Paula Duda: Przebudzili się? - O napastnikach Liverpoolu
Data: 16.03.06 11:47, Autor: Paula Duda, Źródło: własne
Cisse, Morientes, Crouch, Fowler – wielkie nazwiska, mówiące same za siebie, lecz ostatnio rażące nieskutecznością. Czy po środowym spotkaniu z Fulham, kiedy to niemal wszyscy z nich wpisali się na listę strzelców, odrodzą się na nowo?
Liverpool zawsze miał w składzie typowego snajpera. Skutecznego przede wszystkim. Pewniaka, który mógł rozstrzygnąć losy meczu, na kim skupiała się uwaga. Kogoś, na kogo w trudnych chwilach można było liczyć. Michael Owen, Robbie Fowler, czy nawet Emilie Heskey to żywe tego dowody. Szczególnie dwóch pierwszych, którzy już są legendami Liverpoolu. Obaj są symbolami klubu z Anfield Road. Obaj święcili w nim największe sukcesy. Obaj są wychowankami. Obaj zdobyli w nim ponad 150 goli. I niestety, obaj odchodząc z niego, zginęli z pola widzenia. Owen tylko grzał ławę w Realu Madryt, mimo że wchodząc na końcówki zdobywał bramki i mimo że prezentował się lepiej od Raula, czy Ronaldo. Nie miał jednak siły przebicia. Wrócił po roku do Anglii, ale nie do swojego macierzystego klubu, lecz do Newcastle. Tu powrócił do formy. Złapał jednak kontuzję, która wyklucza go z gry na parę miesięcy. Fowler zaś w 2001 roku przeszedł do Leeds United. Dwa sezony później za 6 mln funtów trafił do Manchesteru City. Ale nie był to już ten sam świetny zawodnik. Do siatki trafiał rzadko. Zimą tego roku wrócił więc na Anfield. Owen jeszcze nie, chociaż wiele się o tym mówi. Za 25-letnim napastnikiem tęsknią wszyscy. Nawet kapitan zespołu, Steven Gerrard. Dlaczego? Bo w Liverpoolu nie ma teraz kto strzelać bramek...
Fowler posunął się nawet do przeproszenia kibiców za swoją niemoc strzelecką, bowiem od czasu swojego powrotu długo nie mógł pokonać bramkarza rywali. W sumie męczył się 441 minut, zanim trafił. Uczynił to dopiero w minioną środę, kiedy to wbił gola w wygranym 5:1 meczu z Fulham. Tak, mecz z Fulham to może być przełom. W tym sezonie Liverpool słynie bowiem z nieskuteczności, dlatego pięć trafień w jednym spotkaniu to nowość. Zespół strzela rzadko, a w dodatku nie czynią tego ci, którzy powinni – napastnicy. Najlepszym strzelcem zespołu jest niezmordowany, harujący na całej szerokości i długości boiska pomocnik Steven Gerrard z siedmioma bramkami na koncie. Drugi w klasyfikacji The Reds jest Luis Garcia. Również nie jest to typowy snajper, ale
ofensywny pomocnik, grający jednak często w ataku wskutek braku formy innych.
Fernando Morientes został sprowadzony z AS Monaco, gdzie strzelał jak na zawołanie po to, aby stać się gwiazdą Liverpoolu. W tym sezonie zdobył jednak ledwie trzy gole, co, jak na tej klasy zawodnika, jest koszmarnym wynikiem. Latem upatrzono młodego Petera Croucha, o którym nie słyszał wcześniej nikt i sprowadzono go, licząc, że może on podbije serca fanów. Dwumetrowy gigant też nie rzucał skutecznością na kolana, a mimo to znalazł niespodziewanie uznanie w oczach selekcjonera reprezentacji Anglii - Svena Gorana Erikssona. Niestety, z Croucha po jakimś czasie śmiali się wszyscy i kiedy cierpliwość kibiców i dziennikarzy kończyła się, napastnik strzelił bramkę w grudniowym meczu ligowym przeciwko Newcastle. A później dwukrotnie pokonał bramkarza Wigan. Śmiać się przestano, lecz też nie na długo, bowiem potem Crouch zdobył bramkę jeszcze tylko raz. W sumie bilans od sierpnia do dziś – 4 gole. Następny "pod nóż" - Djibrill Cisse. Do Francuza nie może przekonać się trener Rafael Benitez. Traktuje go jak super rezerwowego, który kiedy wchodzi wściekły na końcówki spotkań, trafia do siatki. Piłkarza nie interesowała jednak taka rola i niezadowolony chciał opuścić zespół. Zimą zapragnęła mieć go Marsylia, ale ostatecznie nie chciano puścić go z Liverpoolu. Został, ale jego sytuacja do dziś nie uległa zmianie. I chyba rola "jokera" odpowiada mu najbardziej, ponieważ gdy gra całe mecze, nie jest tak skuteczny. W Premiership na razie ma na koncie, podobnie jak Crouch, 4 bramki. W sumie czterej napastnicy The Reds zdobyli w tym sezonie 12 goli. Dla porównania duet snajperów Manchesteru United - Wayne Rooney i Ruud van Nistelrooy - zdobyli, jak na razie, razem 31 bramek w lidze.
Wielką cierpliwością wykazuje się jednak Rafa Benitez, wierząc, że jego gracze przebudzą się. Wracając do meczu z Fulham. Jeszcze nigdy Crouch, Morientes oraz Fowler nie wpisali się wszyscy razem na listę strzelców w jednym spotkaniu. Cisse zaliczył zaś asystę. Czy ten pojedynek rzeczywiście będzie przełomowy? - To było fantastyczne spotkanie zarówno dla napastników, jak i całej drużyny. Jest dla nas bardzo ważne to, że udało im się trafić do bramki rywala - mówi rozentuzjazmowany Benitez - Dobrze jest zobaczyć Robbiego Fowlera, Fernando Morientesa oraz Petera Croucha strzelających bramki, a asysty Djibrila Cisse także są bardzo ważne dla jego pewności siebie. Ale kto wie, czy znów nie będzie tak, że po świetnym jednym meczu, przyjdzie długi kryzys?