Nie jest dla nikogo z nas żadną tajemnicą że żeby zbudować wspaniałą mase mięśniową trzeba dostarczać organizmowi odpowiednie ilości kalorii i składników odżywczych.
Ale co jeśli mimo spełnienia wszystkich teoretycznych założeń, żaden kolejny kęs nie może przejść przez usta?
Przytocze tutaj swoją historie i byćmoże ktoś znajdzie odpowiedź na moje pytanie, albo podzieli się wrażeniami z podobnych kłopotów.
W chwili obecnej mam prawie 26 lat i od około 10 lat jestem bardzo aktywny fizycznie. W liceum grałem "profesjonalnie" w siatkówke, byłem reprezentantem szkoły we wszelkich sprintach i okazjonalnie by poprawiać wyniki bywałem na siłowni. Wspaniale wyrzeźbiłem sobie nogi, choć były to czasy kiedy o diete nie dbałem zupełnie.
Zrobiłem się starszy i zainteresowałem się innymi dziedzinami sportu - szermierką, iaido, i lekkoatletyką, coraz mocniej wspomagając trening siłownią i cardio. Dieta się poprawiła, słodycze znikneły z niej zupełnie, 5 posiłków, jajeczka, kurczaczki - każdy wie o co chodzi.
Mineło kilka lat i powiem że osiągnąlem sporo, ale przez cały czas siłownia raz w tygodniu była tylko uzupełnieniem innych treningów.
W tej chwili, jak wspomniałem mam 26 lat i zapragnałem napompować wyrzeźbione już mięśnie. Nadać im tej ogromnej masy jaką macie Wy - kulturyści.
Z doborem ćwiczeń na mase nie było problemów, diety sam pisałem ludziom od lat, więc tu też nie musiałem prosić nikogo o pomoc. Przy mojej masie, niemal 80 kg (body fat 8-10%), wyliczyłem że dla udanych przyrostów potrzebuje conajmniej 3600 kcal/day.
Podliczyłem jednak moją przeciętną diete na przestrzeni ostatnich lat i okazało się że to zaledwie 1200 kcal.
Dodałem kolejny posiłek, żeby powoli przywyczajać organizm, doszły jakieś orzechy, miód, wołowina, dodatkowa puszka tuny co wieczór, ale nijak nie było to nawet 2000 kalorii.
Kupiłem więc gainery, białka, żeby dobić choć do 3000 kcal w 8 posiłkach ... i niestety - ni ch*a.
Nie jestem w stanie zjeść więcej jak 2200 kalorii na dzień. Bez względu czy będzie to w formie czystego białka, makaronu czy oliwy pitej prosto z cysterny.
Po przekroczeniu pewnej ilości dziennego spożycia, poprostu organizm się buntuje i grozi wymiotami.
Na diete kasy nie szczędze - idzie na to koło 900pln/month + 200 na białko - jest zróżnicowana i naprawde ok.
Jeśli jakimś cudem uda mi się zjeść więcej, bo np biegałem jeszcze po treningu to jedynym efektem jest... większa kupa :/
Zapotrzebowanie kaloryczne teoretycznie mam ogromne. Ćwicze treningiem podwójnie dzielonym 4/week, dochodzi HIIT, dochodzi tabata, był nawet raz cykl z aerobami, bo znajomy (po AWF) doradził dorżnąc organizm żeby potrzebował więcej żarcia na regeneracje.
Wcześniej robiłem FBW, ale nawet mimo lżejszych treningów i tylko 3/week, efekty były identyczne.
Jak sądzicie - czy jest możliwość, że przez lata ćwiczeń i treningów daleko różnych niż siłowe organizm nabrał "pamięci" kalorycznej?
Ewentualnie macie jakieś sposoby na pobudzenie apetytu?
A może cięższy trening jest wyjściem? więcej spalisz, więcej zjesz.
Tak więc drodzy kulturyści prosze was o rade i zapraszam do dyskusji.
振り向かないでいてくれよ
君の瞳に弱いから