Ja na szczęście nigdy tak nie miałem, bo nigdy nie byłem ulubionym zawodnikiem żadnego trenera i znosza mnie, jako zło konieczne, bo jakieś wyniki jednak robię. Znoszą mnie z trudem, bo wcale nie kryję, że na zawodach największą radochę sprawia mi, kiedy wklepię jakiemuś ich talentowi. Są jednak zawodnicy, którzy z poziomu faworyta trenera i Polskiego Związku Judo spadaja do kategorii słabych, w dodatku nieperspektywicznych.
We środę na Gwardii odbyło się, jak zawsze randori (czyli sparingi). Tam przychodza różni zawodnicy, od kadry narodowej po pomarańczowe pasy. Ostatnio pojawiła się Arleta Podolak, która jakieś 3 lata temu była uznawana za wielki talent i w ogóle nadzieję polskiego judo. Miałem okazję z nią kiedyś walczyć (nie wiedząc z kim mam przyjemność) i mimo, ze mniejsza i słabsza, obrzucała mnie, jak chciała. A potem pocieszała, co było jeszcze gorsze. Jakieś dwa lata temu zaczął sie u niej kryzys i sytuacja, którą opisałem we wstępie. No i na tym randori o na mówiła, że przygotowała się indywidualnie, bo zwiazek, klub, kadra i trener olali ją, że jedzie do Pragi na Grand Prix na własny koszt, ale że ona im pokaże. Na randori wygladała GENIALNIE. Jak wchodziła do rzutów - to widziało się tylko rozmazana plamę. Była nieprawdopodobnie szybka. W Pradze zdobyła, jako jedyna z Polek medal i to złoty. W finale walnęła w minutę bardzo dobrą Gruzinkę. Była fantastycznie przygotowana do zawodów pod każdym względem, fizycznie, technicznie, taktycznie i mentalnie. No i niech moi ktoś powie, po co są trenerzy i PZJ? Chyba po to, żeby zapewnić zawodniczce pełny motywacyjny wqrw przed walką.
W każdym razie, to było najfajniejsze poradzenie sobie z kryzysem, jakie miałem okazję widzieć z bliska.
Aha - Polski Zwiazek Judo juz ogłosił, że był to wielki sukces związku i trenera kadry.
Zmieniony przez - KrzyśK w dniu 3/4/2019 6:05:53 PM