Dorota Wojciechowska: wierzę, że Paweł osiągnie sukces w Londynie
Skok o tyczce często napawa mnie lękiem. Kiedy nie mam możliwości obejrzenia zawodów, to zawsze czekam na telefon. Jeżeli nie mam informacji na bieżąco, to ze zniecierpliwieniem czekam na wiadomość o tym, jak poszło Pawłowi i przede wszystkim czy jest cały - mówi Dorota Wojciechowska, mama Pawła, naszego mistrza świata w skoku o tyczce. O zaletach, słabościach i szansach syna na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie opowiada w rozmowie z Onet Sport.
Mistrzostwa świata w Daegu w lekkiej atletyce miały dla pani syna nieco bajkowy scenariusz. Najpierw fatalny występ w eliminacjach spowodowany zaspaniem i niepewność do samego końca, co do awansu do finału. Aż wreszcie fantastyczna rozgrywka o medale. Pewnie w domu aż wrzało od emocji?
- Po eliminacjach rozmawialiśmy krótko z Pawłem przez Internet. Rzeczywiście syn jest śpiochem, ale sądziłam, że skoro pojechała z nim tak liczna reprezentacja osób, to coś takiego mu się nie przytrafi. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Nie ukrywam, że emocji nie brakowało, bo do finału dostał się trochę "tylnymi drzwiami". Kiedy jednak tam się znalazł, to odetchnęliśmy i wierzyliśmy bardzo w jego umiejętności. Nie bije się bowiem przed mistrzostwami świata przypadkowo rekordu Polski. Liczyliśmy zatem na dobre miejsce, ale nie sądziliśmy z mężem, że może to być złoty medal. To przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Specjalnie na ten dzień wzięłam sobie urlop. Po konkursie działy się rzeczy wprost niewiarygodne. Nasi przyjaciele natychmiast pojawili się w naszym mieszkaniu. Było mnóstwo znajomych i sąsiadów, a mamy przecież tylko dwa pokoje i kuchnię.
A problemy z tym wstawaniem, to zawsze był Pawła problem?
- To był zawsze jego problem. Do czasu, kiedy byłam w domu, nie wyciągałam go z łóżka na siłę, ale co chwilę musiałam do niego podchodzić i prosić, by już wstał. Ale wydaje się, że upodobanie do snu Paweł odziedziczył po dziadku i ojcu. Oni również mogą siedzieć do nocy, ale rano lubią się wyspać. Paweł przejął więc to chyba w genach.
Paweł od dziecka zdradzał zainteresowanie sportem?
- Rzeczywiście sport od małego go fascynował. Paweł miał dziewięć lat, kiedy poszedł na pierwsze zajęcia na salę gimnastyczną, bo tam zaczynały się jego
treningi. Tam wyładowywał swoją energię, a miał jej niespożyte pokłady. To właśnie na sali gimnastycznej skakał na batucie i do basenu gąbkowego i to mu się niesamowicie podobało. Trochę czasu minęło, zanim po raz pierwszy chwycił tyczkę. Z czasem jednak środowisko sportowe stało się jego drugą rodziną. Dziś nie wyobraża on sobie życia bez trenowania.
Syn postanowił zatem podtrzymać tradycję rodzinną?
- Zgadza się. Dziadek Pawła, a mój teść, uprawiał boks. Z kolei jego starszy syn trenował skok o tyczce.
Nie przerażała nigdy pani ta konkurencja, bo nie jest ona przecież najbezpieczniejsza spośród tych lekkoatletycznych?
- Napawa mnie lękiem do dzisiaj. Kiedy nie mam możliwości obejrzenia zawodów, to zawsze czekam na telefon. Jeżeli nie mam informacji na bieżąco, to ze zniecierpliwieniem czekam na wiadomość o tym, jak poszło Pawłowi i przede wszystkim czy jest cały.
No właśnie. Pani syn cierpi na poważne schorzenie kręgosłupa. Niektórzy lekarze wydali nawet na Pawła sportowy wyrok. To chyba jednak też dzięki wsparciu rodziny dalej skacze i nawet został mistrzem świata? Ale ma też chyba świadomość tego, że jego kariera może się nagle skończyć?
