SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

Dla tych co mysla ze Walesa ( bolek ) jest bohaterem narodowym

temat działu:

Robert Burneika - Hardcorowy Koksu

słowa kluczowe: , , , , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 12074

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 11148 Napisanych postów 51569 Wiek 31 lat Na forum 24 lat Przeczytanych tematów 57816
No tak, piwko , x factor, dupki, steki, tyle potrzebujemy aby zyc, reszta sie nie liczy, to jest podstawowy problem, wladza daje gowno, ludzie to jedza i sie ciesza a potem, "o bolek jest zdrajca i agentem sb" . Prawda nigdy nie jest kolorowa...chyba ze w TVN W tamtych czasach bolek nigdy nie byl bohaterem polski, tylko w TV! Dwa polska nigdy nie byla wyzwolona , teraz mamy syjonostwo czerwonych, wczesniej zydo komuna bolszewicka, jak to ma byc wolna polska to...
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 14 Napisanych postów 1929 Wiek 110 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 29416
obejrzalem prawie polowe filmiku , a tak apropo to jest fajnie w tym dziale , duzo rzeczy mozna sie dowiedziec o ktorych nie mialo sie pojecia bo nigdy nigdzie o tym sie nie slyszalo
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 11148 Napisanych postów 51569 Wiek 31 lat Na forum 24 lat Przeczytanych tematów 57816
Fluor158 - i przekazuj dalej, tylko swiadomoscia narodowa mozemy wyzowlic sie z niewoli i mentanosci niewolnika
1
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
OloKK www.olokk.pl
Ekspert
Szacuny 122 Napisanych postów 34575 Na forum 22 lat Przeczytanych tematów 195972
No, a to na pewno litewskiego kulturystę w ch** rusza i pasuje mu do wizerunku

Fluor, jeszcze Honoru słuchaj!

OLIMP ENG-PL TRANSLATOR:
2 capsules 3 times daily = 4 kapsułki 3-4 razy dziennie

http://facebook.com/olokk
http://olokk.pl  http://bng-studio.pl 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
OloKK www.olokk.pl
Ekspert
Szacuny 122 Napisanych postów 34575 Na forum 22 lat Przeczytanych tematów 195972
Myślicie, że można pojeździć po Matce Teresie i Janie Pawle II?

I dobrze, że Wasi bohaterowie są tak chamsko niszowi (przez nieudolność swoją, bo dosyć szybko giną, albo konspirują po piwnicach), że nie można na nich znaleźć nic obciążającego.

OLIMP ENG-PL TRANSLATOR:
2 capsules 3 times daily = 4 kapsułki 3-4 razy dziennie

http://facebook.com/olokk
http://olokk.pl  http://bng-studio.pl 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 465 Napisanych postów 52009 Wiek 54 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 199651
Lech czy Bolek ...?
.

.

(Archiwum Akt Nowych, KC PZPR, sygn. V/246, fragment stenogramu z posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR w dniu 27 listopada 1984 r. , wypowiedź Mieczysława F. Rakowskiego)

"... Absolutnie nie jest potrzebne podejmowanie jakiegokolwiek "ostrzału" Wałęsy, bo jest to człowiek podstawiony przecież, [...] nim się kieruje..."



Będzie chyba dużym truizmem stwierdzenie, że obecnie żyjemy w takich czasach, iż niewiele może nas zdziwić albo zaskoczyć. Jak się tak dobrze rozejrzeć dookoła, to widać jak na dłoni, że już mało zostało z normalności, wliczając w to aktualnego premiera Australii. Niemniej list Pana S. Gotowicza, wydrukowany na pierwszej stronie Tygodnika Polskiego (numer 9) w sprawie zaproszenia byłego prezydenta tzw. III Rzeczpospolitej na dożynki do Australii wstrząsnął mną potężnie. Przeżyłem szok co, po pierwsze, w moim wieku jest sprawą niebezpieczną z punktu widzenia zdrowia ogólnego ze szczególnym uwzględnieniem kondycji psychicznej. Po drugie zaś list ten potężnie zachwiał moją wiarą nie tyle w mądrość rodaków ile w ich podstawowe poczucie honoru i godności osobistej.

Tak się bowiem składa, że kiedy przyjrzeć się naszej historii to być może nie zawsze działaliśmy mądrze ale honoru to Polakom nigdy nie brakowało co, jakby nie było, jest powodem do narodowej dumy. A teraz okazuje się, że są wśród nas ludzie, którzy albo kompletnie nie zrozumieli co się wydarzyło w Polsce w ciągu ostatnich 13 lat albo są totalnie wyprani z resztek godności i dumy narodowej. Osobiście żywię cichą nadzieję, że to pierwsze bowiem brak wiedzy zawsze można nadrobić czego nie można powiedzieć o honorze.

W tej sytuacji niech mi będzie wolno przypomnieć tu garść informacji z życia byłego prezydenta Wałęsy, które być może są niektórym z nas mało znane.

Swego czasu Lech Wałęsa wystosował list otwarty do M. Krzaklewskiego, wtedy przewodniczącego NSZZ „Solidarność”. W konkluzji tego dokumentu dowiedzieliśmy się, o co tak naprawdę mu chodzi. Mianowicie o to, że “jeśli w kierownictwie AWS zabraknie woli zmian, będę zmuszony odwołać się do opinii publicznej i podjąć się dzieła odbudowania wyborczego zaplecza prawicy”.


.


gen. Jaruzelski - agent Moskwy ps. "Wolski", Wachowski - mjr. SB, kierowca i sekretarz "Bolka", Walesa - agent SB "Bolek"


Lech Wałęsa dobrze wiedział co mówi.

Nikt bowiem tak jak on nie przyczynił się do zniszczenia antykomunistycznej prawicy w Polsce. W świetle jego całej działalności, osobiście odebrałem ten list jako jedną z najwyższych form bezczelności.

Kariera tego chłopo–robotnika z Wybrzeża zaczęła się w momencie, kiedy to Pan Andrzej Gwiazda, założyciel Wolnych Związków Zawodowych, latem 1978 roku wspomniał przy podsłuchu: „minęło już trzy miesiące (działalności WZZ – przycz. mój) i nikt z Komitetu Strajkowego z grudnia 1970 do nas się nie zgłosił.”

Warto tu też przypomnieć, że L. Wałęsa był aktywny w tymże Komitecie. Nie upłynęło kilka dni, kiedy w kościele Mariackim, gdzie WZZ organizowały wspólne modlitwy w intencji więźniów politycznych, podszedł do państwa Gwiazdów nikomu wtedy nie znany Wałęsa i buńczucznie oświadczył: „co wy tu tak słabo działacie, trzeba wziąć się do kupy i zacząć organizować opozycję.”

Ze wspomnień tegoż Andrzeja Gwiazdy (swego czasu publikowanych na łamach Tygodnika) jasno wynika, że Lech Wałęsa kilkakrotnie potwierdził fakt swej współpracy z Bezpieką. Między innymi rozpoznawał dla niej głosy kolegów nagrane na taśmach magnetofonowych ze strajków Grudnia 70, ich twarze ze zdjęć itd. W ten sposób identyfikował robotniczych przywódców, którzy płacili potem straszną cenę za wolnościowy zryw.

W sierpniu 1980 roku, trzeciego dnia strajku w Stoczni Gdańskiej, Wałęsa nie wpuścił na salę obrad Andrzeja Gwiazdy, głównego architekta tamtych zdarzeń. Jak powiedział p. Andrzej przez głośniki tylko usłyszeli, że Wałęsa podpisał porozumienie z dyrektorem stoczni po czym oznajmił, że to koniec strajku i zaraz zaczął śpiewać “Jeszcze Polska nie zginęła”. Bogdan Lis, bliski współpracownik Gwiazdy z Elmoru i współzałożyciel Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego uważa, że Wałęsa doskonale wiedział co robi, prąc do zakończenia strajku ze wszystkich sił. Przecież osobiście, przez głośniki, nakłaniał robotników do opuszczenia stoczni. Jeżeli komukolwiek wtedy zależało na szybkim ugaszeniu strajku to tylko PZPR, choć nie koniecznie Służbie Bezpieczeństwa.

Mówi pani Ania Walentynowicz, święta Solidarności: “kiedy weszłam na salę obrad, zorientowałam się, że Wałęsa sam, bez jakichkolwiek konsultacji, odwołał strajk. Poczułam się wtedy jak zbity pies.” Wtedy też po raz pierwszy ktoś krzyknął głośno w kierunku Wałęsy: “zdrada”. Na szczęście Alina Pieńkowska wraz z A. Walentynowicz zdołały zatrzymać część opuszczających już stocznię robotników.

Po pomyślnym zakończeniu strajków w całej Polsce, powstała Krajowa Komisja Zakładowa NSZZ Solidarność z siedzibą w Gdańsku. Tam też, zaraz na początku jej działalności, zgłosił się pewien taksówkarz o nazwisku Mieczysław Wachowski. Powiedział, że chciałby przysłużyć się sprawie i chętnie by woził przewodniczącego Wałęsę swoim samochodem na co zresztą tenże ochoczo wyraził zgodę. Niemniej, już po kilku dniach członkowie Komisji Krajowej zostali poinformowani, że mają do czynienia z kapitanem Służby Bezpieczeństwa, o czym natychmiast poinformowano Wałęsę. Ten zaś w odpowiedzi oświadczył, że Wachowski będzie jego szoferem tak czy inaczej, nawet jeśli będzie musiał płacić mu z własnej kieszeni. I tak też się stało. Jak była rola Wachowskiego przy boku prezydenta Polski, nie trudno się domyślić. Moim zdaniem, Służba Bezpieczeństwa nie tyle nie dowierzała Wałęsie ile wiedziała dokładnie, jakie są jego możliwości intelektualne i w związku z tym musiała mieć koło niego kogoś, kto by miał na niego oko.


.

Od lewej:

Tadeusz Mazowiecki, Lech Walęsa "Bolek" Lejba Kohne, pijący zdrowie generałów Adam Michnik, Janusz Reykowski i uszczęśliwiony Aleksander Kwaśniewski



W 1992 roku Jan Parys, szef Ministerstwa Obrony Narodowej, zdymisjonował wice-admirała Piotra Kołodziejczyka. Chodziło o reorganizację armii i stopniowe usuwanie z niej starych generałów, szkolonych w Moskwie, co do których mogło istnieć podejrzenie, że są lojalni tylko w stosunku do dawnych, sowieckich układów. Poza tym wiadomo było, iż pewna część wyższych oficerów Ludowego Wojska Polskiego była agentami KGB i jako tacy mogą być szantażem zmuszani do dalszej współpracy.

To posunięcie J. Parysa spowodowało gwałtowny sprzeciw prezydenta Wałęsy, który wraz z post-komunistami wystąpił w obronie Kołodziejczyka. Jak potwierdził to sam J. Parys, od tego czasu rozpoczęły się wspólne naciski na rząd Jana Olszewskiego ze strony kancelarii prezydenta i ex-bolszewików, skupionych w Sojuszu Lewicy. Chodziło oczywiście o jego jak najszybsze usunięcie z rządu. I wkrótce tak też się stało.

Nie ulega też najmniejszej wątpliwości, że to tylko Rosja mogła być wtedy zainteresowana pozostawieniem Kołodziejczyka u steru Polskiej armii. Jan Parys, jedyny człowiek który próbował zreorganizować Polskie wojsko, musiał odejść. Po nim nastał Janusz Onyszkiewicz, były KOR-owiec, jeden z najbardziej niekompetentnych ministrów ale w zdumiewający sposób “długowieczny”. Chyba jedynym powodem do chwały Onyszkiewicza może być tylko to, że był on najlepszym alpinistą wśród Polskich polityków. Natomiast nie sądzę, żeby był najlepszym politykiem wśród alpinistów.

W tym samym 1992 roku Rosjanie dążyli do zamiany swych baz woskowych w Polsce na tzw. joint venture z Polakami. Nie trzeba było być specjalnie bystrym by wiedzieć, że dawałoby im to szansę na pozostawienie struktur wywiadowczych, zaplecza dla działań KGB oraz raz na zawsze sankcjonowałoby to obecność dużych grup Rosjan na Polskiej ziemi. Rząd Jana Olszewskiego kategorycznie odrzucił tę propozycję, co znowu spotkało się z ostrym sprzeciwem prezydenta Wałęsy. Targi w tej sprawie pomiędzy kancelarią prezydencką a Radą Ministrów trwały dość długo i nie trudno chyba domyśleć się z jakiego powodu L. Wałęsa chciał tych spółek z Rosjanami.

Natomiast bodajże najbrudniejszą robotę wykonał ten półpiśmienny prezydent Polski 4 czerwca 1992 roku. Wtedy to, na wniosek sejmu, Antoni Macierewicz, minister spraw wewnętrznych, przedstawił listę tajnych współpracowników SB, członków parlamentu.

Poseł Kazimierz Świtoń oznajmił wówczas publicznie, iż na liście agentów Służby Bezpieczeństwa znajduje się także Lech Wałęsa, zakodowany jako tajny współpracownik “Bolek”. I wtedy stała się rzecz dziwna.

W przypływie paniki Wałęsa przyznał, że podpisał 3 czy 4 papiery w grudniu 1970 roku i jasnym było, że te dokumenty to było zobowiązanie się do współpracy z SB . Niemniej nie dość, że to przyznanie się do winy nigdy nie zostało opublikowane w mediach, to w około dwie godziny później ukazało się inne oświadczenie prezydenta, w którym zapierał się wszystkiego i jednocześnie zarzucał Macierewiczowi, iż sfabrykował listę.

