Triumf dobrze robi na testosteron, a Schwarzenegger potrzebuje go, by iść wciąż do przodu. Jeszcze dziś, wiele dni po telewizyjnej debacie na temat urzędu gubernatora Kalifornii rozkoszuje się tą piękną chwilą, gdy zadał swemu przeciwnikowi pytanie: „Co właściwie było pana najzabawniejszym przeżyciem w czasie kampanii wyborczej?".
Pytanie należało do morderczych. Phil Angelides, kontrkandydat z ramienia Demokratów wyszczerzył zęby niczym postać z komiksu i wydusił z siebie kulawe zdanie: „Ach, w zasadzie każdy dzień daje mi radość".
To był pomysł Arniego: facet przeciwko facetowi, ego kontra ego. A jeśli chodzi o ego, nie pobije go nikt. „Jeśli w takiej chwili komuś nie przychodzi na myśl ani jedno zabawne wydarzenie - odparł - ten fakt mówi już wszystko".
Arnold Schwarzenegger siedzi w swoim namiocie-palarni na dziedzińcu pałacu gubernatora w Sacramento. Kazał ustawić ten namiot, bo w swoim biurze nie może palić. Teraz tutaj jest jego biuro. Tu przychodzą do niego wszyscy, którzy chcą być z nim widziani. Stąd gubernator Schwarzenegger rządzi Kalifornią.
Siedzi tak na ogrodowym krześle, a nad nim wisi zdjęcie, na którym też siedzi, lekko pochylony, spowity w dym z cygara. To jego stałe miejsce: krzesło pod fotografią. Unosi się tu nad samym sobą. Siedzi więc, pali i podziwia się. Jest na szczycie, idzie mu znakomicie.
Ma tylko 1,84 m wzrostu, ale w tym mężczyźnie wszystko wydaje się jakieś wielkie. Ręce, głowa, usta. Tylko oczy są maleńkie, jak u gada. Zaciska je tak, że niemal przestają być widoczne, i przesuwa się nieco do przodu. Zniżając głos, zaczyna odgrywać swoją ulubioną rolę złoczyńcy. „Kocham tę chwilę, gdy kamera jest blisko - mówi. - Ludzie widzą wtedy twoje oczy, widzą, jak mrugasz, przełykasz, pocisz się, jak porusza się twoje jabłko Adama. W takiej chwili cała prawda wychodzi na jaw".
7 listopada będzie wybierany gubernator Kalifornii, ale Arnold Schwarzenegger sprawujący obecnie ten urząd już je właściwie wygrał. W sondażach przoduje tak dalece, że zaszkodziłby mu jedynie jakiś niewybaczalny błąd. Ma teraz 59 lat i mnóstwo planów.
Połowa wyborców chce oddać na niego swój głos - to o 17 punktów procentowych więcej niż ma jego demokratyczny kontrkandydat, który zaraz po wyborach zostanie zapomniany - tak samo jak Cruz Bustamante, którego Arnold pobił na głowę w 2003 roku. 56 procent ankietowanych twierdzi, że Schwarzenegger dobrze sprawuje swój urząd. On, Republikanin w Kalifornii, liberalnym, demokratycznym stanie. Taki triumf dany jest niewielu amerykańskim gubernatorom, a już na pewno nie Republikanom w Waszyngtonie, którzy dziś muszą drżeć o zachowanie większości w Senacie i Izbie Reprezentantów.
Demokraci z Kalifornii nie mają już na Schwarzeneggera żadnego sposobu. Podpisał wiele ustaw, które w gruncie rzeczy były ich, na przykład tę o podwyżce minimalnej płacy. Chce ponadto przeznaczyć 37 miliardów dolarów na projekty infrastruktury, takie jak drogi, tamy i porty. Kalifornia ma ponadto utrzymać swoją czołową rolę w dziedzinie ochrony klimatu - również to jest marzeniem Demokratów, w każdym razie w Kalifornii, która zawsze chce być awangardą Ameryki.
Gubernator chce działać na dużą skalę, dlatego zawiera spektakularne narodowe i ponadnarodowe sojusze na rzecz ochrony środowiska. W tym celu na jednej z imprez podczas kampanii wyborczej pokazywał na ogromnym ekranie premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blaira, a na otwarcie firmy ekologicznej zaprosił Michaela Bloomberga, burmistrza Nowego Jorku. Po wyborach będzie rozmawiał z Unią Europejską i pojedzie do Europy - Kalifornii wszak do niej znacznie bliżej niż jakiemukolwiek innemu regionowi Europy. Arnold Schwarzenegger to „austriacki dąb", Mister Ameryki.