- Wydaje mi się, że w całej rodzinie to ja mam największą tego świadomość i obawy z tym związane. Zawsze, kiedy Paweł startuje, myślę o tym, bo nigdy przecież nie wiadomo, co się może stać. Dwóch lekarzy powiedziało, że po pewnej przerwie może nadal skakać. Jeden jednak powiedział, że Paweł absolutnie nie powinien dalej uprawiać sportu, ale on w ogóle nie dopuścił tej myśli do siebie. Nie wyobrażał sobie bowiem innego życia - nawet, jeżeli przestałby odnosić sukcesy. Dla niego najważniejsze było, by dalej uprawiać sport. Nie ukrywam, że jako matka martwiłam się i martwię się nadal tym, co będzie i co nam los przyniesie. To jest w końcu kręgosłup.
Paweł to chyba taki wrażliwy i spokojny człowiek. Nie ukrywa, że zdarza mu się uronić łezkę.
- Zgadza się. Nawet, kiedy w Daegu grali Mazurka Dąbrowskiego, zauważyłam, że zamyka oczy, ale szukałam też łez radości i szczęścia.
Dla niego bardzo ważna jest rodzina. To właśnie z domu wyniósł dwie bardzo ważne rzeczy - honor i patriotyzm.
- I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że to się nigdy u niego nie zmieni. A co do rodziny? To rzeczywiście jest ona bardzo ważna w życiu. Na rodzinę zawsze można liczyć.
A jakie ma słabości pani syn?
- Na pewno jedzenie. Nie lubi jednak takiego typowego dla sportowców. Wręcz przeciwnie. Przepada za kebabami, zapiekankami. Lubi po prostu fast foody.
Czy Paweł po tym, jak został mistrzem świata, zmienił się. Bo któż lepiej to oceni jak matka?
- Nie. Nadal pozostał fajnym i spokojnym chłopakiem. Nie zrobił się próżny i mam nadzieję, że żaden sukces go nie zmieni. Zawsze trzeba być dobrym i rozważnym człowiekiem.
W państwa domu pewnie był poruszany już temat Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Start na tej imprezie pewnie będzie budził wielkie emocje, bo Paweł - jako mistrz świata - będzie uważany za jednego z polskich faworytów do medalu. Syn jest gotowy na to, by powalczyć o kolejne miejsce na podium?
- Z rozmów, jakie odbywamy z Pawłem, wiemy, że jest dobrze przygotowany do tego sezonu. Oczywiście, im bliżej igrzysk, to presja wyniku będzie rosła. Ja igrzyska będę na pewno silnie przeżywać. Mam nadzieję, że Paweł sobie z nią poradzi.
Nikt nie zna lepiej swojego syna, jak matka. Zatem pani zdaniem, co Paweł zrobi w Londynie?
- Na pewno da z siebie wszystko i powalczy o dobrą lokatę. Im bliżej będzie igrzysk, to Paweł coraz rzadziej będzie ze mną rozmawiał. Powoli zacznie się pojawiać u niego jakiś stres. Poradził sobie jednak z tym w Daegu i dlatego wierzę, że podobnie będzie w Londynie. Wierzę też w to, że osiągnie sukces. Ja będę z całego serca mu kibicować i wspierać w tym czasie. Jednak igrzyska w Londynie będą dla mnie szczególne także z tego względu, że jako mama Pawła, zostałam ambasadorką międzynarodowej kampanii P&G; "Dziękuję Ci, Mamo", której ideą jest podziękowanie wszystkim mamom na świecie za trud, jaki włożyły w wychowanie swojego dziecka. Ja moje serce poświęciłam Pawłowi i tym bardziej inicjatywa "Dziękuję Ci, Mamo" jest mi bliska. Dla każdej mamy wychowanie dziecka jest zarazem najtrudniejszą, ale i najwspanialszą pracą, jaką mogłaby wykonywać. To wielka satysfakcja, gdy ten trud zostaje wynagrodzony przez wspaniałe sukcesy dziecka - a sukcesy Pawła są dla mnie największą nagrodą o jakiej mogłabym marzyć jako jego matka.
Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Onet Sport