Przychodzę z problemem. Od 2 miesięcy jestem na diecie. 5 posiłków dziennie, wyliczone btw. I chyba powoli tracę cierpliwość. Zastanawiam się czy to nieustanne trzymanie się diety ma sens. Bo co z tego, że unikam fast foodów, słodyczy, białej mąki i smażonych potraw, skoro nie potrafię skupić się na innych, ważniejszych sprawach, bo ciągle mam w głowie jedzenie? A im częściej się powstrzymuję, tym bardziej mam ochotę. Czytałem, że ze zdrową żywnością też można przesadzić. Jest coś takiego jak ortoreksja.
Zastosowałem dietę w dwóch celach:
1. Jestem szczupły i chcę przytyć, żeby wyglądać jak mężczyzna, ale nie chcę zalać się samym tłuszczem;
2. W celach zdrowotnych - zmniejszyć ryzyko zachorowań na groźne choroby, typu miażdżyca, nowotwór, cukrzyca, czy nawet depresja, itp;
Nie wiedziałem jednak, że będzie mnie to kosztować tyle zdrowia psychicznego, nerwów i czasu.
Mój dzień wygląda następująco: Wstaję, robię śniadanie (zazwyczaj jest to jakaś owsianka na mleku z bananem + jajecznica), wychodzę do pracy. W pracy jem drugie śniadanie, a potem obiad z plastikowego pudełka (bufety i bary omijam szerokim łukiem). Wracając wstępuję na siłkę lub idę biegać. Po skończonym treningu jem banana, jadę po zakupy spożywcze na jutro i ewentualnie na pojutrze, wracam do domu, robię posiłek potreningowy (zazwyczaj gotuję i piekę, co zabiera dużo czasu). Po posiłku siadam do biurka lub kompa, trochę popracuję, po czym idę robić kolację. Po zjedzonej kolacji zabieram się za przygotowywanie posiłku na jutro do pracy. Po przygotowaniu takiego posiłku mam 1-2 godziny wolnego czasu. Część tego czasu przeznaczam na szukanie przepisów. Gdy znajdę, zostaje mi godzina, półtorej wolnego czasu. Po utęsknionej godzinie relaksu idę spać. Rano wstaję, jem śniadanie, idę do pracy i tak dalej i tak dalej. Ogólnie dużo pracy, dużo poświęcania się, a mało przyjemności.
Wobec tego zwracam się do was z pytaniem. Czy warto zastosować dietę IIFYM? Czytałem dziennik solarosa i zauważyłem światełko w tunelu. Tylko czy to światełko nie zaprowadzi mnie do ognistej czeluści? Bo o ile IIFYM - jak czytałem - jest ciekawą opcją na budowanie sylwetki, o tyle mam obawy o swoje zdrowie. Chociaż z drugiej strony nie wiem, czy słusznie, bo mam dopiero 25 lat i ze zdrowiem nie mam i nie miałem raczej problemów, (ani nigdy nie miałem też problemów z otyłością), a przez większość życia jadałem typowe domowe potrawy, takie jak schabowy, panierowana pierś, kluchy ziemniaczane z boczkiem, mielone, rosoły, pierogi, spaghetti, pizze, słodzone kompoty, na kolacje kajzerki z serem, szynką i majonezem, a co tydzień w niedzielę zawsze chodziłem z rodzinką do wuja na ciasto inne słodkości, a w tygodniu, po szkole, czy po studiach czasem poszedłem sobie na zapiekankę, kebaba, czy loda, jak było cieplej. Przy czym jadłem niezbyt dużo warzyw i bardzo mało owoców. I żyję. No okej, byłem młody. Ale w sumie wciąż jestem. ;P
Dużo mówi się, że spożywanie słodyczy zwiększa ryzyko powstania cukrzycy, smażone oleje są rakotwórcze, a tłuste mięso sprzyja miażdżycy. Pytanie tylko, czy te wszystkie artykuły nie straszą na zapas? Bo każdy mówi o ryzyku wystąpienia tych chorób, ale nikt nie mówi o prawdopodobieństwie z jakim mogą wystąpić. Bo co innego jeśli zjem smażonego na oleju kotleta i szansa na powstanie nowotworu wyniesie 40%, a co innego, gdy wyniesie 0,4%. Poza tym przecież mamy warzywa, owoce i inne zdrowe artykuły spożywcze, których spożywanie obniża ryzyko nowotworów, miażdżycy, czy cukrzycy. Czy to nie działa tak, że jeśli zjemy tłuste mięso, które podwyższa zły cholesterol i dodamy do tego awokado, które obniża zły cholesterol, to przy odpowiednich proporcjach ryzyko zachorowania na miażdżycę nie zmniejszy się do 0? Albo, gdy zjemy rakotwórczą substancję razem z owocem/warzywem, które zmniejsza ryzyko zachorowania na raka, to czy przy odpowiednich proporcjach szansa na pojawienie się nowotworu nie wyniesie 0?
Już nie przedłużając... Myślicie, że w oparciu o to co napisałem warto skorzystać z IIFYM? Nie mam oczywiście zamiaru totalnie olewać diety i skupiać się wyłącznie na dostarczeniu makro, ale trochę wyluzować i jeść więcej potraw kupnych, przetworzonych i smażonych, a także dodać trochę słodkości na osłodę dnia. 50% zdrowej diety (owsianka, chude mięso, ryby, orzechy, ryż, kasza, pełnoziarniste pieczywo, jaja, mleko itp.), a pozostałe 50% niezdrowej lub mniej zdrowej (karkówka w sosie, ryby smażone lub w oleju, kanapki z kupną wędliną i serem żółtym, smażona pierś w panierce, pierogi ruskie, spaghetti, pulpety w sosie, leniwe z cukrem, zrazy wieprzowe w sosie + raz na dwa dni baton, raz w tygodniu pączek, raz na 2 tygodnie pizza). Oprócz tego codziennie owoce, warzywa, WPC w zanadrzu, gdyby brakowało białka w bilansie i oczywiście ćwiczenia, zarówno siłowe (2-3 razy w tygodniu), jak i cardio (chociaż tutaj nie wiem czy nie lepsze byłyby interwały, ale wtedy ćwiczenia siłowe robiłbym 2x/tyg). Wiem, że na takim stylu życia nie mam co liczyć na kaloryfer, wyraźnie podzieloną klatę i ładnie zaokrąglonego tricka, ale chyba tragedii nie powinno być co? Podobnie ze zdrowiem... chyba nie zachoruję przez to zaraz na raka, czy miażdzycę?
A tak na marginesie... co jest korzystniejsze dla zdrowia i dla sylwetki. IIFYM w moim wydaniu + trening siłowy 2/tyg + interwały, czy czysta dieta + trening siłowy 2/tyg, bez interwałów?
Dzięki, że wytrwałeś do końca.
Pozdrawiam! ;)
K I C K !