Jednocześnie Lech Wałęsa zwrócił się do sejmu z wnioskiem o natychmiastowe odwołanie pierwszego od 47 lat w miarę patriotycznego rządu Polskiego. Wiedział też dobrze, że pod jego wnioskiem podpiszą się liderzy post-komunistów, ludowcy z Pawlakiem na czele, Konfederacja Polski Niepodległej z Moczulskim, który zresztą też był na liście agentów oraz Unia Demokratyczna z Tadeuszem Mazowieckim jako przewodniczącym.

W takim układzie sił polityczno-mafijnych, na oczach całej Polski i w ciągu jednej nocy, Lech Wałęsa wykończył rząd Jana Olszewskiego tylko dlatego, że zaczynał on dawać nadzieję na dekomunizację, podstawową uczciwość polityczną oraz sprawiedliwość społeczną. Jasna sprawa, że taki rozwój sytuacji godziłby bezpośrednio w agentów SB.

Jak kilkakrotnie potwierdził to publicznie Lech Kaczyński, w pewnym czasie bliski współpracownik Wałęsy i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego w latach 1990 – 91, “Lechu” od początku postawił na dawny układ komunistyczny, na SB-eckie powiązania.

.

od lewej: komunista Stanisław Ciosek, Lech Wałęsa - Lejba Kohne agent SB TW pseudonim "Bolek", i jego szef gen. SB Czesław Kiszczak, ks. bsp Debowski



Mam też nagraną na taśmie wideo wypowiedź L. Kaczyńskiego, gdzie mówi on o tym, iż mało kto wiedział ale prezydent utrzymywał stałe kontakty z byłymi wysokimi oficerami SB, z kontrwywiadem wojskowym, który wtedy był przecież kontrolowany przez KGB. Spotkania te miał zawsze organizować Mieczysław Wachowski. Drogi Lecha Kaczyńskiego i Wałęsy ostatecznie rozeszły się, gdy po puczu Janajewa w Moskwie, prezydent zwrócił się oficjalnie do Jaruzelskiego i Kiszczaka z prośbą o konsultacje. Oczywiście obaj byli “czynownicy” sowieccy doradzali wysłanie depeszy gratulacyjnej do Janajewa, zatwardziałego komunisty. Ponoć Wałęsa nie zdążył z pocztą, kiedy okazało się, że Jelcyn wygrał wewnętrzne porachunki w Moskwie. Wiadomo też, że w trakcie puczu Janajewa, Wachowski nie opuszczał swego szefa na krok ani w dzień ani w nocy.

Innym ciekawym przyczynkiem historycznym z tamtych czasów jest sprawa przemówienia, jakie Wałęsa wygłosił w Brukseli, w siedzibie NATO. Wcześniej, w Polsce, uzgodniono, że znajdzie się w nim jasna wykładnia stosunków Polsko - Rosyjskich, opartych głównie na poszanowaniu wzajemnej suwerenności.

Otóż w swoim przemówieniu Wałęsa pominął tę kwestię a później okazało się, że to właśnie Wachowski wykreślił mu ją z gotowego już skryptu. Ano, kapitan SB w tym czasie był ważniejszy od prezydenta Polski razem do kupy wziętego z rządem. Nie wykluczone, że powodem takiej sytuacji był fakt, iż ten kapitan SB wiedział dokładnie gdzie jest teczka “Bolka”, która w jakiś tajemniczy sposób zniknęła z archiwów MSWiA.

Waldemar Łysiak powiedział kiedyś, że: “Dołęga-Mostowicz (autor Nikodema Dyzmy) był wielkim prorokiem, bowiem cała książkę poświęcił L. Wałęsie i to na wiele lat przed jego urodzeniem”.

Napisał też W. Łysiak w 1993 roku list otwarty, zaadresowany do lokatora Belwederu: “Namiętność do przebywania w światłach rampy, umiejętność zrzucania z szachownicy pionków, biegłość w czarowaniu mową-trawą o własnym posłannictwie i w tasowaniu kart „z rękawa”, wreszcie nielojalność wobec ludzi, a stałość w noszeniu Bogurodzicy przy klapie – to za mało, aby być mężem stanu i prezydentem państwa”.

W jeszcze innym liście otwartym Anna Walentynowicz wzywała Lecha Wałęsę do ujawnienia prawdy o jego kontaktach ze Służbą Bezpieczeństwa, o tym, że nie przeskoczył muru Stoczni Gdańskiej, tylko został dowieziony tam motorówką Marynarki Wojennej. Domagała się też od niego powiedzenia całej prawdy o orgiach seksualnych, organizowanych mu w Belwederze przez “kapciowego” Wachowskiego. Oczywiście, na żaden z tych listów Lech Wałęsa nie odpowiedział.

Nie od rzeczy będzie tu też przypomnienie, że planowany przyjazd W. Jaruzelskiego, Cz. Kiszczaka, L. Wałęsy oraz kilku innych zdrajców narodu Polskiego na konferencję zorganizowaną przez University of Michigan w dniach 7 – 10 kwietnia 1999 roku nie nastąpił. Stało się tak w wyniku zdecydowanej akcji Polonii Amerykańskiej pod hasłem „NOT WELCOME”.

Z tej samej Ameryki inny przykład. Otóż po czerwcowym zamachu stanu, którego ofiarą padł gabinet J. Olszewskiego, z USA wyszedł komunikat, podpisany przez Edwarda Fijałkowskiego, byłego przewodniczącego Obywatelskiego Komitetu Wyborczego Lecha Wałęsy. Z tegoż komunikatu dowiadujemy się, że Wałęsa kompletnie stracił zaufanie amerykańskiej Polonii, która wzywa go, by jako zdrajca natychmiast złożył swój urząd.

W świetle tego wszystkiego, co tu dotychczas napisałem, jako igraszkę ze sprawiedliwością można uznać ułaskawienie przez prezydenta Wałęsę mafijnego bossa w Polsce, nijakiego Andrzeja Zielińskiego „Słowika”, jednego z szefów wyjątkowo brutalnej mafii pruszkowskiej.

Oczywiście, zawsze pozostaje pytanie, czy Lech Wałęsa to słynny już „Bolek”, tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa, jako, że teczki ze stosownymi dokumentami jak dotąd nie ujawniono. Osobiście sądzę, że to nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia. Obecną, tragiczną sytuację Polski na wszystkich frontach, zawdzięczamy między innymi Lechowi Wałęsie i nie ma w tej sprawie najmniejszych wątpliwości.

Wałęsa odegrał taką samą rolę, jaką swego czasu grał niejaki Bolesław Bierut, agent NKWD, wyjątkowo podła kreatura. On też przez pierwszych kilka lat udawał bezpartyjnego polityka i nawet publicznie pokazywał się na Mszach Świętych. Chodziło oczywiście o wyprowadzenie w pole społeczeństwa aż do czasu, kiedy bolszewicki uchwyt na polskim gardle będzie wystarczająco mocny. I są tu dwie szkoły czy też dwa różne punkty widzenia na ten temat. Jedna z nich twierdzi, że Wałęsa wraz z resztą KOR-owskiej mafii plus ex-bolszewicy Polski zdradzić nie mogli bo od początku byli naszymi wrogami. Żeby coś lub kogoś zdradzić, trzeba najpierw być po ich stronie. Natomiast ja osobiście skłaniam się ku drugiej szkole, która mówi, że jeśli ktoś wychował się na polskiej ziemi to ma wobec niej jakiś podstawowy dług wdzięczności. Dlatego uważam, że miejsce tych ludzi jest poniżej robaków, żyjących w brudzie szamba. Dlatego też tak bardzo wstrząsnęła mną wiadomość, że Wałęsa ma być goszczony na ziemi australijskiej przez naszych rodaków.

Nie ulega też wątpliwości, że w historii Polski było wielu zdrajców i nie jesteśmy pod tym względem ani gorsi ani lepsi niż reszta świata. Ale chyba nie ma takiego drugiego kraju, gdzie półpiśmienny chłop zostałby prezydentem, dostał nagrodę Nobla, sprowadził moralność polityczną do poziomu wojskowej latryny, zniszczył narodowy patriotyzm i na dodatek teraz ma własny Instytut. Dlatego czasem w środku nocy budzi mnie myśl, która nie chce odejść: ile czasu jeszcze musi upłynąć zanim Najjaśniejsza Rzeczpospolita w końcu podźwignie się z kolan i wreszcie uprzątnie nasz Polski dom z brudów.



Zbyszek Koreywo




.

.


.

O czym marzy Lech Wałęsa



Agent pokrzywdzony ze statusem ograniczonym



Wymiar międzynarodowy obchodów XXV rocznicy Wielkiego Strajku i powstania „Solidarności” ma, wbrew zapowiedziom, charakter bardzo skromny.

Odmowę udziału ze strony przywódców światowych organizatorzy usiłują zagłuszyć hukiem i błyskiem w wykonaniu francuskiego trefnisia, który porównał Wałęsę do Che Guevary, a swój koncert w hali Stoczni Gdańskiej porównuje do spektaklu dedykowanemu komunistycznym Chinom. Dlaczego poważni ludzie nie przyjęli zaproszenia z Gdańska? Ponieważ wszyscy wiedzą, że te uroczystości to nie będzie radosna feta, a raczej tragikomiczny pogrzeb III RP, jako układu „okrągłego stołu”, gdzie „agent agenta agentem poganiał”, a pożyteczni idioci bili brawo.






SB w WZZ



Jako dodatek do pisma Wolnych Związków Zawodowych - „Robotnika Wybrzeża” nr 4, z datą 9 września 1979 r., opublikowałem oświadczenie, które było pierwszym w ruchu oporu lat 70. przypadkiem publicznego ujawnienia agenta SB, czyli aktem lustracji obywatelskiej.

Napisałem w nim m.in.:

To ja byłem jego opozycyjnym opiekunem, spotykałem się z nim na co dzień i mimo, że od pierwszego zetknięcia się z nim, miałem wrażenie kontaktu z człowiekiem wewnętrznie niezbornym - uznałem go za przyjaciela. Do ostatniej chwili, mimo jaskrawych dowodów jego agenturalnej działalności, wszystkich dookoła przekonywałem, że jednak zasadniczo to człowiek uczciwy. Nawet wtedy, /…/ gdy poznałem bardzo wiele jego niesamowitych kłamstw – nie zerwałem z nim współpracy. Dlaczego? Ponieważ był potrzebny. Nie chcąc uwierzyć, że jego możliwości wspiera SB, ciągle ceniłem jego operatywność i inteligencję, łudząc się, że uda mi się je wykorzystać dla działalności opozycyjnej. Dzisiaj widzę, jak wiele szkód przynieść może tak liberalny stosunek do ułomności charakteru w przypadku ludzi dysponujących zaufaniem społecznym i cenionymi przez SB informacjami. /…/ Nie potrafię ocenić, co w (jego) działalności /…/ było pracą agenta, a co pracą na korzyść opozycji, ale jestem pewien, że ten człowiek ma dwie twarze i obie prawdziwe. /…/ Osobiście do jego niewątpliwych działań pozytywnych dodałbym i doświadczenie, które uzyskałem przez ponad półtoraroczną współpracę z agentem. Doświadczenie to mówi, że można i należy wierzyć ludziom, nie należy natomiast zbyt łatwo wierzyć sobie.



O kim pisałem? Jednak nie o Lechu Wałęsie. Pisałem o Edwinie Myszku, którego Służba Bezpieczeństwa skierowała do Komitetu Założycielskiego WZZ Wybrzeża, na długo przedtem, zanim pojawił się wśród nas Wałęsa. Edwin Myszk był groźnym agentem-prowokatorem, pozornie nawet bardziej utalentowanym niż Wałęsa, bo potrafił zdobyć zaufanie nie tylko wśród działaczy WZZ, ale również w Warszawie, gdzie uwiódł Michnika, a Kuroń mówił o nim jako najwartościowszym działaczu robotniczym od czasu Lechosława Goździka.

Na szczęście dowiedzieliśmy się, że Myszk jest oszustem, na długo przed Wielkim Sierpniem, bo byłby poważną konkurencją dla Wałęsy. Gdy poszedłem do niego z moim bratem Błażejem na poważną rozmowę, z przerażenia, że chcemy go zabić, upadł na ziemię i przyznał się, że jest agentem SB.

Myszk do dzisiaj nie został za swe zbrodnie, swą działalność, publicznie napiętnowany, a IPN wciąż chroni zapis ewidencyjny o jego agenturalnej aktywności. Nie musiał przepraszać, i nie musiał zmieniać nazwiska, czy miejsca zamieszkania. Jest znanym bogaczem, mecenasem kultury, daje pracę trójmiejskim intelektualistom, w tym innemu agentowi, który, jako szpicel dotąd nieujawniony, pełni ważną funkcję w propagandzie „frontu antylustracyjnego”.

Myszk nikogo się nie boi, bo wszyscy jego się boją, i to do tego stopnia, że IPN nie odważył się udostępnić działaczom WZZ danych z jego agenturalnego życiorysu. Na ujawnienie prawdy o Myszku nie odważyła się „Gazeta Wyborcza”, której dziennikarze z gdańskiego oddziału kilka lat temu napisali o nim obszerny artykuł. Były w nim zawarte wypowiedzi Borusewicza i moje, ale kierownictwo „GW” zakazało druku artykułu, i zakaz ten obowiązuje do dzisiaj. Boi się go Wałęsa, boi się go arcybiskup Gocłowski, boi się go cały trójmiejski światek polityczno-biznesowy, bo za Myszkiem stoją nie tylko jego związki z mafią, nie tylko skorumpowani politycy i księża, ale, co najważniejsze, dawni funkcjonariusze SB, którzy, dzięki groźbie ujawnienia „teczek”, trzymają ten światek „na krótkiej smyczy”.

Głównym jednak powodem, dla którego Myszk nie jest łajdakiem publicznie znanym i powszechnie potępionym, jest świadomość ludzi „frontu antylustracyjnego”, że ujawnienie sprawy Myszka przybliżałoby ujawnienie sprawy Wałęsy, a to zagroziłoby fundamentom układu „okrągłego stołu”.