Demokraci są zrozpaczeni. Zielona Ameryka powinna należeć do nich. Niezniszczalny Al Gore pokazał, jak to zrobić - za pomocą dokumentalnego filmu oraz swojej aury dawno nawróconego. Tymczasem gubernator Schwarzenegger poddaje w wątpliwość ich własność.
W stosunkach z prezydentem zachowuje teraz bezpieczny dystans. Nawet gdy Bush przyjeżdża do Kalifornii, gubernator już się z nim nie spotyka. Prezydent jest tu bowiem szczególnie nielubiany, z powodu śmierci i bomb spadających każdego dnia na Irak. Spoty reklamowe, w których demokraci przedstawiali Schwarzeneggera jako pieska siedzącego na kolanach Busha, trafiły w próżnię.
Gubernator w swoim namiocie zaciąga się cygarem. To jedno z cygar marki „Schwarzenegger". Kazał sprowadzić je z Dominikany, zapakować każde osobno i opatrzyć jego nazwiskiem, wypisanym złotą czcionką. Można je dostać wyłącznie w tym namiocie, gdzie gubernator negocjuje swoje najważniejsze kompromisy. To Seraj władzy, miejsce, w którym gości się najbardziej wpływowe osobistości, senatorów, deputowanych i wysokich rangą lobbystów. Tych, co znali już swój fach, gdy on sam, w 1982 roku w przepasce na biodrach występował jako Conan Barbarzyńca.
Kiedyś przesiadywali tu Republikanie, dziś zjawia się coraz więcej Demokratów, ludzi, którzy jeszcze rok temu mu dokuczali. Gubernator pozyskał ich wszystkich.
Ten namiot to oaza nałogu w samym środku najbardziej rygorystycznej amerykańskiej strefy dla niepalących. Wyłożony jest zielonym plastikowym trawnikiem, wyposażony w małą szafę, humidor i drewniany stolik, na którym stoi ciasto. Schwarzenegger wydaje się tu większy, jeszcze bardziej niezwykły i wykraczający poza normalność niż w rzeczywistości. Osiłek z cygarem otoczony przeciętnością. (...)
Ożenił się z Marią Shriver, bratanicą Johna F. Kennedy’ego. Ona i jej rodzina wprowadzili go w świat polityki. Wszystkiego, co wiem na ten temat - mówi dziś - nauczyłem się od mojego teścia. To małżeństwo było przepustką do wielkiego świata.
Teraz Arnold czuje się w nim jak w domu. Wielkość to jego reguła, podobnie jak w budowaniu muskułów i tu przyda się nieco przesady. Bodybuilding dał mu wiele: siłę, dyscyplinę, ufność, sportowego ducha. Schwarzenegger wie, jak obliczać możliwości swojego ciała, doprowadzić je do optymalnego stanu, być swoim własnym Stwórcą. Każdy, kto uprawia kulturystykę, chce sprawdzić granice tego, co możliwe. (...)
Jego dawny rywal do tytułu Mister Olimpia, a dziś jego przyjaciel Frank Zane chętnie opowiada historie z dawnych lata. Na przykład o tym, jak młodzi kulturyści przychodzili do Schwarzeneggera pytając, czy ich ciała są już wystarczająco silne i potężne, by mogli zwyciężać. Odpowiadał im: „Gdybym miał twoje ciało, wygrałbym". Zane dokładnie pamięta to zdanie, bo Arnold powtarzał je wszystkim. „I nie kłamał - twierdzi jego przyjaciel - On wygrałby w każdym ciele".
Siedem razy zdobył tytuł Mister Olimpia. Jako agent nieruchomości stal się milionerem, a jako Terminator - jednym z najlepiej zarabiających aktorów w historii Hollywood. Żadna inna megagwiazda, mając tak niewielkie doświadczenie, nie utrzymała się na tak wysokim politycznym urzędzie. Ronald Reagan przez dziesiątki lat zajmował się polityką, zanim został gubernatorem Kalifornii, a następnie prezydentem USA (...).
U Schwarzeneggera wiele rzeczy sprawia wrażenie przemyślanego planu, w rzeczywistości jednak zawsze wykorzystywał on jedynie kolejną nadarzającą się szansę. „Dostrzegam coś - mówi zaciągając się z miną znawcy cygarem - i od razu się na to rzucam. Jeśli mam wizję, nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać. Nawet ja sam". Nigdy nie było łatwo, nic nie było dane przypadkiem, wciąż go wyśmiewano, ale ciągle wspinał się w górę, kiedy wydawało się już, że spada.
