Najpierw na zażywaniu środków dopingujących przyłapany został zwycięzca kolarskiego Tour de France Floyd Landis, później najszybszy człowiek świata sprinter Justin Gatlin. Te wpadki pokazują, że zawodowy sport aż kipi od koksu. Ale najgorsze i tak dopiero przed nami.
Od miesięcy sportowy świat dyskutował o podejrzeniach o stosowanie dopingu przez legendarnego siedmiokrotnego triumfator TdF Lance'a Armstronga, a tymczasem nagle wybuchły kolejne dopingowe afery największego kalibru. Kilka dni po zakończeniu ostatniej "Wielkiej Pętli" kibice dowiedzieli się, że jej zwycięzca Floyd Landis wprost nafaszerowany był testosteronem. Emocje jeszcze nie opadły, a okazało się, że z niedozwolonych środków wspomagających korzystał Justin Gatlin, który w maju tego roku 100 metrów przebiegł w czasie 9,76, czym wyrównał rekord świata.
Teraz oglądając kolejne transmisje ze sportowych aren, kibice jeszcze bardziej będą się zastanawiać, czy są świadkami rywalizacji sportowców czy może już naukowców. Coraz grubszą warstwą kurzu pokrywa się maksyma barona Pierre'a de Coubertina, twórcy nowożytnego ruchu olimpijskiego, który powiedział, że w igrzyskach "nie liczy się wynik, lecz udział". Ale nie ma się czemu dziwić, skoro zawodnicy są gotowi zrobić wszystko, żeby stanąć na najwyższym stopniu podium i czerpać z tego profity. Takie wnioski płyną m.in. z badań Roberta Voya. Były szef sztabu medycznego Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego w książce "Drugs, Sport and Politics" stwierdził, że ponad połowa wyczynowych sportowców dla złotego medalu olimpijskiego zdecydowałaby się sięgnąć po środki dopingujące. Nawet jeśli w przeciągu następnych 18 miesięcy miałaby z ich powodu umrzeć.
Zalegalizować doping
Czy w takich warunkach walka z dopingiem ma jakikolwiek sens? Swój sposób na rozwiązanie problemu ma Paweł Januszewski. - Oburzanie się na doping w sporcie to hipokryzja. Przecież to kibice wymagają rekordów i Bóg wie jakich wyników. Dlatego podtrzymuję to, co powiedziałem już parę lat temu. Dorośli sportowcy, znający skutki stosowania środków dopingujących, powinni sami decydować, czy chcą z nich korzystać - mówi były mistrz Europy w biegu na 400 m ppł.
Taka "wolna amerykanka" do pewnego stopnia panuje już za oceanem. Potwierdził to baseballista Barry Bonds .- Czy zrobiłem coś złego? Dajcie spokój, robiłem to samo, co setki innych graczy - wypalił zapytany, czy stosował nielegalne wspomaganie. Zawodnik San Francisco Giants to wyjątek. Swoje już zarobił i poważnie myśli o końcu kariery. "Stać" go na szczerość. W NHL, NBA a przede wszystkim w futbolowej NFL nielegalne zastrzyki przeciwbólowe czy anaboliki są na porządku dziennym. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) od lat bezskutecznie walczy o wprowadzenie w zawodowych ligach kontroli. Nic dziwnego, że wiele gwiazd koszykówki z Kobem Bryantem na czele nie pojechało na olimpiadę do Aten. Kontrole antydopingowe były tam obowiązkowe. Z gwiazdorem oficjalnie przyłapanym na stosowaniu koksu nikt nie podpisze umowy reklamowej. A tak, to wszystko tylko spekulacje, bo nikt nikogo nie złapał za rękę.
Pekin: igrzyska mutantów?
A już niedługo pojawi się nowy wróg czystej sportowej rywalizacji, przy którym testosteron czy popularne w ostatnich latach EPO będą jawić się jako preparat witaminowy. Wielkimi krokami zbliża się bowiem era dopingu genetycznego, który z przeciętnego zawodnika będzie w stanie zrobić superistotę. Jak? Dzięki ingerencji w kod genetyczny (np. wszczepianie obcych tkanek czy podawanie specjalnych wirusów) możliwa będzie nadludzka siła i wytrzymałość, a zmodyfikowane ścięgna zniosą każdy wysiłek.
- To jest prawdziwy problem. Sportowiec wspomagający się farmakologicznie prędzej czy później wpadnie w trakcie kontroli. W przypadku dopingu genetycznego nie ma takiej gwarancji - uważa trener polskich 400-metrowców Józef Lisowski.
Według specjalistów w wykryciu takiego rodzaju dopingu bezużyteczne okazać mogą się nawet testy DNA czy biopsja mięśni, a pierwsze efekty ulepszania genów zobaczymy już za dwa lata na igrzyskach w Pekinie. Właśnie gospodarze najbliższej olimpiady oraz Amerykanie uchodzą za liderów w pracach nad dopingiem genetycznym. Nie ma się czemu dziwić. Chińczycy mogą liczyć na gigantyczne sumy od władz, które będą chciały pokazać światu, kto jest najszybszy i najsilniejszy. W Stanach Zjednoczonych pełną parą pracują laboratoria podobne do tych, jakimi dysponowała firma BALCO. To właśnie ona wyprodukowała THG, środek przez wiele lat niemożliwy do wykrycia. Zażywały go takie tuzy sportu jak Marion Jones, Tim Montgomery czy wspomniany Bonds. W obu przypadkach wszystko odbywa się w oparciu o technologię rodem z filmów science-fiction.
- Nawet WADA niewiele może tutaj zdziałać. Najgorsze, że niewiele wiemy na ten temat. Opieramy się tylko na domysłach i przypuszczeniach - opowiada Dariusz Błachnio z polskiej komisji antydopingowej. - Na razie nie słyszałem, by wspomaganie genetyczne wykorzystano w "normalnej" medycynie. Jedno jest pewne, jeśli doping genetyczny się pojawi, będzie to istna apokalipsa w sporcie.