Nastula wraca na ring!
Słowo Polskie Gazeta Wrocławska - dodane 49 minut temu
We wrześniu Paweł Nastula stoczy kolejny pojedynek w formule Pride. - Jakoś na początku przyszłego miesiąca kończy się moje zawieszenie. Miałem się więc bić już w lipcu, jednak pozmieniały się władze organizacji i galę przesunięto na wrzesień. Poczekam - wyjaśnia wojownik.
Od ostatniej bitwy Pawła Nastuli podczas gali Pride w Las Vegas minęło już osiem miesięcy. Polak uległ wówczas Joshowi Barnettowi, a kilka dni później okazało się, że w jego organizmie wykryto niedozwolone środki. - Co tu dużo mówić, zawiesili mnie na dziewięć miesięcy. Czy słusznie? Moim zdaniem nie. To szmat czasu i już raczej nie liczę, że uda się tę karencję skrócić. Podejrzewam, że gdybym aż tak nie poturbował tego Amerykańca, to kara byłaby łaskawsza albo w ogóle by jej nie było. Chodzi przecież o minimalną zawartość specyfiku. A skąd się wziął? Dokładnie nie wiem. Wiem natomiast, że w dość dużej mierze znajduje się on w odżywkach, które brałem przed ostatnią walką. Mógłbym próbować zaskarżyć producenta tego preparatu, ale to skomplikowana procedura. Szkoda prądu. Lepiej tę energię przeznaczyć na trening - mówił nam zawodnik cztery miesiące temu. Co się zmieniło od tego czasu?
- Miałem walczyć w lipcu, jednak koniec końców galę przesunięto na wrzesień. Dokładnej daty jeszcze nie znam, rywala i miejsca też nie, choć pewnie polecę do Tokio. Trochę to krzyżuje moje plany, bo w sierpniu trzeba by zacząć poważne przygotowania. Ale na tydzień gdzieś się wcześniej z rodzinką wybiorę - wyjaśnia Nastula. I bardziej zwraca teraz uwagę na to, co je i co pije. Formę wciąż trzyma, choć - póki co - ogranicza swoją aktywność do jednego treningu dziennie. - Później wybiorę się być może na jakieś wspólne treningi do Chorwacji, do Mirco Filipovicia - dodaje. My dodamy - tym mniej zorientowanym - że ów Filipović, słynny Crocop, znany jest przede wszystkim z piekielnie silnych kopnięć. Zresztą, ma tego świadomość. - Lewą nogą posyłam do szpitala, prawą na cmentarz - mówi z rozbrajającą szczerością. Wierzymy, że te wspólne zajęcia z Filipoviciem dadzą Nastuli kopa w górę. Że będą procentować. Tym bardziej, że nasz mistrz olimpijski z Atlanty, który 26 czerwca skończy 37 lat, nie zamierza jeszcze schodzić z pola bitwy. - Wiek jest dość istotny, ale nie gra decydującej roli. Najważniejsze to odpowiednio się prowadzić. A ja tak właśnie postępuję. Alkoholu unikam, piwa napiję się tylko od czasu do czasu. Planuję stoczyć jeszcze w Pride kilka pojedynków, choć wiele będzie zależeć od najbliższego - zdradza. Ostatnio przyglądał się warszawskiej Konfrontacji Sztuk Walki, gdzie poległ, jak zawsze z uśmiechem na twarzy, Przemysław Saleta. A może doprowadzić teraz do konfrontacji Nastula - Saleta?
- Umowa z Pride nie zakazuje mi walczyć podczas takich imprez w kraju. Ale... nie przesadzajmy - twierdzi Nastek. Jak to rozumieć? - Nie, takiego tematu nie ma i raczej nie będzie. W dużej mierze chodzi o kasę - dodaje. Czyli w Polsce nie uzbieraliby na gażę dla Nastuli? - drążymy temat. - Chyba nie - przypuszcza warszawianin. A może jednak znajdzie się jakiś chętny przy kasie?
Złapany w Las Vegas Paweł Nastula jest mistrzem olimpijskim z Atlanty (1996) oraz dwukrotnym mistrzem świata i trzykrotnym mistrzem Europy w judo. Po zakończeniu kariery na tatami zaczął walczyć w zawodach Pride FC, niezwykle popularnych w Japonii. Dwie pierwsze walki przegrał - z Brazylijczykiem Antonio Rodrigo "Minotauro" Nogueirą oraz Rosjaninem Aleksandrem Emelianenką. 1 lipca 2006 roku pokonał Brazylijczyka Edsona Drago (dźwignia na staw łokciowy). Po ostatniej, przegranej walce z Amerykaninem Joshem Barnettem (Las Vegas, 21 października, dźwignia na staw skokowy) w organizmie Polaka wykryto sterydy -
Deca Durabolin.
źródło:
www.wp.pl