Muszę w skrócie opisać sytuację, byście pojęli w czym problem.
Mąż, 33 lata, 91 kg, 180cm wzrostu, pomiary "tanitą": tłuszcz 21,4%, FFM 71,6kg, BMI 28,1 Wiek metaboliczny 36 lat. Ogólnie nie wygląda jakoś tragicznie, ale jest zdecydowanie "zalany", ma spory brzuch i robi się coraz gorzej.
Pracuje jako robotnik fizyczny- wykończenie wnętrz (własna firma)- coś tam się więc przez te 10-12h dziennie rusza.
Dodatkowo aktualnie remontuje nasz dom poza miejscem zamieszkania, więc nie widujemy się codziennie i nie mogę mu gotować.
Facet jest przyzwyczajony do tego, że ktoś mu zawsze gotował (i ja i jego matka to bardzo lubimy i nie widzimy w tym problemu), jednak jak teraz musi sobie już kilka ładnych miesięcy radzić sam to jest masakra. On się brzydzi jedzenia (przygotowywania)- serio. Pierwszy raz widzę taki wstręt do tego. Poza tym rano może najlepiej nic nie jeść, często się zdarza, że je dopiero jak jest słaby, jak nastaje wieczór. Pomijam, że nic zdrowego wtedy nie wjeżdża... Ale on mówi, że rano ma obrzydzenie do jedzenia, nie ma na nic ochoty, potem głód mija i dopiero po pracy sobie przypomina, że trzeba jeść.
Pytanie moje jest tego typu (skierowane zwłaszcza do osób o podobnym zawodzie): co facet może jeść, żeby miał te min. 5 posiłków, ale żeby mógł łatwo, wygodnie, bez podgrzewania zjeść to w warunkach jakie są na budowie? Błagam doradźcie coś, bo mi facet zejdzie :(
Wymyśliłam, że może jak nie może jeść to niech chociaż pije jogurty, może odżywki białkowe z mlekiem? Co sądzicie? Już mi "rynce" na niego opadają.
PS do tego "koktajlu" bezsensu żywieniowego dorzućmy jeszcze z 4 piwa dziennie i 1,5 paczki fajek.
Tak, wiem, masakra. Z tym będę walczyć w dalszej kolejności.