jestem w trakcie powooooolnego budowania masy (powolnego, bo stosunek tłuszczu do mięcha jest niedobry, bf w granicach 15-16 %, a mięsa mało) i nawet nie nastawiam się, że na ten sezon uda mi się osiągnąć dobrą formę.
Zbliża się lipiec, podczas którego mam z narzeczoną 2 tygodnie urlopu, podczas którego siłownia pójdzie niestety w odstawkę (też z uwagi na fakt, że kobita krzyczy, że ciągle siłownia i słownia i na dłuższy spacer nie można pójść bez worka z żarciem i butelki wody i że chociaż te 14 dni w roku nie chce tego słuchać xD) dieta też pewnie ucierpi, przy czym nie chodzi mi o jakość pokarmu, bo tutaj akurat nie mam problemów żeby jeść w miarę czysto, ale na wyjeździe zapewne nie wstrzelę się zawsze we właściwą ilość kalorii (pewnie zjem mniej). Czyli wychodzi takie przymusowe roztrenowanie, chociaż nie przyszedł jeszcze na nie specjalnie czas.
W związku z powyższym, oraz w związku z faktem, że jakoś tak bez jakiegokolwiek ruchu ciężko żyć, czy dobrym pomysłem będzie (też pod kątem zminimalizowania spadków mięcha) zrobienie sobie codziennie (lub co drugi dzień) krótkiej sesji bez sprzętu w stylu:
1. Przysiady x 20
2. pompki klasyczne x 20
3. uginanie przedramion na biceps z jakimś obciążeniem x 20
4. wykroki x 20
5. odwrotne pompki x 20
6. pompki w staniu na rękach/wyciskanie jakiegoś ciężaru nad głowę x 20
7. pompki wąskie x 20
8. plank
W stylu obwodowym, po 15 sek. przerwy między ćwiczeniami i 2 minuty między obwodami (3 obwody).
Jest sens?