Sprawa t.w. „Bolek”, czyli jak Kolegium IPN uznało Wałęsę agentem SB

Lech Wałęsa otrzymuje z całego świata żądania jasnego wytłumaczenia się ze stawianych mu zarzutów. Biura organizujące jego płatne spotkania chcą mieć gwarancję, że płacą bohaterowi bez skazy, a nie wielkiemu mistyfikatorowi, nowemu wcieleniu Azefa. Te żądania stawiane były od dłuższego czasu, ale dotychczas udawało się Wałęsie zasłaniać wyrokiem Sądu Lustracyjnego.

Wałęsa był przymuszany do złożenia w IPN wniosku o uznanie go za pokrzywdzonego przez SB. Do końca ubiegłego roku odmawiał, bo wiedział, że jako były agent, statusu pokrzywdzonego otrzymać nie może. Ratunek dostrzegł dopiero w wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego ze stycznia 2005 r., który, nakazał IPN przyznanie takiego statusu dawnemu agentowi SB z Łodzi. Sąd uznał, że przez zerwanie współpracy z SB i podjęcie działalności antykomunistycznej, agent ten zasłużył na wybaczenie wcześniej dokonanego zła.

W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził ponadto, że status pokrzywdzonego należy się również osobom, które były agentami pomiędzy okresami działalności antykomunistycznej. To był przypadek Wałęsy i dlatego w marcu 2005 roku pobiegł on do IPN, by zrealizować swą szansę.

W swych pragnieniach Wałęsa trafił na pomoc ze strony całego układu posowieckiej agentury dominującej w III RP. Wsparcia udzielił mu Kwaśniewski i cały aparat państwowy, liderzy partii politycznych, a nawet prezes IPN. Naciskany zewsząd Kieres 21 lipca b.r. przyjechał specjalnie do Gdańska, by przeprosić Wałęsę, że nie jest jeszcze w stanie przyznać mu upragnionego alibi, bo opierają się tej decyzji archiwiści IPN. Np. wicedyrektor archiwów IPN Leszek Postołowicz, który w głośnej sprawie premiera Marka Belki miał odwagę powiedzieć: „prawdopodobnie nie otrzymałby od instytutu statusu osoby pokrzywdzonej. Podpisał indywidualną instrukcję wyjazdową, która była równoznaczna z zobowiązaniem do współpracy, przeszedł przeszkolenie, ustalił hasło i odzew".

Wspierany przez „front antylustracyjny” Wałęsa, zgłosił już nie tylko prośbę o status pokrzywdzonego, ale żądanie, by IPN poświadczył że nigdy nie był agentem. Posłuszny Kieres wygłosił wiernopoddańcze laudacje i zawiadomił publicznie, że przyzna mu status jak najszybciej. Powstała obawa, że w nadziei na przedłużenie swej prezesury Kieres dokona aktu fałszerstwa i bezprawia.

W tej sytuacji dnia 27 lipca b.r. zebrało się Kolegium IPN, w którym „front antylustracyjny” nie ma zdecydowanej większości. Kolegium napomniało Kieresa, że jego działania pozostają w oderwaniu od jego sytuacji osoby zaledwie tymczasowo pełniącej obowiązki prezesa. Ponadto Kolegium, uznając wielkie publiczne znaczenie sprawy agenturalności Wałęsy, wskazało na potrzebę opublikowania przez IPN „białej księgi”, dzięki której polska opinia publiczna mogłaby naocznie poznać i ocenić dokumenty SB na temat „Bolka”.


Decyzja Kolegium IPN oznacza w praktyce publiczne, choć nie formalne, uznanie faktu agenturalności Wałęsy, jako tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bolek”.

Stanowisko zajęte przez Kolegium ratuje prestiż IPN, tak dramatycznie narażony na szwank przez niegodny oportunizm prezesa Kieresa. Od razu trzeba jednak stwierdzić, że nie oznacza to ostatecznej klęski działającej w IPN silnej frakcji fałszerzy historii „Solidarności” i całej najnowszej historii Polski. Stronnictwo fałszerzy może wykorzystać koncept „białej księgi”, jako sprytny wybieg, umożliwiający dalsze fałszowanie prawdy, a nie uczciwe oddanie osądu sprawy Wałęsy w ręce opinii publicznej. Fałszerze wierzą, że opublikują co chcą, i kiedy chcą. W ten sposób „Biała księga” może stać się narzędziem tej samej propagandy „frontu antylustracyjnego”, rozpowszechnianej od lat przez cały obóz postkomunistyczny i główne media, że może Wałęsa coś podpisał, ale właściwie nie wiadomo co, i w ogóle jest to bez znaczenia.

Fałszerze liczą po pierwsze, że uda im się nie podać do publicznej wiadomości tych dokumentów, które nie zachowały się w postaci oryginałów.

Po drugie wydanie wybiórczej „białej księgi” może zostać odłożone, „z przyczyn redakcyjnych”, na długo po przyznaniu Wałęsie statusu pokrzywdzonego.






Lakiernicy

Z charakteru agentury Wałęsy dobrze zdaje sobie sprawę Andrzej Friszke, członek kolegium IPN, który tak opisuje realia początku lat 70.: „W centrum zainteresowania bezpieki Wałęsa znalazł się zresztą już w 1970 r. jako członek komitetu strajkowego Stoczni Gdańskiej. Po zakończeniu tamtego protestu partia, a właściwie SB, postawiła sobie za punkt honoru usunięcie ze stoczni lub "przerobienie" na swoją modłę wszystkich politycznie zaangażowanych robotników. Niesamowite, co tam się działo! Gdy czytałem dokumenty o tych gigantycznych operacjach, byłem w szoku, bo do tego momentu wierzyłem, że po dojściu Gierka do władzy nastąpiła swego rodzaju odwilż, a aktywność SB znacznie zmalała. Nic z tego” („GW” z 30.05.2005 r.).

Można współczuć Wałęsie, że poddano go presji, ale nie ma powodu, żeby odrzucać wiedzę Friszkego, że dylemat - usunięcie ze stoczni lub "przerobienie" na modłę SB – Wałęsa rozstrzygnął na korzyść SB. W zamian, nie tylko nie został usunięty ze Stoczni, ale otrzymał cenne nagrody: mieszkanie i funkcję społecznego inspektora pracy (która dawała szpiclowi możliwość swobodnego poruszania się po Stoczni i inwigilacji kolegów). Powodziło mu się tak dobrze, że w czasach powszechnej biedy posiadał samochód; najpierw fiata 125, a później Warszawę i Żuka.

Mimo to Friszke, „lakiernik” najnowszej historii Polski i, obok sędziego Olszewskiego, czołowy działacz „frontu antylustracyjnego” w IPN, nalega, by przyznać Wałęsie status pokrzywdzonego.

Każdy, kto miał wgląd w teczkę tw „Bolka” nie może mieć wątpliwości, że Lech Wałęsa był gorliwym agentem SB. Wałęsa donosił na swoich przyjaciół i kolegów: Jagielskiego, Szylera, Jasińskiego, Gowlika, Karpińskiego, Borkowskiego, Animuckiego, Zarzyckiego, Mioto, Suszka, Krukowskiego, Weprzędza, Żmudę i innych.






Jakim szpiclem był Wałęsa?

Wydajnym: W dokumentach SB czytamy: „t.w. PS. „Bolek” przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw” [operacyjnego rozpracowania – przyp. K.W.]. Chętnym: „dał się poznać jako jednostka zdyscyplinowana i chętna do współpracy.”

Płatnym: „Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13100 zł, wynagrodzenie brał bardzo chętnie.”

Ambitnym: „niejednokrotnie w przekazywanych informacjach przebijała się chęć własnego poglądu na sprawę”.

Każdy, kto zna Wałęsę osobiście wie, że musiał być również agentem Roszczeniowym: Potwierdza to analiza SB: „Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły dla nas większej wartości operacyjnej”. Ci, którzy Wałęsy nie znają, i skłonni są wierzyć w bajki o przymuszaniu go do szpiclowania, powinni wiedzieć, że na sporządzonej przez SB w 1972 r. liście agentów, którzy usiłowali uchylać się od współpracy, brak jest tw „Bolka”.






Gwałt na prawdzie

Wyrok NSA zmienia dotychczasową praktykę IPN. Trzeba przyznać, że dotychczas była ona jednoznaczna. Osobom, które podpisały zobowiązanie do współpracy z SB, IPN odmawiał przyznania statusu pokrzywdzonego i wglądu do akt. Wyrok NSA może doprowadzić do ustanowienia nowej reguły. A przyznanie statusu Wałęsie praktycznie unicestwi sens tej instytucji. Uznanie przez IPN rozstrzygnięcia NSA za obowiązujące we wszystkich podobnych sprawach doprowadzi do lawiny odwołań od poprzednio wydanych decyzji na niekorzyść byłych agentów.

Czy wyrok NSA należy rozumieć jako absolutną regułę, nakazującą IPN przyznawanie statusu również szpiclom, donosicielom, zdrajcom i innym łajdakom tego rodzaju? Tak na pewno nie jest. NSA napisał przecież w uzasadnieniu o „skreśleniu wcześniejszych zasług” przez podjęcie agenturalnej współpracy. Skoro podjęcie się donosicielstwa „skreśla” poprzednie zasługi, to nie można uznać, że następnie mogą one zostać przywrócone.

Dlatego ważne jest, żeby Kolegium IPN zadbało o to, by Kieres nie poważył się pominąć wykładni NSA, że: „zastosowanie normy prawnej należy rozważyć w indywidualnej sprawie”. Wykładnia ta oznacza, że IPN ma prawo odmówić przyznania statusu byłemu agentowi, a jego ewentualne odwołanie do sądu musi zostać rozpatrzone indywidualnie.

Agenturalność Lecha Wałęsy jest kamieniem węgielnym systemu władzy III RP jako państwa SB, a także najwygodniejszym dla postkomunistów punktem oporu wobec społecznego żądania lustracji i dekomunizacji. Agent „Bolek” jest barykadą, którą układ postkomunistyczny i jego agentura wykorzystują do obrony swego panowania nad Polską. „Ikona Solidarności” wykorzystywana jest do podtrzymania niesuwerenności Polski w stosunkach zewnętrznych i dominacji mafii w stosunkach krajowych.

Dlatego IPN nie ma prawa chować się za casusem łódzkim, by dokonać czysto politycznego aktu gwałtu na demokracji. IPN ma obowiązek odmówić Wałęsie przyznania statusu i, jeżeli Wałęsa tę decyzję zaskarży, bronić jej przed sądem. Tak musi postąpić instytucja godna swej misji w państwie prawnym.

.


Lech Wałęsa - Lejba Kohne - agent SB "Bolek" wita się ze swoim szefem generałem SB Czesławem Kiszczakiem
...czyżby całował go w rękę ...?





„Bolek” jako świadek koronny

W ustawodawstwie polskim istnieje instytucja darowania winy przestępcy, który następnie podejmie współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Warunkiem koniecznym jest uczciwe i wyczerpujące przekazanie zainteresowanym instytucjom państwa wiedzy na temat własnych przestępstw oraz wszystkich czynów i ich okoliczności innych osób uczestniczących w działalności przestępczej.

Wydaje się, że podobna norma może być zastosowana wobec byłych agentów. Należy ją jednak uzupełnić o element dodatkowy – obowiązek zadośćuczynienia ofiarom - tym „których zdradzono o świcie”.

Lech Wałęsa odebrał już niezliczoną ilość nagród za swoją dawną działalność. Nagradzany był hojnie zarówno przez naród polski i jego instytucje oraz przez SB. Dlatego Wałęsa jest zobowiązany do zadośćuczynienia swojemu nieżyjącemu przyjacielowi Józefowi Szylerowi, na którego donosił za wynagrodzeniem, a IPN winien zbadać, jakie krzywdy spotkały z tego powodu Szylera i jego rodzinę oraz czy zadośćuczynienie ze strony Wałęsy będzie wystarczające.

Doceniając gest Kolegium w sprawie ratowania Kieresa przed jego nieprzytomną żądzą służalczości wobec ludzi władzy, należy jednak przypomnieć, że Kolegium zaniedbało wskazania, że prokuratura IPN posiada wszystkie potrzebne uprawnienia śledcze do rzetelnego badania przypadków agenturalności. To wskazanie jest dlatego konieczne, że kierownictwo IPN zachowuje w tej sprawie absolutną bierność.

Gdy po złożeniu wniosku, archiwiści znajdują bezsporne dowody agenturalnej współpracy wnioskodawcy, IPN odmawia przyznania mu statusu pokrzywdzonego. W przypadkach wątpliwych, gdy prosta kwerenda nie wystarcza, IPN powstrzymuje się przed oczywistym ruchem, czyli przesłuchaniem odpowiednich świadków, mimo że absolutna większość funkcjonariuszy prowadzących agenturę żyje i cieszy się świetną pamięcią. Nic prostszego, by prokuratorzy wzywali ich do złożenia zeznań pod odpowiedzialnością karną. Jeżeli tego nie robią, to dlatego, że pojmują swoje zadania w sposób sprzeczny z ustawowo określoną misją IPN i znajdują dla takiej postawy poparcie w jego kierownictwie.

Praktyka ta powinna stać się elementem przesłuchań kandydatów na nowego prezesa IPN, ale w sprawie Wałęsy pożądane jest, by Kolegium jeszcze raz dokonało interwencji i wskazało Kieresowi i prokuratorowi Kuleszy na potrzebę pilnego uzupełnienia dokumentacji w sprawie Wałęsy o przesłuchanie byłych funkcjonariuszy wydziału SB, który go „prowadził”.

