OSKAR BEREZOWSKI: 1 lipca znów wyjdzie pan na japoński ring, na którym można uderzać, dusić, zakładać dźwignie. Na żywo zobaczy pana ponad 50 tysięcy luidzi. Lubi pan się bić?
PAWEŁ NASTULA: Bić, to niewłaściwe słowo. Walkę mam we krwi. Gdy miałem 10 lat zacząłem trenować judo. Od tego czasu walczę.
OB:Jako judoka przyzwyczaił nas pan do zwycięstw. Był taki czas, że w ciągu 1220 dni nie przegrał pan walki odnosząc 312 zwycięstw z rzędu. Teraz lata pan do Japonii walczyć za dobre pieniądze i przegrywa. Przestało już panu zależeć na zwycięstwach?
PN:To bzdura. Od nieżyczliwych słyszę, że latam, by brać kasę i obrywać. Tak może mówić tylko ktoś kto nie zna mnie i... mojego kontraktu.
OB:Jest on owiany tajemnicą...
PN:Nie mogę podać sumy, ale jest ona uzależniona właśnie od zwycięstw. Nikt, kto mnie zna, nie powie, że dobrze znoszę porażki. Jako judoka wychodziłem na tatami by wygrać mistrzostwo olimpijskie i eliminacje do mistrzostw Polski, nawet walkę treningową traktowałem poważnie. Teraz też myślę tylko o wygrywaniu. Przegrałem dwa razy i wystarczy.
OB:Czegoś to pana nauczyło?
PN:Pokory. Na tatami, czy ringu legenda nie wystarczy. Choć dzięki niej japońska organizacja Pride zaproponowała mi dobry kontrakt, bo tam jestem bardziej doceniany niż w Polsce. Zadziwiła mnie jedna z moich pierwszych konferencji prasowych w Japonii. Przyszło na nią kilkudziesięciu fotoreporterów i dziennikarzy, było kilkanaście kamer. Gdy wyszedłem na walkę z miejsc wstało ponad 50 tys. japońskich kibiców. Czegoś takiego nie przeżyłem nawet podczas igrzysk.
OB:Pana przeciwnicy mówią, że pana udział w Pride to odwrót od etosu judo. Jednak patrząc wstecz, judo rodziło się w podobnych turniejach konfrontacyjnych różnych sztuk walki.
PN:Żeby było jeszcze ciekawiej, z judo narodziło się brazylijskie jujitsu. Kodokan, czyli instytut gdzie powstała sztuka walki Jigoro Kano, potępił japońskich mistrzów, którzy walczyli w podobnych turniejach w Brazylii. Teraz Brazylijczycy przyjeżdżają do Japonii i wygrywają w największym sportowym show, a Japończycy... szukają judoków, którzy udowodnią, że to ich sztuka jest najskuteczniejsza.
OB:Pride staje się taką narodową areną sztuk walki. Rosjanie promują swoje sambo, które robi furorę, Brazylijczycy jujitsu. Mimo wszystko, trudno się oprzeć wrażeniu, że to jednak dosyć krwawe widowisko.
PN:Właśnie, wrażeniu. W boksie krew leje się szerszym strumieniem. Jest wiele bardziej niebezpieczniejszych dyscyplin. Japończycy mają obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Obok ringu siedzi ośmiu lekarzy. Gdy po walce zawodnik powie, że boli go głowa, to czy chce czy nie, wysyłany jest do szpitala na rezonans mózgu. Spuchnie ręka - musisz mieć rentgen i usg. Laicy dorabiają do Pride wizerunek bestialskich widowisk. Gazety opisują w aurze sensacji, że można tam dusić i zakładać dźwignie. A w judo, sporcie olimpijskim, wiele walk wygrałem przez duszenia, a jeszcze więcej przez założenie dźwigni.
OB:Można jednak kopać i uderzać leżącego...
PN: Tak, bo nie ma knockdownów. Zawodnik, który po ciosie się przewróci, może jeszcze oberwać na ziemi. Ale jeśli się nie broni, to sędzia przerywa pojedynek. I to jest koniec walki. Nie ma więc sytuacji, gdy bokser ze wstrząśnieniem mózgu wstaje, ma 10 s na złapanie oddechu i znów obrywa w głowę. W Pride nie ma przerw, liczenia. Wygrywa najtwardszy, trzeba być gotowym na podjęcie walki w stójce, na ziemi, uważać na głowę, ręce, stopy.
OB: Nie czuje pan strachu, przed taką konfrontacją?
PN: Tylko człowiek bez wyobraźni nie czuje strachu. Trenuję po to, by nie dać sobie zrobić krzywdy. Zapewniam, że i moi rywale czują przede mną strach.
OB:Tak było podczas kariery judoki, gdy psychologowie ukuli określenie "syndromu Nastuli", czyli panicznego strachu przed panem.
PN:To już jest za mną. W Pride mam czystą kartę. No... na marginesie jest zapisane, że jestem mistrzem olimpijskim w judo. Pewnie dlatego dotychczas walczyłem tylko z najlepszymi zawodnikami tej organizacji, choć jestem nowicjuszem.
OB:To chyba jednak trochę tak, że szlachetny judoka w białym stroju rusza do krainy zła, sportowego Mordoru?
PN: Ja nie składam deklaracji, że kogoś rozszarpię, rozbiję głowę. Mam szacunek dla każdego rywala. Nawet dla najbliższego, który mówi podobno, że jest Mike Tysonem valetudo (południowo-amerykańskiej sztuki walki - przyp. red.), bo wszystkie walki wygrał przez nokaut, a jego rekord to 5-sekundowy pojedynek. Myślę, że po 1 lipca Brazylijczyk Edson Drago złagodnieje.
OB: Organizatorzy sylwestrowej gali wydali na nagrody dla zawodników 6 mln dol.
PN: Tyle dostają tylko najlepsi. Bo Pride to wielki spektakl, transmitowany do kilkudziesięciu krajów na całym świecie. W samej Japonii ogląda go przed telewizorami kilkadziesiąt milionów ludzi. Gdy transmitował go Polsat oglądalność była porównywalna z piłką nożną. To już naprawdę nie jest nisza, ale wielkie wydarzenie medialne.
źródło: www.budo.pl
Zmieniony przez - Jodan w dniu 2006-06-26 09:23:27