Kilka tysięcy zawiedzionych fanów musiało opuścić halę nie doczekawszy się występu. Według agencji organizującej koncert do Spodka przyszło 4,5 tys. widzów.
Rzeczniczka katowickiej policji Magdalena Szymańska-Mizera powiedziała PAP, że kilka minut po godzinie 20, czyli niedługo po otwarciu hali, ktoś zadzwonił na policyjny numer 997 i powiedział, że w Spodku jest bomba, po czym rozłączył się.
"Po tym telefonie policjanci rozpoczęli wstępne przeszukanie. Następnie w porozumieniu z organizatorami zapadła decyzja o odwołaniu koncertu i wyprowadzeniu widzów" - dodała Szymańska- Mizera.
Limp Bizkit miał rozpocząć swój występ przed godziną 22. Aby nie wywoływać paniki lub niezadowolenia, organizatorzy powiedzieli ze sceny widzom, że jeden z członków grupy jest chory i koncert nie może się odbyć.
Kiedy już wszyscy widzowie wyszli ze Spodka na miejscu pracę rozpoczęli policyjni pirotechnicy i antyterrorysci. Część młodych ludzi, którzy zostali wyproszeni ze Spodka, stała pod halą jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Fani nie kryli niezadowolenia. Niektórzy z nich poczekają do rana na transport do domu.
"Można się zastanawiać czy decyzja o ewakuacji była słuszna, czy nie. Trudno jednak, by ktoś brał odpowiedzialność za to co mogło się stać, zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń" - powiedział jeden ze śląskich policjantów.
http://info.onet.pl/890172,11,item.html
trust no one