Aktywność prokuratury w takich sprawach jest wpisana do statutu IPN jako jego podstawowy obowiązek, jako że rzetelna troska o dobro osób pokrzywdzonych wymaga nie tylko badania krzywd zadanych im przez funkcjonariuszy PRL, ale również przez ich agentów. Do dzisiaj ani razu prokuratura IPN nie wystąpiła z wniesieniem do sądu aktu oskarżenia przeciw agentom, nawet w tych przypadkach, gdy chodzi o niewątpliwe akty zbrodni.

Dlatego ani pokrzywdzeni, ani opinia publiczna, nie wie nic w sprawie konsekwencji, jakie donosy Wałęsy miały dla jego ofiar. Jest to dowód bezprawnych zaniechań ze strony IPN, ponieważ tacy ludzie jak np. Szyler czy Jagielski, na których Wałęsa złożył kilka groźnych donosów, muszą być przez IPN postrzegani jako pierwszorzędne ofiary represji komunistycznych.

Kilka dni temu, 6 sierpnia 2005 r., Henryk Jagielski, uczestnik buntu Grudnia`70 i pierwszy członek Komitetu Strajkowego wybranego przez załogę Stoczni Gdańskiej 14 sierpnia 1980 roku, oświadczył w Telewizji „Trwam”, że Wałęsa, jako tw „Bolek”, donosił na niego do SB. Prokuratura IPN ma obowiązek potraktować to oświadczenie, jako oficjalne zawiadomienie o fakcie agenturalności Wałęsy i wprowadzić je do prowadzonego przez nią śledztwa w sprawie preparowania przez SB dokumentów dotyczących agenturalnej działalności Wałęsy w latach osiemdziesiątych na podstawie akt „Bolka” z lat siedemdziesiątych.

Czy Kieres postąpi zgodnie ze statutem IPN, który nakazuje mu dbać po pierwsze o dobro osób pokrzywdzonych, i udzieli Jagielskiemu pomocy w uzyskaniu szczegółowej dokumentacji na temat aktywności kolegi-szpicla? Czy pomoże Jagielskiemu w uzyskaniu pomocy prawnej, której ofiara Wałęsy może potrzebować, jeżeli zdecyduje się żądać od niego przyznania się do winy i rekompensaty za wyrządzoną krzywdę?

Bardziej można liczyć, że Kieres poleci prokuratorowi Schulzowi, żeby obmyślił jakiś sposób na zamknięcie Jagielskiemu ust i wpuszczenie „końców w wodę”.




Prokurator Schulz

Interwencja Kolegium jest tym bardziej konieczna, że do nadzorowania śledztwa IPN w sprawie podejrzenia popełnienia w latach osiemdziesiątych przez funkcjonariuszy SB zbrodni komunistycznej na szkodę Lecha Wałęsy, która polegać miała na podrabianiu dokumentów dotyczących współpracy Wałęsy z SB przekazanych komitetowi Nagrody Nobla, wyznaczony został Maciej Schulz – Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Gdańsku.

W jaki sposób znalazł się w IPN człowiek, już wcześniej skompromitowany jako urzędnik państwowy? Kierownictwo IPN musi sprawdzić, czy jest rzeczą wykluczoną, że celem zatrudnienia Schulza w IPN była jego dalsza aktywność w tuszowaniu sprawy „Bolka”.



.

Lech Wałęsa - Lejba Kohne agent SB "Bolek", komunista z KC PZPR Stanisław Ciosek, prof. Stelmachowski i gen. SB Czesław Kiszczak




W roku 1993, a więc w okresie, gdy Wałęsa jako prezydent państwa miał odpowiednie możliwości, żeby „czyścić” dokumentację na temat t.w. „Bolek”, Schulz, jako prokurator Prokuratury Rejonowej w Gdyni, prowadził sprawę tzw. „rtęci”. W marcu 1993 r. w mieszkaniu Aleksandra O. w Gdyni, funkcjonariusze UOP zatrzymali trzy osoby podejrzewane o handel materiałami radioaktywnymi (rtęcią). Był wśród nich jeden z byłych wysokich funkcjonariuszy SB w Gdańsku. W czasie przeszukania mieszkania byłego funkcjonariusza SB w Gdańsku odnaleziono podobno teczkę personalną Wałęsy i kilku innych działaczy „Solidarności”.

Do dziś nie są znane losy dokumentów zarekwirowanych byłemu esbekowi. Wiadomo, że funkcjonariusze UOP nie pozostawili protokołu z przeprowadzonej rewizji. Koperty, w których znajdowały się dokumenty lub mikrofilmy byłej SB znalazły się niezwłocznie w gdańskiej delegaturze UOP, a później zostały przekazane do MSW. Sprawa „rtęciowa” toczyła się przed Sądem Rejonowym w Gdyni. W sprawie zaginięcia odnalezionych materiałów SB protestował jedynie prokurator wojewódzki w Gdańsku Leszek Lackorzyński. Podobno interweniował w tej sprawie u ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Jednak szef MSW nie zwrócił prokuraturze przywłaszczonej przez UOP dokumentacji. Schulz natomiast nie tylko zezwolił UOP na zabranie tej dokumentacji, ale zasłużył się zatuszowaniu tego nadużycia.

W roku 2005 Schulz, jakby nigdy nic, rozpoczął śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej, jaką miało być rzekome fałszowanie akt dokumentujących agenturalną współpracę Wałęsy z SB!




Wszyscy wiedzą

Że Wałęsa był „Bolkiem” wie każdy, kto wiedzieć chce. Przyznają to nawet jego obrońcy, usprawiedliwiając to młodym wiekiem i byciem robotnikiem. Taka obrona jest jednak dowodem iście „burżuazyjnej” pogardy dla „robola” i szokuje tym bardziej, że celują w niej byli walterowscy trockiści. Młody robotnik nie jest skazany na brak patriotyzmu i godności, a tym, którzy tego nie wiedzą, proponuję pojechać na trójmiejskie cmentarze, na groby ofiar Grudnia `70, żeby przekonali się, kim byli, i po ile mieli lat ci, którzy ginęli w walce z komunizmem.

Wałęsa jest pozytywnym symbolem Polski tylko dla naiwnych.

Dla ludzi rozumnych jest znakiem trwałości polskiej niedojrzałości. Naród, który wbrew faktom czci takiego przywódcę, dowodzi, że nie dorósł do rządzenia się samemu. Takiemu narodowi można narzucać przywódców wyznaczonych z zewnątrz. A oni będą nadal kultywowali legendę Wałęsy.




Krzysztof Wyszkowski


.

gen. SB Czesław Kiszczak wita swego agenta ps. "Bolek" Lech Wałęsa - Lejba Kohne,

w drugim planie Bronisław Geremek - Berele Lewartow, Jacek Kuroń - Icek Kordblum

.

gen. SB Czesław Kiszczak i jego najlepszy agent ps. "Bolek" Lech Wałęsa - Lejba Kohne


Sprawa Lecha Wałęsy



Dokumenty o współpracy




Nazwisko Lecha Wałęsy znalazło się w "Informacji o zasobach archiwalnych MSW" sporządzonej dla Sejmu RP jako realizacja uchwały z dnia 28 maja 1992 r. czyli na tzw. “Liście Macierewicza”. Umieszczono je tam ze względu na następujące dokumenty:




1. Kartę E-14 dotyczącą Lecha Wałęsy.



2. Dziennik rejestracyjny Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku – znajduje się tam zapis, że 29 grudnia 1970 roku pod nr 12535 zarejestrowano Tajnego Współpracownika o ps. "BOLEK”



3. System ZSKO, czyli Zintegrowany System Kartoteki Operacyjnej.



A także na podstawie materiałów operacyjnych takich jak meldunki operacyjne TW “BOLEK” oraz informacje o nim. Są one zawarte w sprawa obiektowych o kryptonimie “JESIEŃ 70”, “ARKA”, “ZWIĄZEK”.



Informacje o agenturalnej współpracy Lecha Wałęsy znajdują się również w Kwestionariuszu Ewidencyjnym zawierającym wniosek o jego internowanie oraz w aktach dochodzenia dotyczącego zniknięcia E. Naszkowskiego z 1985 roku (znajduje się tam wzmianka o “przedłużeniu” jego współpracy z SB co najmniej o ą0 lat poprzez spreparowane materiały).

Wśród dokumentów należy zwrócić uwagę na Notatkę służbową z 21 czerwca 1978 r. mł. inspektora Wydziału III “A”, st. szer. M. Aftyka, który – po analizie akt Lecha Wałęsy – potwierdza, że został on pozyskany 29 grudnia 1970 roku jako TW “BOLEK”. A także na Notatkę służbową z 9 października 1978 r. podpisaną przez funkcjonariuszy SB: mjr Łubińskiego i mjr Wojtalika, która opisuje próbę PONOWNEGO pozyskania do współpracy Lecha Wałęsy.


Podpisałem




Sam Lech Wałęsa w pierwszej chwili po sporządzeniu “listy Macierewicza” nie zaprzeczał, że podjął współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, zapewniał jednak, że nie była to współpraca szkodliwa dla Polski ani dla kolegów. Kilkakrotnie zapewniał, że nigdy nie zdradził ideałów ani kolegów i nigdy nie podpisał czegoś, czego by miał się wstydzić. Wałęsa mówił wprost o swej współpracy w kilku wypowiedziach publicznych.

Pierwsza chronologicznie wypowiedź pochodzi z książki "Droga nadziei" (wyd. 1990 r. s.66):

I prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty. Postawili mi warunek: podpis! I wtedy podpisałem.

Podpisane wówczas zobowiązanie nazywa on "lojalką". 5 czerwca 1992 roku, po pamiętnych wydarzeniach związanych z przekazaniem do Sejmu “listy Macierewicza” w prasie ukazało się oświadczenie Wałęsy, którego potem zapewne wielokrotnie żałował.

Za pierwszym razem w grudniu 1970 r. podpisałem trzy albo cztery dokumenty – napisał. Oświadczenie datowane było na 3 czerwca 1992 r.

Kolejna wypowiedź dotarła do wiadomości publicznej okrężną drogą. Chodzi o dedykację zamieszczoną w przesłanej b. I sekretarzowi KC PZPR Edwardowi Gierkowi książce (Gierek napisał o niej w swojej książce “Przerwana dekada”):

Prawdą jest natomiast, że (...) kilkakrotnie przeprowadzano ze mną przesłuchania w Komisariacie i że mnie wyciągnięto tylko w kontekście politycznym, a nie donosicielstwa. To miało miejsce tylko i wyłącznie w 1971 r. Szybko zorientowałem się, że nie idzie to w odpowiednim kierunku. Zaniechałem wszelkiej dyskusji i działalności. Od 1971 do 1976 nie było żadnych przesłuchań ani kontaktów.

Czego dotyczyły zobowiązania? Wałęsa ujawniał ogólnie, że chodziło o “3 lub 4 dokumenty mówiące, że nie posiada broni, że nie będzie siał niepokoju i że nie powie, co było na przesłuchaniach”. Kserokopie niektórych dokumentów dotyczących TW “Bolek” przedostały się do mediów. Opublikował je “Dziennik Chicagowski” (5 i 8 marca 1993 roku). Znalazły się tam::




- kopie dwóch pokwitowań wypłaconych przez SB w 1971 i 1974 r.

- informacje o spotkaniach pracownika SB z TW “Bolek"

- raport "Bolka" o sytuacji na Wydziale W-4 od 9 do 12 stycznia 1971 r.




Kiszczak wystawia “świadectwo niewinności”


Fakt współpracy Wałęsy z SB publicznie podnosili opozycjoniści tacy jak Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz, Kornel Morawiecki. Wspominał o niej Jarosław Kaczyński.

Anna Walentynowicz podczas konferencji naukowej zorganizowanej w październiku 2004 r. przez gdański IPN oraz tamtejszą “Solidarność” przedstawiła mniej znaną wersję udziału Wałęsy w strajku z 1980 r.

Mówiła o Wałęsie:

Zamiast robić strajk, pojechał do dowództwa Marynarki Wojennej w Gdyni. Po co? Stamtąd przywieźli jego motorówką, kiedy już strajk – jak Borusewicz powiedział – potężny strajk trwał. Potwierdza to w ubiegłym roku łą sierpnia na plebanii u księdza Jankowskiego sam Tadeusz Fiszbach w obecności 10 osób i w obecności księdza Jankowskiego.




Co ciekawe, także Jacek Kuroń w swoich wspomnieniach opublikowanych w październiku 1992 roku w tygodniku "Polityka” pisał, iż wiedział, że Lech Wałęsa "jakieś tam deklaracje parę razy podpisał".

Interesująca jest także – zamieszczona w książce “Teczki czyli widma bezpieki” relacja o świadectwie anonimowego oficera SB, który miał przedstawić szczegóły zwerbowania L. Wałęsy, ujawnił nazwiska oficerów, twierdził także, że zobowiązanie do współpracy nie zostało zniszczone i znajduje się w prywatnych rękach. Znane są również relacje (opublikowane w książce Pawła Rabieja i Ingi Rosińskiej, Droga cienia), że Wałęsa przyznał się do współpracy z SB i pobierania pieniędzy na zebraniu Wolnych Związków Zawodowych w 1979 r. a także, że spotykał się z szefem gdańskiej bezpieki gen Krzysztoporskim. Faktowi współpracy Wałęsy z SB zaprzeczają natomiast “kategorycznie”: C. Kiszczak oraz Z. Pudysz. Kiszczak był zwolennikiem ponownego przyjęcia Wałęsy do pracy w Stoczni Gdańskiej. – Był okres kiedy “Solidarność” i Wałęsa byli już bankrutami politycznymi. To myśmy odgrzebali Wałęsę – mówił. Wałęsa sam poprosił Kiszczaka o “świadectwo niewinności”. Jeśli macie wątpliwości, możecie zapoznać się z dowodami mojej niewinności – mówił w styczniu 1993 roku. “Trybuna” opublikowała zapis rozmowy Kiszczaka z Wałęsą z 12 stycznia 1993 r., w której Kiszczak tak mówi o dokumentach dotyczących prezydenta Wałęsy: Zdecydowanie oświadczam, że nie może być takich dokumentów, że takich dokumentów nie było, nie ma i nikt nie dysponuje takimi dokumentami. Jeżeli są, to jakieś kserokopie i to oparte na fałszywych materiałach.

