Dobra jak się wam spodobało to super. Postaram się przenieść w tamte czasy. Macie tu jeden dzień z życia kulturysty, od dziadka. Coś z cyklu
"Cudowne lata"
Ten dzień utkwił mi w pamięci głównie dlatego, że tata kupił kolorowy telewizor na pilota. Zjadłem mielonego w restauracji (miałem miesięczny abonament), tym razem przybrał on nazwę "sznycel po wiedeńsku", wsparty anabolicznym suplementem z Czech (pivni kvasice) czułem się napompowany na maxa. Moją radość jednak wciąż mącił fakt, że 2 treningi wcześniej jakiś kretyn zwinął mi z szatni nowiutkie marmurki (modne jeansy robione wybielaczem), które dostałem na dzień dziecka od ciotki prywaciary. Nie były to może te oryginalne tureckie hiciory z klinami ze skayu, wyhaftowanymi na kieszeni rękawicami i podpisem ROCKY, tylko polskie podróby, ale zawsze marmurki. Musiałem wracać autobusem w treningowym dresie a jakiś palant poszedł na impre w moich gaciach. Ale jak tu się dziwić, nie miałem jeszcze swojej szafki. Ćwiczyło nas z kilkadziesiąt a szafek było ze 12 sztuk. Dostawali je najlepsi. Ale nawet wśród nich byli tacy co zrywali z tym sportem. Zwykle bez wyjaśnień. Jak gość nie przychodził pare miesięcy, Trener wołał wszystkich, mówił co o nim sądzi "komisyjnie" rozwalał kłodkę, wywalał bety do reklamówki i oddawał szafkę następnemu pupilowi. Ja wieszałem ciuchy z innymi, na hakach. Trening był jak każdy inny, ciekawostą dnia była dziewczyna, która odważyła się przyjść na siłownię. Wprawdzie mieliśmy już jedną - przyszła kiedyś, chyba żeby kogoś poznać, ale po miesiącu zrozumiała, że tu każdy koncentruje się sobie, więc też się skoncetrować na sobie i po roku została kulturystką. Po tym całkiem juz nie budziła naszej uwagi. Teraz przyszła świeża laska, fajna nawet. Ciekawiło nas w równym stopniu - co ona tu robi? i co powie Trener. Trener - wtedy i obecnie sędzia PZKiTŚ - mówił otwarcie, że to nie sport dla kobiet. Kobiety na siłowni traktował z takim samym dystansem co murzynów. I nie zażucajcie mi rasizmu itp. Tak było. Ja przed rozpoczęciem
treningów musiłem przynieść zaświadczenia jedynie od lekarza ogólnego, okulisty i rentgen płuc a tamci pokazywali badania, że na pewno nie są nosicielami HIV (dużo się wtedy mówiło o tej chorobie).
Laska robiła jakieś skręty a ja kończyłem "suche napinanie" - zalecane wówczas ćwiczenie zwiększające ukrwienie wykonywanej partii mięśniowej, powodujące charakterystyczne syczenie i zwracające uwagę otoczenia (czasem z głupimi komentarzami typu "nie pierdnij"). Wtedy wszedł Trener. Facet skończył prawo i sam nie wiem co zdecydowało, że poświęcił się bez reszty tej dyscyplinie, ale był pewien plus- miał niezłe teksty. Kiedy wchodził i klasnął w ręce wszyscy musieliśmy przerywać trening. Czasem ktoś o tym zapomniał i ciągnął serię, wtedy patrzył na niego, kiwał głową, wtedy inni też tam patrzyli i się uśmiechali, w końcu koleś przerywał i wychodził na durnia.
Tym razem Trener się skrzywił, rozejrzał po nas, spojrzał na zamknięte okno i powiedział: "Panowie (kobiety zwykł pomijać), ja rozumiem wszystkie rzeczy ale (tu się skrzywił)... Stajnia Augiasza w porównaniu z tym tu, to Pałac Buckingham." Roześmialiśmy się kiwając głowami, choć 60% z nas nie słyszało o tej stajni i tyle samo o tym pałacu. Potem spojrzał na Laskę. Zlustrował ją od dołu do góry (miała na sobie opinające lycry i luźną koszulkę, którą zwykle dziewczyny nosiły na wierzchu, jak kieckę, ona ją wciągnęła w te lycry, wiec wyglądała sexy). Spojrzał na nią i powiedział coś takiego: "Słonko, możesz coś dla mnie zrobić?" Staliśmy w kręgu i nikt nie pisnął, dziewczyna robiła wielkie oczy. Trener podszedł do niej, pociągnął za dół koszulki, mówiąc z poważną miną: "Wyjmij to na wierzch z łaski swojej". Nasze głupawe śmiechy były automatyczne. Dziewczyna była spalona.. Na następnym treningu robiłem triceps (rósł najszybciej) a Laski już nie było.
Po kolejnym roku zaczynałem wyglądać obiecująco, dostałem szafkę i nikt mi już nic nie zwinął.
Po kilku latach odechciało mi się treningów (studia).. bez słowa poprostu przestałem przychodzić. Trener w obecności mojego kumpla rozpierniczył kłódkę i szafkę dostał ktoś inny. Jakiś czas temu wróciłem do sportu. Ale już nie do tamtego klubu. Chodzę do Fitness Centrum, mam szafkę, gra muzyka, jest barek.. dziewczyny i tylko ja mam ściuchrane kapcie i prężę się po skończeniu partii mięśniowej. Wracam do domu i piję samorozpuszczalną odżywkę o smaku szejka z McDonalda, zastanawiam się jaki smak wybiorę następnym razem... Nie twierdzę, że wtedy było lepiej, było inaczej.