Ok Olokk.
Dawno, dawno temu, gdzieś w odległej galaktyce...
Miałem latek 18. Ćwiczyłem trochę siłówki i fechtunek bronią średniowieczną (żadnych SW poza, bardzo sporadycznym, KK).
Trzech koleżków (podobno na zrywie z poprawczaka) zaczepiło mnie na Placu Dzierżyńskiego, czyli na obecnym Bankowym.
W tłumie najpierw podszedł do mnie jeden i powiedział:
- Zaraz dostaniesz w******l za Leszka!
- Nie znam żadnego Leszka! - odparłwm zdziwiony zgodnie z prawdą (zastanawiając sie mgliście, czy może mu chodzić o Wałęsę...)
- Jak to nie znasz Leszka, chodź no tutaj! - i pociągnął mnie za ramię pod ścianę (przy bramie do parku).
Myślałem, że to nieporozumienie i szybko się wszystko wyjaśni, zatem dałem się do tej ściany podprowadzić.
[błąd pierwszy: naiwność - trzeba było wiać]
Jak już byliśmy pod ścianką, zaraz oflankowało mnie jego dwu kumpli (wyrośli, skubańcy jak spod ziemi). Teraz prysnąć już nie mogłem...
No i okazało się, że niestety ów Leszek był zwyczajnym kitem. Chcieli po prostu mojego nowego fleka (to była taka modna kiedyś u załogantów katana, obecnie chyba jedynie żule to noszą).
Grzecznie im odmówiłem. Dostałem z bańki. Unik mi się udał fartownie, aczkolwiek nie całkowicie, bo dostałem nie w kichawę, a tylko w policzek. (Ale i tak gwiazdek kilka mi rozbłysło. Piękne były, że ach...)
Wokół pełno ludzi, biały dzień, ale nikt niczego nie widzi. Normalka...
Byłem uparty. Chłopcy starali się być przekonujący. Grozili wpie***lem. pokazywali jakie mają blizny (fakt, że mieli dość ochydne). Oni także byli uparci...
W końcu durnota mnie jakaś naszła i zaproponowałem, że będę się bił w parku z jednym z nich, a jak wygra, to dostanie mojego fleka.
Wybrali największego (jakiż byłem zdumiony
).
Weszliśmy we dwu do parku, jego kumple mieli z nami nie pójść
[błąd drugi: głupota - nigdy tak nie róbcie!].
Koleś był wyższy, cięższy i chyba trochę boks trenował.
Ja za to byłem sprytny. Istny geniusz taktyki i strategii. Kopnąłem go w jaja.
Taki piękny plan. Szkoda, że nie wyszedł...
Okazało się, że skutecznie w jaja też trzeba umieć kopnąć, a ja najwyraźniej nie bardzo umiałem.
Koleś zbił moje nieudolne "kin-geri" dłonią i sprzedał mi plombę. Cudem jej uniknąłem i rzuciłem się do heroicznego (czytaj rozpaczliwego) ataku, młócąc zawzięcie, na zasadzie: "a nóż trafię".
Nie trafiłem. A on trafił.
Dzięki jakiemuś intuicyjnemu unikowi dostałem w głowę, a nie w pysk. Poleciałem na glebę.
Zobaczyłem, że gość bierze się do dalszej młócki, więc (zaiste w przebłysku mądrości i olśnienia) odwołałem się do jego poczucia honoru
mówiąc szybko coś w rodzaju:
- Leżącego się nie bije!
O dziwo - to podziałało. Koleś zamarł z głupią miną.
Wstałem otrzepałem się. Rozważyłem obiektywnie swoje szanse. I dałem w długą
w tym momencie z krzaków wypadli obaj jego kumple (widocznie zdradzieckie świniaki, podkradły się za nami cichcem) i wszyscy trzej pobiegli za mną.
Niestety koleś, z którym się "biłem" miał dużo dłuższe dolne kończyny. I szybciej nimi przebierał. Złapali mnie i mało delikatnie pirzgnęli na ławeczkę.
Oświadczyli, że teraz to już na bank dostaję
wpi***ol, bo ich oszukałem.
Ja na to, że to oni mnie oszukali, bo tamci dwaj mieli przecież za nami nie iść.
Kolejny szok: Kolesie zawstydzili się na tyle, żeby porzucić plan natychmiastowego spuszczenia mi wpie***lu.
Znowu zaczęli grozić, straszyć i perswadować.
W końcu miałem już dość całej tej sytuacji. Nic "mądrego", ani "dzielnego" nie mogłem już jakoś wymyśleć. (Może to i dobrze. Bo strach pomyśleć, co bym jeszcze wymyślił...)
Wynegocjowałem, że dostaną fleka, jeśli będę mógł zachować całą moją kasę i dokumenty, które były w jego kieszeniach.
Ponieważ najwyraźniej byli pod wrażeniem mojego, iście cielęcego, uporu (i dość już czasu na mnie zmarnowali), zgodzili się na "moje warunki".
Fleka oddałem. Na zakończenie ten największy z nich stwierdził:
- Dobrze, że się w końcu zdecydowałeś, bo już mieliśmy zacząć cię napi***alać! W życiu jeszcze nie kroiłem takiego uparciucha. - A potem jeszcze dodał z wyraźną dumą:
- No, ale widzisz, honorowo było, no nie?!
Morał:
1. Nie noś drogich kurtek.
2. Jak Cię ktoś zaczepi w sprawie Leszka, nie licz, że wyjaśnisz nieporozumienie, tylko od razu dawaj w długą.
3. Nie chodź z gościem "na solo" do parku - ulica to niestety nie podstawówka. Nigdy nie wiadomo co się tam stanie.
4. Nigdy nie stosuj na ulicy technik, których nie masz dobrze wyćwiczonych.
5. Krojarze też miewają nuiekiedy honor (lub przynajmniej chcieliby mieć...). Jednak nie licz na to za bardzo. Zwłaszcza, że to historia sprzed 10 lat.
6. Trenuj biegi.
7. Nie licz na bliźnich.
8. Jak masz trzech kolesi przeciwko sobie i żadnych szns na ucieczkę, to nie bądź zbyt uparty. Zęby drogo kosztują.
9. Trenuj SW.
Widzicie, teraz taki "mądry" jestem. Szkoda, że (jak to mówią) - po szkodzie
No, ale człowiek uczy się na błędach. Lepiej zresztą na cudzych, niż na swoich, dlatego opisałem powyższe zajście.