Ostatnia rozmowa Wałęsy z Jaruzelskim w TVP - tak upokarzająca i kompromitująca dla b. lidera “Solidarności” - miała także ten cel: Wałęsa chciał uzyskać od Jaruzelskiego zapewnienia, że nie był komunistycznym agentem.




Listy do Gierka

Wśród wielu relacji domagających się wyjaśnienia znajdują się wypowiedzi Krzysztofa Adamskiego, jednego z funkcjonariuszy SB przydzielonych do śledzenia Lecha Wałęsy. Podaje on, że dwukrotnie – w kluczowych momentach – zaniechano zatrzymania Wałęsy, umożliwiając mu tym samym kontynuowanie działalności. Po raz pierwszy w grudniu 79 roku, kiedy bez przeszkód opuścił Elektromontaż, mimo blokady zakładu, po raz drugi - kiedy wchodził do Stoczni w sierpniu 80 roku. Mimo, iż był dokładnie śledzony, nie zatrzymano go.




- Śledziliśmy Wałęsę, próbował nam się “urwać”. Na moment mu się to udało. Następny obraz, który pamiętam: Wałęsa przechodzi przez mostek koło stoczni. My mieliśmy go “trzymać krótko”. Nagle padł rozkaz “zatrzymać”. Nie przyspieszyliśmy kroku.

[Wałęsy jednak nie zatrzymano. Na pytanie “dlaczego” Adamski odpowiada bardzo dziwacznie] - Od zatrzymywania są grupy operacyjne. Była taka grupa przygotowana na Wałęsę. Powinna być wtedy z nami. Ale ona siedziała w budynku, a nam kazano nadstawić karku. Po prostu odpuściliśmy i patrzyliśmy jak Wałęsa wchodzi do stoczni. (“Tygodnik Solidarność”, 16 sierpnia 1991)


Edward Gierek w swej książce Przerwana dekada przytacza opinię szefa MSW Kowalczyka, który na posiedzeniach Biura Politycznego miał przechwalać się, że “Wałęsa jest jego człowiekiem”. W tej samej książce opublikowany jest list Wałęsy do Gierka, w którym Wałęsa informuje o kontaktach w sierpniu 80 roku z "ludźmi Kowalczyka", którzy chcieli go zastraszyć lub szantażować (W sierpniu 1980 roku ludzie Kowalczyka próbowali wydobyć mnie ze stoczni pod pretekstem ważnych rozmów z Panem. Ja się zgodziłem. Oni zameldowali - myśląc, że uda im się mnie zastraszyć lub zaszantażować (tak przypuszczam). Natomiast ja po paru dniach zwłoki wzmacniając strajk wyprosiłem tych panów ze stoczni).

Zupełnie nieznanym epizodem z życia L. Wałęsy jest okres służby wojskowej (jest on całkowicie pominięty we wspomnieniach Wałęsy "Droga nadziei). L. Wałęsa pełnił ją w latach 64-65 w batalionie łączności 8 Dywizji Zmechanizowanej w Koszalinie. Dowódcą plutonu był wówczas Władysław Iwaniec. To właśnie Iwaniec, później pracownik Wojskowej Akademii Politycznej, prowadził rozmowy - pertraktacje z internowanym L. Wałęsą od 13.12.81 do 14.11.82.




Z okien komendy


Warto przypomnieć również jak Wałęsa w książce "Droga nadziei" wspomina swój pobyt na komendzie milicji 15 grudnia 1970 r.:

Nie zauważyłem jak wszedłem do komendy milicji na świerczewskiego [Wałęsa znalazł się w otoczonym przez tłum stoczniowców budynku komendy] Pomyślałem sobie - skoro tu jestem, to dowiem się kto tu dowodzi. Odpowiedziano mi, że na trzecim piętrze jest gabinet dowodzenia. Mówię, żeby mnie tam zaprowadzono. [Z budynku komendy obserwuje jak milicja naciera na stoczniowców] Teraz z gromady stoczniowców padają pod moim adresem słowa: zdrajca, świnia. Sądzą, że ich oszukuję. [Potem zdecydował się opuścić budynek komendy nie zatrzymywany przez nikogo] Ludzie krzyczą, że ich oszukałem, że jestem szpiclem, szpiegiem, że ja mówił im o zgodzie na nasze żądanie, a tu milicjanci ich trują, okrążają.


Przytoczone wyżej relacje niosą ze sobą wystarczająco duży ładunek wątpliwości i pytań dotyczących działań Lecha Wałęsa – nawet gdyby nie było dokumentów świadczących o współpracy. Nie sposób przecież zakwestionować wszystkich tych świadectw. I nie czyni tego sam Wałęsa – zwłaszcza, że część z nich, to jego własne słowa i relacje. Prawda wyziera z nich jak z pod przykrótkiej kołdry. Wciąż jednak pozostają to jedynie relacje, domysły, a nie dowody.

A co tymczasem dzieje się z dowodami?




Akta z sejfu UOP


Chodzi m.in. o akta, które – w chwili ujawnienia informacji o TW “Bolek” – znajdowały się w archiwach UOP. B. szef UOP Piotr Naimski potwierdzał, że w sejfie szefa UOP były dokumenty dotyczące osoby prezydenta Lecha Wałęsy. Znalazły się tam informacje, że TW “Bolek” figuruje w aktach KW MO Gdańsk oraz w kartotece informacyjnej wydz. II BEiA UOP i kartotece komputerowej ZSKO. Zarejestrowany został 29 grudnia 1970 r. pod numerem 12535 przez Wydz. III KW MO Gdańsk. Akta archiwalne zachowane. 19 czerwca 1976 r. zaprzestano kontaktów z powodu niechęci "Bolka" do współpracy. TW "Bolek" od 1970 r. do 76 przekazywał SB informacje dotyczące destrukcyjnej działalności niektórych pracowników stoczni. W styczniu 7ą poinformował m.in. o tym, że jego koledzy z wydziału W-4: Jasiński, Kontor i Popielawski szykują akcję strajkową. W innym raporcie prosił, by SB wzięła go na przesłuchanie, co pozwoliłoby mu uwiarygodnić się przed kolegami. Za przekazane informacje "Bolek" był wynagradzany na łączną sumę 13.100 zł." Wiadomo, że A. Milczanowski otworzył zapieczętowany przez P. Naimskiego sejf, przeglądał zawarte w nim akta zanim miała do nich dostęp sejmowa Komisja Nadzwyczajna oraz sam Wałęsa, który je przeglądał 8 czerwca 1992 r. Relacje o zawartości sejfu nie były jednoznaczne – pojawiły się więc podejrzenia, że nie wszystkie z nich zachowały się.


.

agent SB ps. "Bolek" Lech Wałęsa - Lejba Kohne, gen. Wojciech Jaruzelski, Bronisław Geremek - Berele Lewartow

ale się cieszą, że wystrychnęli na dudka 40 milionów Polaków

.

.

agent SB ps. "Bolek" Lech Wałęsa - Lejba Kohne, gen. Wojciech Jaruzelski,

Bronisław Geremek - Berele Lewartow, Mieczysław Rakowski - Mojżesz Rak



Nowa teczka Bolka – też znika


Do “uszczuplenia” zawartości tzw. teczki “Bolka” doszło za kadencji prezydenckiej Wałęsy. Dokumenty miały zostać przekazane ówczesnemu prezydentowi Wałęsie na jego prośbę przez szefów UOP Jerzego Koniecznego i Gromosława Czempińskiego oraz ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Po zakończeniu prezydenckiej kadencji dokumenty te zostały zwrócone do UOP. Na kopercie widniał napis “Nie otwierać bez zgody prezydenta”. Po objęciu rządów przez prezydenta A. Kwaśniewskiego kopertę otwarto i stwierdzono w niej brak kilkudziesięciu dokumentów, m.in. zobowiązań do zachowania w tajemnicy rozmów z oficerami SB i pokwitowań z odbioru pieniędzy.

Chodzi o dokumenty, które znajdowały się w archiwum gdańskiej UOP, a wykrycie braku przypisuje się szefowi tamtejszej delegatury UOP Adamowi Hodyszowi, który był szefem gdańskiej Delegatury UOP do ą99ł roku (został odwołany na skutek nacisków ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy). Akta “Bolka” zostały w 1992 roku odtworzone w gdańskim archiwum (jego naczelnikiem był Krzysztof Bolin) m.in. przy wykorzystaniu teczek obiektowych. Istniały przypuszczenia, że wśród odnalezionych w ą99ł roku dokumentów SB znajdowały się materiały związane z Wałęsą. Chodziło o zatrzymanie b. funkcjonariusza SB Jerzego F. w związku z tzw. “aferą uranową”. Pracował on w Wydziale III i nadzorował grupę zajmującą się rozpracowaniem Wałęsy. Według informacji “Rzeczpospolitej” podczas przeszukania w jego mieszkaniu znaleziono teczkę personalną Wałęsy.

Z tych mikrofilmów i mikrofisz miała powstać “nowa teczka Bolka”. Hodysz, po powrocie na stanowisko szefa gdańskiej Delegatury UOP w ą996 roku stwierdził brak kilkunastu kart w “teczce Bolka” (dokumenty z “nowej teczki Bolka” miały się zachować dzięki przezorności Hodysza). Brakowało teczek obiektowych, kwestionariuszy ewidencyjnych i tzw. spraw operacyjnego sprawdzenia. W grudniu ą996 roku UOP złożył zawiadomienie o domniemanym przetrzymaniu dokumentów przez Lecha Wałęsę.

Wszczęto też śledztwo w sprawie “przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy MSW i UOP przy przekazywaniu tajnych dokumentów do Urzędu Prezydenta RP, w następstwie czego doszło do utraty części tych dokumentów”. - Mogłem coś tam dostać na biurko – mówił Wałęsa w sierpniu 1998 r. Zarzuty zostały przedstawione m.in. b. szefowi delegatury mjr Henrykowi. Był on uważany za “człowieka Wałęsy” a warto dodać, że w PRL-u był szefem sekcji powołanej przez SB do inwigilacji Wałęsy. To właśnie on twierdził, że archiwa SB dotyczące Wałęsy zostały odtworzone na podstawie fałszywych materiałów.

śledztwo umorzono sugerując, że chodziło jedynie o “nieumyślną utratę dokumentu tajnego”.

.


Brak zainteresowania


Niekiedy jednak dokumenty pojawiały się – co jednak znamienne – nie wzbudzały jednak zainteresowania osób i instytucji, które skądinąd powinny być nimi zainteresowane. Warto przypomnieć relację b szefa MSW w rządzie T. Mazowieckiego Krzysztofa Kozłowskiego, który twierdził, że w trakcie kampanii prezydenckiej w listopadzie 1990 r. (w tekście jest listopad 1991 r.) pojawiły się na jego biurku materiały kompromitujące Wałęsę. Twierdził on, że “część materiałów prawdziwych, fałszywych, podfałszowanych znajduje się w obiegu w prywatnych rękach byłych funkcjonariuszy MSW”. B. marszałek Sejmu Mikołaj Kozakiewicz – nieżyjący już – przyznawał, że w 1990 roku podczas kampanii prezydenckiej otrzymał od zachodnioniemieckiego dziennikarza ofertę przekazania dokumentów potwierdzających współpracę Wałęsy z "tajną policją". Twierdził, że przekazał ten list do Prezydium Sejmu, które “postanowiło nie reagować”.

.

W rękach Rosjan


Wciąż pojawiała się informacja, że akta dotyczące współpracy prezydenta znajdują się w rękach Rosjan. W archiwach UOP miała znajdować notatka służbowa z 1992 r. podpisana przez K. Miodowicza o następującej treści:


“1. Według kpt. xxx (pracownika merytorycznego byłego przedstawicielstwa KGB) oraz majora yyy (rezydenta warszawskiej KGB), służba, którą reprezentują, jest w posiadaniu materiałów świadczących o fakcie współpracy Lecha Wałęsy z b. SB, MSW i PRL. Zdaniem majora yyy grafolodzy nie mieliby trudności z potwierdzeniem ich autentyczności.


2. Informacje agenturalne uzyskane w ostatniej dekadzie, w okolicznościach czyniących mało prawdopodobną tezę, iż stanowiły element zaplanowanych działań o charakterze inspirująco-dezinformującym."



Domysły na temat polskich materiałów w archiwach KGB zostały podbudowane informacją zawartą we wspomnieniach prezydenta Jelcyna:


Wiadomo, że KGB próbował kierować procesem rozbicia związku zawodowego "Solidarność". Przywiozłem Lechowi Wałęsie kopię dokumentów komisji Susłowa. To było całe dossier na "Solidarność". Polscy i radzieccy czekiści od podszewki rozpracowali liderów ruchu robotniczego. Czasami te dokumenty aż strach było czytać. Tak okrutny był rentgen KGB. Wskazałem na teczkę i powiedziałem: Tutaj jest wszystko. Niech Pan bierze. Wałęsa lekko pobladł.

“Wprost”, 29 maja 1994 r.




Mity: niszczenie, fałszowanie i kserokopie

Wałęsa twierdził również, że dokumenty na jego temat zostały zniszczone (mam dowody, że 99% mojej dokumentacji zniszczono – mówił w lutym 1993 roku). A jego rzecznik prasowy Andrzej Drzycimski – powołując się na anonimowego rozmówcę, którego nazywa "byłym szefem specjalnej grupy SB prowadzącej sprawę o kryptonimie Bolek" – twierdził, że w ą989 r. w świeciu w Zakładach Celulozy i Papieru zniszczono 44 tomy akt Wałęsy i że nie było wśród nich potwierdzenia współpracy z SB.