Jego comeback nie był zwykłym powrotem, był prawie cudem. Minął zaledwie rok, a niemal cała Kalifornia była przeciwko niemu: potężne lobby, nauczyciele, pielęgniarki, strażnicy więzienni i policjanci. Demonstrowali przeciw niemu i jego reformom wszędzie, gdzie się pojawił. Podążali za nim również poza granice stanu, do Nowego Jorku i Ohio. Mówili, że blefuje, nazywali go pozerem, siepaczem na usługach prezydenta i wielkiego kapitału. Zaledwie 37 procent Kalifornijczyków uważało wówczas, ze dobrze wykonuje swoją pracę.
Chciał przeprowadzić reformy jednym ruchem, wyrwać Kalifornię z zastoju, który wpędził tę krainę wielkich możliwości w jedną z najgłębszych depresji od czasów Wielkiego Kryzysu. „To było jak z podnoszeniem ciężarów. Postanowiłem wycisnąć 250 kilo. Mogłem przegrać, ale mogłem tez wygrać".
Jego przeciwnicy wynaleźli kontrbohaterkę, Liane Cismowski, profesorkę angielskiego z High School w Concord na północ od San Francisco, wybraną na „nauczycielkę roku". W spotach telewizyjnych występowała przeciwko Schwarzeneggerowi, stała się Joanną d'Arc wymierzonej w niego kampanii. Związki zawodowe i Demokraci dali na to ponad 160 milionów dolarów. Przez długie tygodnie na każdy jego spektakl odpowiadali własnym. Aż pokonali go jego własną bronią. „Każdy, gdy ma przeciwko sobie 160-milionowy budżet, musi przegrać - mówi z zadumą gubernator. - Nawet Matka Teresa nie byłaby w stanie zwyciężyć".
Dziś każdy swój pomysł poddaje wpierw profesjonalnym testom. Swoje szanse wyborcze, popularność, "winnability factor" własnej umiarkowanej polityki. W zależności od potrzeby organizuje się badania w różnych częściach kraju. Ankiety dostarczają informacji, czy wyborcy widzą w nim w danej chwili przedstawiciela prawicy, lewicy czy umiarkowanego polityka. Może, kiedy chce, dostosowywać swój image do owych procentów.
Polecił nawet sprawdzić w ten sposób, jak najlepiej reagować na zarzuty, że w swoim poprzednim życiu lubił obmacywać kobiety. Podobne epizody z jego przeszłości regularnie wychodzą w postaci przeróżnych plotek na światło dzienne. Firma Public Opinion Strategies przepytała 800 Kalifornijczyków i jedna z wielu możliwych odpowiedzi zdobyła szczególnie dobrą ocenę: gubernator „w czasie swojej kariery filmowej, podobnie jak większość gwiazd, nie zawsze był dżentelmenem". Od tej pory wiadomo już, jak trzeba odpowiadać.
„Świat jest jak szkolna klasa" - mówi Schwarzenegger. On jest uczącą się maszyną. Ze swoich porażek wyciąga naukę. W przyszłym roku będzie przeprowadzał reformy nieco ostrożniej niż dotąd, nie wszystkie od razu. „Musiałem się nauczyć, że w Kalifornii są ludzie, którzy pracują sześć lat nad jedną ustawą. Musiałem tu wprawić w ruch ogromny, ciężki pociąg - to jest coś innego niż porsche, który w ciągu sześciu sekund od zera dochodzi do setki".
On sam pozostał taki jak kiedyś, gdy uprawiał kulturystykę i przywiązywał sobie do stóp ołowiane ciężarki, gdy trenował, by stać się silniejszym i sprostać kolejnemu wyzwaniu. Pierwszy okres urzędowania był dla niego jedynie czasem treningu, nawet jeśli musiał poświęcić swoje największe marzenie: że pewnego dnia zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Aby tego dokonać, musiałby się urodzić w tym kraju - z powodu Schwarzeneggera nikt nie zmieni konstytucji.
Cygaro wypalone, rzecznik prasowy już się niecierpliwi. Gubernator wbija niedopałek w kryształową popielniczkę. Trwa kampania wyborcza, trzeba jechać do Orange County, a ten okręg wyborczy nie jest ostoją Schwarzeneggera. Ale zaraz obejmie tam kawałek ziemi przyrodniczą ochroną i ludzie będą się cieszyć. Jego cera jest jak brąz, włosy od 20 lat lekko podfarbowane na ten sam kolor. Gubernator porusza się jak na sznurku. Prywatny helikopter już czeka. Znów trzeba iść do przodu.
Źródło: Spiegel