Metropolis – film z 1926 roku w reżyserii Fritza Langa. Monumentalne dzieło opowiada historię miasta przyszłości, w którym rządzi wąska i uprzywilejowana kasta (rozum), zaś robotnicy utrzymujący miasto przy życiu (ręce) mieszkają w podziemnych osiedlach. Film zaliczany jest do klasyki kinematografii.
Słynny film Fritza Langa wraca na ekrany kin w postaci najbliższej pierwotnej wersji, która po finansowej klapie padła ofiarą nożyc producentów i w kolejnych odsłonach stała się bladym cieniem historycznego dzieła. Jak to często z klasyką bywa, próbę czasu przetrwały tylko niektóre elementy, inne zaś wypadają anachroniczne i należy oddzielić je od całości jak ości od ryby.
Na dzień dzisiejszy irytować może to samo, co stanęło ością w gardle przedwojennym krytykom i komentatorom tego filmu (w tym Słonimskiemu i H.G.Wellsowi). Jak na przedstawiciela schyłkowego okresu niemieckiego ekspresjonizmu, "Metropolis" nie przypomina wcale o emocjonalnej i intelektualnej potencji tego nurtu. Scenariusz małżonki reżysera, Thei von Harbou, wzniesiony jest na oczobitnych kontrastach, brakuje mu subtelności wybitnych dzieł ekspresjonistycznych w budowaniu wewnętrznego świata bohaterów. Mówimy o kinie, które zbiorowe lęki oddawało w formach sugestywnych plastycznie, ale też wiarygodnych psychologicznie i nieskażonych przesadnym melodramatyzmem. "Metropolis" jest melodramatyczne, toporne i… czarno-białe (nie tylko z powodu ortochromatycznej taśmy). Ciągle Góra i Dół. Myśliciele i Robotnicy. Mistrz Fredersen i jego syn Freder. Maria-aktywistka i Maria-robot. Czerń i biel, bez międzyujęciowej "szarości" charakteryzującej ten płodny i zróżnicowany prąd (po streszczenie fabuły zapraszam do opisu filmu). Aktorska nadekspresja dziwi, gdy przywoła się z mroków pamięci twarze niemieckiego Kammerspielu, które wyniosły sztukę filmowego aktorstwa na nowy poziom.
Wizja twórcy "M - mordercy" okazała się jednak niedościgniona, jeśli chodzi o rozmiary swojej wizualnej szaty. Ilość fabuł, animacji, komiksów, gier i teledysków inspirowanych katastroficzną wizją miasta przyszłości idzie pewnie w setki, a najlepsze z nich adaptują na własne potrzeby przesłanie oryginału. To pozostało aktualne, bo zawsze znajdzie się chwila, żeby ponarzekać na technicyzację życia, autokratyczne rządy i kapitalizm. Oprócz scenografii, wspaniale zainscenizowanych scen zbiorowych i wielu nowych zwrotów w języku kina (na planie operatorski dream-team Rittau - Freund) ponadczasowe pozostaje motto z plakatu promującego film: "Między umysłem i rękoma pośredniczy serce". Szkoda, że dzisiaj mówi to mniej niż tekst z kiepskiego wydania DVD: "Widziałeś Matrixa? Obejrzyj Metropolis!". Tak upośledza się klasykę, która nie może już sobie poradzić bez wsparcia zanurzonych w podkulturze potomków