardzo i ryjem walnąłem w ziemie oczywiście nie z pełnym impetem, bo ten został w dużym stopniu zniwelowany przez moje nogi i rence, ale siniak mi się mały zrobił. Podobne sytuacje mają miejsce jak sobie dirtuje, jaiś trick przychodzi mi do głowy i próbuje go zlepić. Kończy sie to różnie, ale z reguły ryj mi się troszeczke niszczy. Nie martwię sie tym jednak, bo on i tak nigdy piękny nie był;>
Tak więc podsumowując i dochodząc do konkluzji, po***anie jak najbardziej może być bolesne, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Warto jednak zadać sobie pytanie: Czy warto rezygnować z po***ania? Wydaje mi się, że nie ma to nasjmniejszego sensu, perspektywa bycia normalnym w tak mołodym wieku, jak mój i wasz, przeraża mnie... Życie w normalności to nie życie, lepiej żyć chwilą se nie zważająć na ewentualne urazy fizyczne, psychiczne lub choćby skrajną forme urazu fizycznego, czyli stan nieżycia. Także nawołuje wszystkich was do dawania świadectwa własnego po***ania. Pamiętajcie: "Do wesela się zagoi!" i właśnie zawsze sobie topowtarzajcie ta jakże mądrom i znanom wszystkim sentencje mądrości życiowej, a napewno sie uda, nawet jeśli łyżka na to: "Nie możliwe!". P***anie tkwi w każdym z was i chociaż czasem może nas zaboleć, nie możemy sie od niego odwracać. Może jest niemodne, nie podoba się kobietom, ale pozwala nam czuć, że żyjemy, a jeśli umrzemy... To będziemy wiedzieli, że żyliśmy...
+Tekst ten jest pierwszym z serii: "Filozoficznych Rozkminień", więc możliwe, że pojawią sie następne...
+Tekst ten nie ma charakteru propagandowego!
+Nie propaguje w żaden sposób Po-***ania!
Gdyby jednak ktoś miał taki pomysł, aby usunąć ten tekst, niech lepiej dwa razy sie zastanowi...
Pozdrawiam Was, wszyscy ziomowie!