Drugą najważniejszą kwestią związaną z aktami Wałęsy jest sprawa ich fałszowania. Jest ona szczególnie ważna – także z propagandowego punktu widzenia – ponieważ argumentu tego używa Wałęsa. Twierdzi, że WSZYSTKIE dowody jego współpracy zostały sfałszowane, podczas kiedy znane wiarygodne świadectwa mówią wyłącznie o fałszowaniu dokumentów dotyczących przedłużenia współpracy – chodzi tu o prowokacje przygotowane przez grupę, w której pracował E. Naszkowski.

Warto również wspomnieć argument dotyczący kserokopii. Już Kiszczak w cytowanej wyżej wypowiedzi twierdził, że jeżeli istnieją jakieś dokumenty to są to kserokopie.

W trakcie rozprawy lustracyjnej Wałęsy w 2000 r. odwołano się do ekspertyzy, która została dokonana w 1990 roku na zlecenie ówczesnego szefa UOP Andrzeja Milczanowskiego. Wyniki analizy graficzno-porównawczej rękopisów nie pozwalają na jednoznaczne rozstrzygnięcie czy ich wykonawcą jest osoba, której wzory pisma przedstawiono do badań jako materiały porównawcze - stwierdził sędzia Paweł Rysiński. Zarazem jednak dodał uwagę, która została skrzętnie pominięta w mediach: Nie stwierdzono cech, które wskazywałyby, iż kopie kserograficzne rękopisów, stanowiące przedmiot badań, mogły być wynikiem celowego montażu kilku różnych rękopisów.




Na jakiej zatem podstawie wysuwa się przypuszczenie, że kserokopie te mogły zostać podrobione? Opinie takie rozpowszechniał m.in. Krzysztof Kozłowski nie podpierając ich jednak żadnymi argumentami.

Warto zwrócić uwagę, że ekspertyza grafologiczna - do której, jako do ważnego argumentu, odwoływał się sąd badający sprawę lustracyjną Wałęsy w 2000 roku - została zrobiona przed piętnastoma laty i pozostawiła wiele niejasności. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby dziś ponownie DOKONAć EKSPERTYZY, korzystając z dużo bardziej nowoczesnych technik i urządzeń po to, aby usunąć braki ekspertyzy z 1990 roku. I ostatecznie ją zweryfikować.




W sieci

Inne naświetlenie sprawy Wałęsy uzyskujemy z opublikowanej w Stanach Zjednoczonych książki Christophera Andrew “Tarcza i miecz” opartej na materiałach KGB, które wykradł oficer wywiadu KGB Wasilij Mitrochin. Andrew pisząc o “teczce o kryptonimie Bolek” podaje, iż Wałęsa po zobaczeniu kopii tych materiałów w 1992 roku miał napisać publiczne oświadczenie, w którym przyznał, że podpisał trzy lub cztery protokóły przesłuchań przez SB. Miał też zaapelować o zrozumienie trudnej sytuacji tych wszystkich, którzy pod presją SB działali jako informatorzy w latach 70-tych. - Ostatecznie Wałęsa zmienił zdanie i tego oświadczenia nie opublikował - pisze Andrew. Nie jest to prawda, ponieważ 5 czerwca 1992 r. ukazały się w prasie dwa dokumenty podpisane przez Lecha Wałęsę.

Pierwszy z nich “Wypowiedź Prezydenta RP Lecha Wałęsy” zawiera właśnie oświadczenie o podpisaniu “3 albo 4 dokumentów”, tyle, że zamiast przyznania się do współpracy Wałęsa oświadcza, że nie współpracował z SB i oskarża o atakowanie go sfabrykowanymi materiałami. Tę dziwną logikę wspomnianego oświadczenia oraz opóźnienie w jego publikacji może wyjaśniać interpretacja, którą przedstawiał w tygodniku “Polityka” w październiku 1992 roku. Kuroń tak relacjonował wydarzenia z 4 czerwca:

Bronek [Geremek] powiedział też, że Wałęsa właśnie pisze list do posłów, w którym przyznaje się, że jakieś tam deklaracje parę razy podpisał. Wiedziałem o tym od zawsze i rozumiałem młodego robotnika: nigdy nie zakapował kolegów, ale niby dlaczego nie miał czegoś podpisać? (...)

Wkurzyła mnie tylko bierna postawa Lecha, bo zrozumiałem z relacji Bronka, że w liście do posłów ma być tylko przyznanie się i coś w rodzaju prośby o wybaczenie, a nie ma zdecydowane stanowiska w sprawie lustracji.”




Kuroń dodaje, że interweniował u Wałęsy i z ulgą dowiedział się, że Wałęsa w oświadczeniu występuje ostro przeciw lustracji i Olszewskiemu.

Andrew podaje, że materiały KGB nie ujawniają pełnego zakresu współpracy Wałęsy z SB w latach 70., ale zawierają ważną informację, iż SB uważała za możliwe szantażowanie Wałęsy po jego uwolnieniu z internowania “przypominając, że płacili mu pieniądze i otrzymywali od niego informacje”. SB miała czynić bardzo ograniczony użytek i chodziło tu raczej o “naciski”. C. Kiszczak miał poinformować KGB, że Wałęsa został skonfrontowany z oficerami SB prowadzącymi w przeszłości jego sprawę i rozmowa między nimi została nagrana.

cdn....

Zmieniony przez - Pikaczumba w dniu 2012-02-09 19:10:45
2

WILNO I LWÓW,MIASTA POLAKÓW

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 465 Napisanych postów 52009 Wiek 54 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 199651
Myślicie, że można pojeździć po Matce Teresie i Janie Pawle II?

I dobrze, że Wasi bohaterowie są tak chamsko niszowi (przez nieudolność swoją, bo dosyć szybko giną, albo konspirują po piwnicach), że nie można na nich znaleźć nic obciążającego.


oooo zabrzmiało stalinowsko....

coś Olo cie ego ponosi jadąc po bohaterach narodowych,no tak d***** stalinowskie górą wiśka czesiek i inne czerwone szmaty

Zmieniony przez - Pikaczumba w dniu 2012-02-09 19:14:24

WILNO I LWÓW,MIASTA POLAKÓW

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
OloKK www.olokk.pl
Ekspert
Szacuny 122 Napisanych postów 34575 Na forum 22 lat Przeczytanych tematów 195972
Zabrzmiało jak zabrzmiało. Wklejacie co jakiś czas nieudaczników w piwnicach lub nieudaczników, którzy albo dali się zamknąć, albo zabić. Sorry, ale jeśli tą Waszą Polskę miałyby tworzyć takie fajtłapy, to lepiej, by nie powstała, bo rozpadłaby się szybciej, niż byś zdążył napisać 'antysemityzm nie istnieje'.

Bohater to ten co coś osiągnął, a nie dał się zabić jak sum przed Wielkanocą.

Zmieniony przez - OloKK w dniu 2012-02-09 19:18:25

OLIMP ENG-PL TRANSLATOR:
2 capsules 3 times daily = 4 kapsułki 3-4 razy dziennie

http://facebook.com/olokk
http://olokk.pl  http://bng-studio.pl 

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 465 Napisanych postów 52009 Wiek 54 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 199651
cd...


Po uwolnieniu Wałęsy z internowania Kiszczak miał zapewniać rezydenta KGB w Polsce Pawłowa, że SB nadal dysponuje wystarczającymi możliwościami, aby skompromitować Wałęsę. Jaruzelski miał zaś zapewniać rosyjskiego ambasadora Aristowa, że zebrano materiał, także pornograficzny (Wałęsa z kochankami), który miał “dyskredytować Wałęsę jako prymitywne indywiduum o gigantycznych ambicjach”.

W związku z tym warto przypomnieć informacje samego Wałęsy o kontaktach w sierpniu 80 roku z "ludźmi Kowalczyka", którzy chcieli go zastraszyć lub szantażować. Warto też przypomnieć znamienny incydent - wyemitowanie przez publiczną telewizję przed kilku laty filmu dokumentalnego “Skazani na siebie”, w którym wykorzystano materiały zarejestrowane podczas spotkań w ośrodku rządowym w Magdalence kompromitujące L. Wałęsę i innych uczestników spotkania. Materiały te zostały udostępnione z “prywatnego archiwum Kiszczaka”.




Witold Starnawski

Swoją drogą, bardzo ciekawe jakie byly powiązania Walesy agenta SB "Bolka" z agentem Mossadu i prowokatorem Harley Lippmanem ??



.

agent SB ps. "Bolek" Lech Wałęsa - Lejba Kohne i Harley Lippman agent Mosadu i prowokator w Polsce w 1980-81 r.


PROWOKACJA LIPPMANA


Do najważniejszych akcji przeprowadzonych przez pana Józefa Płońskiego zaliczyłbym unieszkodliwienie „Prowokacji Lippmana” (informacje o Lippmanie – New York Times, 1981.05.30). Harley Lippman twierdzi, że w ramach wymiany, w latach 1975­76, był studentem Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale Nauk Politycznych (?). Po powrocie do Stanów Zjednoczonych przez parę lat zatrudniony był przez „Frontlash”, przybudówkę centrali związkowej AFL­CIO do spraw młodzieży. Jako pracownik – aktywista „Frontlash”, był prelegentem w szkołach i udzielał się w kompaniach rejestracji nowych wyborców. Niejaki Thomas Kahn, asystent prezydenta AFL­CIO potwierdził, że znał Lippmana od lat. Twierdził jednak, że jeszcze przed „Prowokacją” został on zwolniony ze względu na konflikt płacowy.

Według Lippmana, w 1979 roku, po zakończeniu dwuletnich studiów dyplomowych o tematyce Centralno-Wschodnio-Europejskiej w Columbia University, zrobił on magisterkę. Podobno latem 1977 roku pracował jako stażysta w biurze Senatora Patrick’a Moynihan’a w Nowym Jorku, zamaskowanego polakożercy i zaciekłego przeciwnika rozszerzenia NATO, a w roku 1978 uczestniczył w letnim kursie ukrainistyki w Harward University. W dalszej części swojej autobiografii Lippman twierdzi, że od lutego 1980 roku był dyrektorem żydowskiego Komitetu Robotniczego w stanie New England, gdzie starał się uczulić społeczność żydowską na problemy ruchu robotniczego. Były dyrektor wykonawczy tegoż komitetu, Joshua Muravchik, wyznał, że Lippman zwierzał się mu, że był „uśpionym” agentem FBI i amerykańskiego wywiadu wojskowego (Defense Intelligence Agency). Tak jak we wszystkich tego typu machlojkach – „biez wodki nie razbieriosz” – jak powiedzieliby Rosjanie. Jedno jest pewne, że pan Lippman był co najmniej sympatykiem „najlepszego z najlepszych ustrojów”.

O istnieniu Lippmana dowiedziałem się zupełnie przypadkowo. W marcu 1981 roku pan Płoński zaprosił mnie na spotkanie organizowane przez Kongres Polonii Amerykańskiej w Perth Amboy, New Jersey. Po drodze, jeden z współpodróżnych jadących rozklekotanym mikrobusem Płońskiego opowiedział o audycji „Good Morning America”, podczas której jakiś facet twierdził, że był w Polsce i jako zaufany człowiek Wałęsy został dopuszczony do najpilniej strzeżonych tajemnic Solidarności. [Tego współpodróżnego rozpoznałem podczas mszy pod pomnikiem ofiar Katynia w Jersey City, 200.05.07. Przeprosiłem, że zapomniałem jego nazwisko, pan Leon Szpala pamiętał wiele faktów związanych z Prowokacją Lippmana]

W opowieści zawarte były różne rewelacje: o uzbrojonych bojówkach Solidarności, o tajnych magazynach broni i o oddziałach wojska, które jakoby zdezerterowały pod rozkazy Solidarności. Wypisz wymaluj, krok od wojny domowej i politycznych mordów. Opowiadanie to łączyło się z rozpowszechnianymi pośród społeczności polonijnej informacjami, o jakichś uzbrojonych oddziałach wojskowych gotowych do walki z komunistami. Cały wieczór poświęciłem na przekonywanie Płońskiego o zamierzonej sowieckiej prowokacji mającej na celu fizyczne zlikwidowanie solidarnościowej opozycji. Dzięki opatrzności, wbrew ostracyzmowi, jaki mnie otaczał, Płoński poważnie potraktował moje sugestie i wziął się energicznie za zwalczenie tej zbrodniczej prowokacji. Informował mnie na bieżąco o wszystkich poczynaniach i przekazywał kopie pism w tej sprawie. Część z nich zachowała się do dzisiaj.

Kim był pan Lippman? Przypuszczalnie przedstawicielem następnej generacji żydowskich czcicieli czerwonego cielca? Przypuszczalnie nie tylko studiował w Polsce, ale został zwerbowany jako „uśpiony” sowiecki agent. Możliwe, że jeszcze przed wyjazdem „na wymianę”, miał już jakieś powiązania z sowiecką agenturą (być może dla niepoznaki nazywaną jako polska). Czy był „uśpionym” agentem amerykańskim czy sowieckim?… Czy obydwu tych krajów?… Znowu „biez wodki nie razbieriosz”. Dla wielu szarych eminencji Stanów Zjednoczonych polska Solidarność nie była w smak. Naruszała światowe podziały interesów, mogła przerwać strumienie ciepłych dolarków robionych na wszelkich prawdziwych lub wymyślonych konfliktach. Solidarnościowe zagrożenie sowieckiego imperium nie tylko zagrażało koncepcji Bertranda Russel’a, o wyższości dwuosiowego podziału świata (USA­ZSRR), ale mogło zaszkodzić biznesom takich potentatów jak Armand Hammer – i wielu, wielu innym. [Amerykański potentat biznesu olejowego i chemicznego. Nazwisko ARMAND HAMMER przybrał dla uczczenia sowieckiej symboliki: ARM AND HAMMER = RAMIĘ I MŁOT. Dzięki Sowietom i ścisłym powiązaniom ze wszystkimi sowieckimi przywódcami, poczynając od Lenina, dorobił się olbrzymiej fortuny. Do dziś dnia jego biznes istnieje i świetnie prosperuje, oby nie w Polsce i w eksploatowanej przez niego od czasów rewolucji Rosji.]

