Pobór
Dym ciemny jak słoma unosił się w chmury,
z kominów wyfruwał jak młody ptak z gniazda:
niepewnie, lecz wartko, by tylko do góry.
Na niebie zabłysła wieczorna już gwiazda,
mrok spowił pastwiska, uprawy i chaty,
biel z czernią zaczęły swój taniec codzienny,
zamilkły w letargu kolorowe kwiaty.
Świat zrobił się ciężki, leniwy i senny.
Przez okna przebija się światło z kaganków,
chce walczyć z ciemnością, przyjmuje wyzwanie
i igra wraz z mrokiem jak dwojga kochanków,
gdy zew samotności ich wreszcie zastanie.
Lecz co to? Blask kurczy się, świeca przygasa,
a za nią i druga, i trzecia, i czwarta.
I gasną w Hadesie jak Leonidasa
żołnierze, choć walka była tego warta.
O drogę z kamienia się tłuką podkowy,
ich huk coraz bliżej, słyszalny dech koni.
Wnet galop zmieniany w krok równy, miarowy,
a i cisza mocniej od kopyt się broni.
Stanęło wśród domostw ogierów trzynaście,
zwolnili ich jeźdźcy ze swych ciał ciężaru.
Odbijał się księżyc w czarnych butów paście,
ujmując tym niebu spójności i czaru.
Przywódca był rosły, barczysty i młody -
- to jego koń sapał najgłośniej po trasie.
Rozkazał uwiązać zwierzy koło trzody,
do ręki wziął miecz, co go trzymał przy pasie.
Rozejrzał się wkoło na domy drewniane,
gdzie gasły już świece i cichły rozmowy.
Pobiegli żołnierze pod chaty wskazane,
poprawiając hełmy broniące ich głowy.
- "Brać tylko tych młodych, do dziesięciu wiosen.
Starszych już się nie da zmusić do niczego!" -
- odchrypnął dowódca groźnym jak lew głosem.
Otworzył sam pierwszy dom z kopa silnego.
A za nim następni wdzierali się w chaty
z pochodnią i mieczem, i z krzykiem na ustach:
- "Już koniec wakacji! No, wstawać psubraty!
Dziś u was zagościł jaśnie książe Gustaw!
Oddajcie mu pokłon, wara na dziedziniec!
Rozpocząć już pora jesienne pobory!
Ej, co to się dzieje?! Żłobek, sierociniec?!
Ubierać natychmiast łachmany, te wory!
A ludzie zrywali się z łóżek w popłochu,
z taborków i podłóg pośpiesznie wstawali.
Słyszeli w powieściach o zamkowym lochu,
więc w strachu na zewnątrz na gwałt wybiegali.
- "Dorośli zostają!"
- "Dlaczego? Nie, Panie...!
Weź mnie zamiast niego..." - błagali ojcowie.
- "Chcesz wiedzieć koniecznie co z synem się stanie?
Jak go tu zabiję, na pewno się dowiesz!"
Zagłuszał ojcowski rytm serca krzyk dzieci,
płacz matek obudził zwierzynę w jedlinie,
zza chmur ślepy księżyc krwawym blaskiem świecił
jak kropla źródlanej wody w starym winie.
- "Dwudziestu juz macie? Zawiązać im kostki!" -
- rozkazał syn króla siadając na konia
i w kłusie stukając o kamienia cząstki,
kurczowo, lecz z gracją, trzymał grzywę w dłoniach.
Żołnierze wrzucili młodzieńców do wozu.
Bezradni rodzice stali pod oknami.
Wnet jeden ojczyna wystąpił z obozu,
nie znając przez moment strachu przed mieczami.
- "Wy łotry, nie oddam dzieciaka królowi!" -
- przez zęby wysyczał, ku koniom pobieżył.
- "Gustawie, to bunt przeciw Twemu stanowi!" -
- wrzasnęli siepacze.
Plebs cały się zjeżył,
świst lejców poniosło złe echo w ciemności,
miecz błysnął od luny, w powietrzu zawisnął,
wytrącił część pędu na wieśniackiej kości...
Mężczyzna zaskomlał i krwią się zachłysnął.
I płacz jeszcze większy się zebrał wieśniaków,
mężowie swym żonom zasłaniali oczy.
Kamienie pokryte cieczą w kolor maków...
Ruszyły ogiery. Wóz z wolna się toczy
chroniony przez straże uzbrojone, w mroku.
Do zamku daleka jako rzeka droga
wsród liści opadłych na tę porę roku,
wśród krzyży i kaplic wzywających Boga.
A chłopcy truchleli w ciemnych z drewna ścianach,
nie wiedząc o celu, nie znając przyczyny.
Przy strachu letargu i zgiętych kolanach
grzeszyli myśleniem o płaczu rodziny.
...najpierw pokonaj siebie, dopiero potem innych...
http://www.sfd.pl/Spod_długopisa_prysła_rysa_-t832982.html - Do piór!