Niezależnie od „rodowodu”, natychmiast po powstaniu Solidarności, Harley Lippman pojawił się w Polsce – przybył jako turysta. Tajemnicą jest, jak taki dyrektor-agitator-turysta z „żydowskiego Komitetu Robotniczego” w stanie New England został doprowadzony do Wałęsy, dlaczego jakiś „przyjaciel z Solidarności” (chyba z solidarności komunistycznej międzynarodówki) zadbał o wykonanie dużej ilości zdjęć dokumentujących jego jakoby zażytą znajomość z Wałęsą. Powołując się na te zdjęcia, pokazujące Lippmana z Wałęsą podczas posiłków, w kościele, w rozmowie z żoną Wałęsy, w zabawie z jego dziećmi, Lippman uwierzytelniał swoje opowieści. W majowym wydaniu „Life” (1981) Lippman zamieścił szereg otrzymanych od Wałęsy zdjęć z wydarzeń w 1970 roku. Pierwsze zdjęcie (na 10 stronie) pokazuje Lippmana siedzącego obok Wałęsy i robiącego jakieś notatki. Chyba już nastał najwyższy czas, aby otworzyć akta SB i zidentyfikować tego „Lippmanowskiego przyjaciela z Solidarności” – fotografa dokumentującego przyjaźń Wałęsy z podsuniętym mu prowokatorem.

Relacje Lippmana były bardzo interesujące. Już przylatując do Warszawy 22stycznia 1981 roku, został on jakoby zatrzymany na lotnisku przez agentów MSW. Ponoć jego „przyjaciele z Solidarności” z niepokojem oczekiwali, czy zostanie wpuszczony do PRL. Gdzie i jak zaprzyjaźnił się z członkami dopiero powstałej Solidarności, trudno dociec. Twierdził, że poznał Wałęsę już w czasie swoich studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Gdyby mówił o Kwaśniewskim, można byłoby uwierzyć, że go gdzieś na jakichś studiach spotkał… Ale Wałęsę?

W dalszym toku swojej opowieści Lippman opisuje sieć solidarnościowych kryjówek, magazyny broni, oddziały wojskowe. Nawet spotkanie w lesie koło Łodzi z jakimś zbuntowanym generałem. Podróż pełna przygód, ucieczek przed agentami, niebezpiecznych sytuacji. Opowieść godna „Indiana Jones”. [Bohaterstwo, miłość i przygody, czyli bajeczki-filmeczki Stevena Spielberga, 1984 i 1989.] Oprócz tych wymyślonych przygód, Lippman przeprowadził nawet wywiad z Marianem Dobrosielskim, zastępcą ministra spraw zagranicznych. Podawał się przy tym za korespondenta „Washington Post” prezentując list polecający od senatora Edwarda Kennedy’ego – „bezpłciowego” liberała i sympatyka semi-komunistycznych koncepcji społecznych.

Nawet, jeżeli pan Lippman był gówniarzem zmyślającym wszystkie swoje przygody. Nawet, jeżeli seria jego zdjęć z Wałęsą była fotomontażem, to jakie siły i układy spowodowały, że jego relacje zaczęły rozchodzić się szybko i sprawnie na cały świat? Tysiące ludzi chce zarobić pieniądze opisując swoje prawdziwe lub wyimaginowane przygody, aby sprzedać je publikatorom, w przytłaczającej większości przypadków nieskutecznie. Pan Lippman, za pośrednictwem syndykatu stowarzyszonego z New York Times, sprzedał swoje rewelacje następującym gazetom: „The Times of London”, „The Vancouver Province”, „The Sacramento Bee”, „Agencia Estado of Brasil”, „The Cleveland Plain Dealer” i „The Anchorage Daily News”. Lista wszystkich publikacji jest trudna do ustalenia, „The Chicago Sun-Times” opublikował jakiś artykuł na ten temat w wydaniu z 15 marca 1981 roku. Pan Lippman nie szczędził swojego czasu dla wszelkich możliwych korespondencji i wywiadów, włączając audycję „Goodmorning America” z 23 marca 1981 roku (ABC­TV)

Czy to był przypadek, czy zorganizowana akcja sowieckich agentów i ich „paputczykow”, bezbłędnie sterujących zachodnimi publikatorami? Tego być może nigdy nie dowiemy się, ale tak jak mówił król zwierząt patrząc na lisa: Nie pokażę palcem, ale jak p******nę w ten rudy łeb, wówczas nikt nie będzie miał wątpliwości, kto tu szachruje. Lippmana wina lub służba polegała na przekonaniu całego świata, że Solidarność jest organizacją terrorystyczną, że dąży do mordów i zamachów. Chciano udowodnić, że Solidarność jest godna potępienia i odrazy całego cywilizowanego świata, że fizyczne zlikwidowanie jej przywódców i aktywistów będzie racjonalnym i moralnie usprawiedliwionym działaniem. Nie przedstawiam całości fantastycznych i prowokacyjnych enuncjacji „obudzonego” pana Lippmana, dociekliwi mogą sięgnąć do dwóch artykułów w „New York Times” z dnia 30 maja 1981 roku.

Już 25 marca 1981 roku, czyli na początku rozpowszechniania rewelacji Lippmana, Płoński rozpoczął kontrakcję. Występując w imieniu Polskiego Legionu Weteranów Amerykańskich zażądał od niejakiego Mc Bride ze stacji telewizyjnej American Broadcasting Corporation dostarczenia kopii wystąpienia Lippmana w programie ABC „Good Morning America”. Pan Mc Bride stał się nieuchwytny. Parę dni później Judy Steinberg, z tejże sieci telewizyjnej, oświadczyła, że Mc Bride wybył na wakacje, chyba „dyplomatyczne”, odpalił Płoński. Dzięki zdecydowanym dalszym działaniom Płoński otrzymał w końcu kasetę wideo z nagranym wywiadem Lippmana. Jeszcze w marcu tegoż roku (1981.03.31) Płoński wystąpił w tej sprawie do następujących osób: George Bush – Vice­President; Alexander Haig, Jr – Secretary of State; Charles Percy – Chairman, Senate Foreign ; Clement J. Zabłocki – Chairman, House Committee on Foreign Affairs; William Bradley – Senator, NJ; Jack Kemp – Congressman, NY, Chairman of Federal Communications Commission; Ralph Chrapkowski – National Commander, PLAV; Aloysius Mazewski – President, Polish American Congress; Col. Anthony Podbielski – Polish American Congress Historian; Accuracy in Media, Inc., 777­14th Street, N.W. Washington, DC 2005; oraz do Prezydenta sieci telewizyjnej WABC.

Dopiero 11 maja 1981 roku „The Times of London” opublikował list ówczesnego rzecznika prasowego Solidarności, Janusza Onyszkiewicza, przeciwstawiającego się tezom Lippmana opublikowanym w artykule „On the Run in Poland With My Friends in Solidarity”. Pod koniec maja 1981 roku polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, wspólnie z Solidarnością, zdementowało enuncjacje Lippmana jako fabrykację. Oficjalne „czynniki” PRL nie zapomniały też dodać, że cała sprawa jest szytą grubymi nićmi prowokacją CIA. W ten sposób Płoński stał się dla władz PRL prowokatorem CIA walczącym z prowokatorem Lippmanen. Chyba coś z taktyki złodzieja krzyczącego „łap złodzieja”. Ja w tym czasie byłem nieznanym władzom PRL inicjatorem akcji Płońskiego.

Ze względu na moich najbliższych znajdujących się w bezpośrednim zasięgu władz PRL chciałem cicho siedzieć, jak mysz pod miotłą. Jednak w końcu siedzenie pod miotłą nie udało się. Natychmiast po otrzymaniu taśmy z wywiadem Lippmana Płoński spytał mnie, jak najpewniej dostarczyć kopię taśmy do Wałęsy. Odradziłem mu wysyłanie jej pocztą, prowokacja nie prowokacja, wszystko, co byłoby adresowane do Wałęsy niewątpliwie byłoby ocenzurowane, lub wręcz skonfiskowane. Poradziłem mu, aby znalazł kogoś, kto mógłby dostarczyć tą taśmę osobiście do Wałęsy. Płoński nie znał nikogo, ja też w tym momencie nie znałem nikogo planującego wyjazd do Polski. Złożyło się jednak, że brat mojego serdecznego przyjaciela ze studiów w LITMO był pierwszym elektrykiem na statku „Kalinowski” – odbywającym regularne rejsy do portu w Newarku.

W momencie rozmowy z Płońskim zapomniałem o nim, ale parę dni później, po przybiciu do Newarku, Czesiek zadzwonił do mnie. Jak zwykle nasi marynarze podłączali się do jakiejś linii telefonicznej i załatwiali swoje telefoniczne potrzeby (chyba FBI podsuwała im takie podręczne kontrolowane złącza)?

Spytałem Cześka, czy weźmie tą taśmę wideo, aby dostarczyć ją Wałęsie. Powiedziałem mu dokładnie, co jest na tej taśmie, że władze PRL mogą ją skonfiskować. Czesiek zapewnił mnie, że przewiezienie taśmy video to jest fraszka – przemycali bele materiałów i inne towary praktycznie bez wpadek. Przewiezienie jednej taśmy, w odróżnieniu od przemycanych czasami większych ilości taśm na sprzedaż, ocenił jako drobiazg nie warty dalszej rozmowy. Przy następnym pobycie powiedział mi, że nie zastał Wałęsy, że zostawił taśmę w jego sekretariacie. Przypuszczalnie, za tą drobną sprawę, zapłacił później życiem. Ktoś tam czujnym okiem obserwował wszystko, co działo się wokół Wałęsy. Czy oprócz agenta(ów) były tam kamery i mikrofony? Być może tak. W każdym bądź razie po wprowadzeniu stanu wojennego wycofano Cześka z linii do USA – zaczął pływać na linii do Afryki. Dowiedziałem się o tym od osoby wstawionej na jego stanowisko. Jakiś czas później byłem bardzo zdziwiony, gdy Czesiek niespodziewanie zadzwonił do mnie z portu w Newarku. Powiedział, że dostał pozwolenie na jeszcze jeden rejs na linii amerykańskiej – umówiliśmy się na spotkanie w restauracji Bałtyk przy pierwszej Avenue na dole Manhattanu.

W tym czasie objeżdżałem mój fabrycznie nowy samochód, miałem zawieźć go na jakieś zakupy w ramach jego ciągłego dorabiania do polskich marynarskich pensji. Spóźnił się na to spotkanie, był zdenerwowany, twierdził, że Amerykanie nie chcieli pozwolić mu zejść na ląd. Podobno wpisano go na listę załogi w ostatniej chwili – korygując wcześniejszą listę. Towarzyszący mu krewniacy byli na liście pasażerów, nie mieli żadnych kłopotów z zejściem na ląd. Twierdził, że pod pretekstem załatwienia spraw spadkowych w USA, otrzymał pozwolenie na odbycie jeszcze jednego rejsu. Patrząc wstecz widzę, że była to kompletna bzdura. Nikt nigdy i nigdzie nie mógł załatwić spraw spadkowych w przeciągu krótkiego postoju podczas przeładowywania statku. Także, żaden z urzędników PRL nie mógł być takim idiotą, aby w coś takiego uwierzyć. Nie zwróciłem jednak wówczas uwagi na ten oczywisty nonsens. Wydawało się mi tylko, że Czesiek jest jakiś inny, że coś go męczy od wewnątrz. Miałem wrażenie, że walczy z myślą, aby wzorem wielu innych naszych marynarzy, reagujących na stan wojenny, pozostać w USA.

Po „zaokrętowaniu” Cześka i jego krewniaków pojechałem Pierwszą Aleją w „górę miasta”. W okolicy trzydziestej ulicy znajdował się zakład kuśnierski, gdzie Czesiek kupował błamy na futra. Miał też w planie odwiedzenie paru innych miejsc zakupów, ponieważ następnego dnia statek odpływał dalej.

Przy 10­tej ulicy „ruszył z kopyta” czekający na czerwonym świetle samochód policyjny, nie miałem szans – ucieczka na prawo skończyłaby się kolizją z jakimś innym samochodem na sąsiednim pasie. Widziałem, jak siedzący obok kierowcy policjant spokojnie przyglądał się zmniejszającej się odległości pomiędzy naszymi samochodami. Kierowca policyjnego samochodu tak manewrował, abym ja go uderzył, nie zdążył jednak, to on uderzył w lewy błotnik mojego samochodu. Mój nowiutki samochód, z nie zabłoconą jeszcze lśniąca farbą, miał solidnie wgięty lewy błotnik oraz popękane oprawy świateł pozycyjnych. Nie był to zwyczajny wypadek, wóz policyjny nie miał włączonych „kogutów” ani też nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych. Po prostu czekał na mnie i na moich pasażerów.

Procedura powypadkowa, jak zorientowałem się po zaliczeniu później innych stłuczek, była zupełnie nietypowa. Jak spod ziemi zjawiło się kilka oznakowanych i nie oznakowanych samochodów, kazali nam czekać. Nie zauważyłem, aby nas fotografowano, wszystkich jednak wylegitymowano i spisano dane osobiste. Nigdy więcej nie spotkałem się z takim traktowaniem pasażerów samochodu biorącego udział w wypadku. Po około godzinnych ceregielach pozwolono nam odjechać. Czułem się co najmniej podle. Mandat za nie przepuszczenie jakoby śpieszącego się gdzieś uprzywilejowanego pojazdu i pogięty błotnik mojego pierwszego amerykańskiego fabrycznie nowego samochodu.

Obwiozłem chłopaków tam gdzie chcieli, zawiozłem ich w końcu na Greenpoint gdzie, jak twierdzili, były jakieś „patelnie” i inne damskie cuda. Zaszokowany niespodziewanym i pierwszym wypadkiem samochodowym wymówiłem się u znajomych Cześka od suto zastawionego stołu. Ległem na wyrku w głębi subway’owego mieszkania. Dali mi budzik, abym mógł rano obudzić Cześka i zawieźć go do Newarku na statek. Przypuszczalnie uczta trwała bardzo długo. Z trudem obudziłem Cześka przypominając o jego prośbie odwiezienia go do Newarku. Z ociąganiem pozbierał się, ruszyliśmy w drogę. Ciągle miałem wrażenie, że chce powiedzieć mi coś ważnego. Po przekroczeniu Holland Tunelu zapadł w sen przerywany nagłymi przebudzeniami i powrotami do świadomości. Współczułem mu, był solidnie skacowany. Na rampach, przy dojeździe do terminalu morskiego w Newarku zaczął majaczyć: Muszę, muszę rozmawiać z Feliksem, gdzie jest Feliks. Potrząsnąłem go za ramię, Jestem tutaj, wiozę cię, obudź się. Otworzył oczy i spytał: Gdzie ja jestem; odpowiedziałem Dojeżdżamy do portu, ja jestem z tobą, rozmawiajmy. Zamilkł – jakby przypominając swoje majaczenia – przed pożegnaniem powiedział: Wszystko w porządku, zobaczymy się kiedyś jeszcze… Nie zobaczyliśmy się już nigdy. Po jednym z powrotów z afrykańskiego rejsu aresztowano go pod zarzutem przemytu. Zmarł w więzieniu śledczym – jakoby na atak serca. Ciało w zamkniętej trumnie oddano rodzinie z poleceniem nie otwierania jej. Oczywiście rodzina nie zastosowała się do tego polecenia. Dziwny był ten atak serca spowodowany widocznymi obrażeniami ciała?

Gdy dowiedziałem się o śmierci Cześka przypomniałem sobie o przewiezionej przez niego taśmie z prowokacyjnym wywiadem Lippmana. Czy mój domysł jest prawidłowy, do dziś dnia nie wiem? Tak jak wszyscy marynarze coś tam zawsze przemycał, nawet jakieś ikony czy obrazy. Jednakże, gdyby z powodu przemytu nasi marynarze umierali na „ataki serca”, wówczas wybito by całą kadrę naszej marynarki handlowej.

Uświadamiając sobie możliwość powiązania Prowokacji Lippmana ze śmiercią Cześka, zacząłem bać się o moich bliskich w Polsce. Przy ostrym piciu, jeden z dosyć znanych uciekinierów z Polski, zaczął mnie kiedyś delikatnie naprowadzać na temat mojej znajomości z Płońskim, przy tym wyraźnie oszczędzał się. Mając dobrą rosyjską szkołę w piciu wódki pozwalałem mu nalewać nadprogramowe porcje Smirnowa, jeszcze z napisem na stopce etykietki „Lwów Poland”.

Gdy już uznał, że jestem kompletnie zalany, wysmarkałem mu w rękaw, że Płoński dał mi taśmę wideo o jakimś programie w amerykańskiej telewizji, aby przez okazyjnie spotkanego znajomego przekazać ją do Polski. Dodałem, że nie mogłem mu odmówić, ponieważ wynajmował mi mieszkanko i korzystałem z wielu jego uprzejmości, a teraz mam pietra, bo ta taśma była związana z jakąś prowokacją dotyczącą Solidarności. Wydawało mi się, że przyjął ze zrozumieniem moje zwierzenia. Czy to było tak, czy tylko wydaje mi się, że to było tak? Towarzystwo leżało pokotem, on jeden był prawie że trzeźwy, ciągle zainteresowany moimi zwierzeniami. Po wyjściu wyrównałem krok i pomyślałem sobie – nie wziąłeś przyjacielu pod uwagę mojej leningradzkiej szkoły trunkowania – „biez wodki nie rozbieriosz, a z wodką też nie wszystkich razbieriosz”… Nie wiem, czy całe to wypytywanie było przypadkiem, czy jego zamiarem. W każdym bądź razie nie namierzę go, bo może był „nie pri czom”.

Podczas mojej pierwszej wizyty w Polsce, w 1993 roku, przedstawiłem całą sprawę dla brata Cześka. Nie było to łatwe, chociaż łatwiejsze niż spotkanie z Januszem z rozdziału „Świat Cieni”. Zresztą, jako jednemu z nielicznych, zrelacjonowałem mu wówczas to, co opisałem teraz w „Świecie Cieni”. W pewnym momencie powiedział: Przeczuwałem, że mogą być jakieś powiązania pomiędzy tobą, a tym, co stało się z Januszem i Cześkiem. Nie zdystansował się ode mnie, ale też nie próbował ulżyć mi w moich wewnętrznych rozterkach. Sam muszę nosić ten bagaż, bo nic nie zmieni przeszłości. W tym popieprzonym świecie trudno mieć pewność, kiedy robi się coś dobrego, a kiedy swoim działaniem – nawet wydawałoby się słusznym – wyrządza się komuś krzywdę.

Według jego relacji Czesiek i cała powracająca z Afryki załoga była uprzedzona, znanymi marynarzom sposobami, że w porcie czeka na nich „czarna brygada”. Pozbyli się wszelkiej kontrabandy, byli czyści jak aniołki. Pomimo tego Cześka aresztowano. W jakiś czas później żona dostała pozwolenie na widzenie. Według jej relacji był bardzo zmieniony, roztrzęsiony, jakby już obleczony bladością śmierci…, za wyrzuconą za burtę kontrabandę?…

Zestawiając znane mi fakty, wydaje mi się, że po wprowadzeniu stanu wojennego Cześka zatrzymano, dano mu propozycję nie do odrzucenia – nadprogramowy rejs do USA i dowiedzenie się, kto zorganizował akcję przeciwko „Prowokacji Lippmana”. Oczywiście, Czesiek nie miał żadnych powodów, aby zataić, że taśmę otrzymał osobiście ode mnie. Było to dla nich za mało. Zdawali sobie sprawę, że właściwie jestem niczym w Ameryce (przypuszczalnie przykładali do tego ręce, abym był niczym). Znali organizacje polonijne, nie podejrzewali, że organizacje te mogły tak sprawnie i rzutko narobić im jakiegoś bigosu. Może i słyszeli o Płońskim, ale uważali go za przystawkę do „karcianek” i innych imprez towarzyskich dominujących w działalności tych organizacji.

Przypuszczalnie uważali, że umknęło im coś z ich mapy potencjalnych polonijnych „obiektów specjalnego zainteresowania”, a może naprawdę podejrzewali, że jakieś CIA wchodziło na nie swój teren? Być może wysłali Cześka szantażując go i biorąc jego najbliższych jako zakładników. Amerykanie też w jakiś sposób wywąchali niezwykłość jego pozaplanowego rejsu, stąd kłopoty z zezwoleniem na zejście na ląd i sfingowany wypadek z policyjnym samochodem. Nawiasem mówiąc, po dostarczeniu mojego zeznania i zeznania jednego z pasażerów, moja kompania ubezpieczeniowa uzyskała sto procent odszkodowania. A policjant kierujący samochodem, „it happened” (zdarzyło się), znał perfekt język polski – w czasie całego zatrzymania doskonale rozumiał nasze rozmowy.

Symptomatyczne było majaczenie Cześka, że musi ze mną rozmawiać. Gdy budził się, był świadom, że przecież nic nowego nie dowie się, ponieważ wszystko wiedział. Naprawdę wszystko wiedział i nic nie mógł dowiedzieć się. Nie było żadnej organizacji, tylko Józef Płoński sam narobił „dużego bigosu” dla autorów Prowokacji Lippmana. Czesiek liczył chyba, że po powrocie do Polski jakoś wytłumaczy się z tego – nie wytłumaczył się. Męczyli go, aby coś wyznał, o czym nie miał pojęcia, co nie istniało. Szukali informacji o jakiejś nieznanej im organizacji, której nie było. To tylko Józef Płoński „single-handedly” (pojedynczo) załatwił całą sprawę, cześć mu za to.

Istnieje zawsze niebezpieczeństwo przeceniania znaczenia działań, których było się świadkiem, szczególnie, jeżeli można powołać się na jakiś swój własny udział. „Prowokacja Lippmana” jest sprawą przeszłości, czy kiedyś ktoś zada sobie trud wyjaśnienia szczegółów i chronologii wydarzeń. Czy dostępne będą materiały dotyczące aresztowania i śmierci Cześka? Najbardziej interesującym byłoby wyjaśnienie roli Lippmana i jego powiązań z SB lub z KGB. Czy rzeczywiście chciano wymordować jako terrorystów najaktywniejszych polskich patriotów? Tą odrodzoną część nowej generacji, stawiającej ponad wszystko dobro ojczyzny, zdolnej tak jak jej przedwojenny odpowiednik do największych poświęceń.

Coś w tym było, nawet straszenie milicjantów i innych urzędników jakoby autentycznymi spisami osób do wymordowania. Klasyczna sowiecka metoda prowokacji i uzasadnienia wymordowania przeciwników, jakoby autorów takich list. Breżniewowski aparacik mógłby jeszcze raz spróbować totalnego terroru, aby marzenia o wolności w „Nadwiślańskim Kraju” odsunąć o jeszcze jedną generację.

Także w przypadku Prowokacji Lippmana wyczuwam głęboką niechęć większości naszych decydentów do zastosowania krwawych leninowsko-stalinowskich metod rozwiązania „problemu Solidarności”. Trzeba tą naszą nomenklaturę dekomunizować, ale bez przesady, może niektórym z nich należy się też dobre słowo za brak entuzjazmu lub sabotowanie dyrektyw „Prowokacji Lippmana”.

Gdyby mordowano aktywistów Solidarności, nasz ukochany zachód nie ruszyłby nawet palcem w bucie. Oprócz chwilowego lamentu i laurek dla szalonych Polaków, porywających się z motyką na czerwoną gwiazdę, nic byśmy nie zyskali, przybyłoby tylko nowych miejsc martyrologii. Musielibyśmy znowu czekać na odrodzenie się nowej generacji odważnych i gotowych do największych poświęceń ludzi…

Oprócz Płońskiego, na pewno były też inne osoby przykładające rękę do unieszkodliwienia „Prowokacji Lippmana”. Jak dotychczas temat ten jest jakoś dziwnie przemilczany? Pomysłodawcy takiej prowokacji nie mają powodów do chwalenia się, w końcu nie udało się im. Napuszeni zwycięzcy solidarnościowej rewolucji nie chcą mieć wspólników swojego sukcesu. Nie chcą podziękować Płońskiemu i jemu podobnym, za być może dar życia, darowany im i tysiącom innych ludzi.

Patrząc na sprawę „Prowokacji Lippmana“ z perspektywy 2005 roku muszę stwierdzić, że temat ten w dalszym ciągu stanowi swoiste „tabu“. W 2000 roku przekazałem specjalistom Uniwersytetu Jagiellońskiego od najnowszej historii moją książkę oraz kopie pism Płońskiego w tej sprawie wraz z kopiami artykułów z New York Times…, CISZA!

Zwróciłem się też do Instytutu Pamięci Narodowej z wnioskiem o udostępnienie dokumentów (Wniosek WP Bi 928 złożony dn. 21 czerwca 2001 roku) akcentując sprawę „Prowokacji Lippmana“. Po wielu ponagleniach i interwencjach, chyba abym zapomniał o sprawie, w kuriozalny sposób uznano mnie za „pokrzywdzonego“ powołując się na znaleziony w materiałach ewidencyjnych zapis, że wyjechałem do USA i nie wróciłem. Przecież żadna „krzywda“ z takiego odpowiadającego prawdzie zapisu nie wynikła!

Im więcej czasu mija, tym bardziej intrygującym jest, kto naprawdę organizował „Prowokację Lippmana“, jakie osoby i ośrodki są dogłębnie zainteresowane, aby prawda o tej prowokacji nie ujrzała światła dziennego?

Feliks Sadowski


żródła : polonica net oraz http://alpinisci9.pl/story/lechczybolek/lech_bolek.htm


.

Zmieniony przez - Pikaczumba w dniu 2012-02-09 19:20:07
2

WILNO I LWÓW,MIASTA POLAKÓW

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Ekspert
Szacuny 465 Napisanych postów 52009 Wiek 54 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 199651
Zabrzmiało jak zabrzmiało. Wklejacie co jakiś czas nieudaczników w piwnicach lub nieudaczników, którzy albo dali się zamknąć, albo zabić. Sorry, ale jeśli tą Waszą Polskę miałyby tworzyć takie fajtłapy, to lepiej, by nie powstała, bo rozpadłaby się szybciej, niż byś zdążył napisać 'antysemityzm nie istnieje'.

Bohater to ten co coś osiągnął, a nie dał się zabić jak sum przed Wielkanocą.


przeczytaj pare razy i zrozum to co napisałeś komuchu,bo mi łapy opadły.



o i jedna fotka była z http://ma.blox.pl/html

Zmieniony przez - Pikaczumba w dniu 2012-02-09 19:30:13
1

WILNO I LWÓW,MIASTA POLAKÓW

Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Kononowicz proponuje koalicje z PO, nie ma niczego%-)

Następny temat

Co by się poprawiło?

WHEY premium