Przełomowa, jak się wtedy wydawało, spowiedź gwiazdy miała wstrząsnąć koszykarzami, dla których NBA zawsze kojarzyła się z dwoma rzeczami - pełnym kontem bankowym i chętnymi na każde skinienie panienkami. Według "Sporting News" nic się nie zmieniło...
Anegdotek o seksualnych eskapadach "made in NBA" jest bez liku. Jak ta, kiedy ligowy debiutant przyprowadza do szatni narzeczoną dumnie ją przedstawiając kolegom z drużyny. Nie musi - wybranka jego serca zna prawie każdego z nich, i to wcale nie z parkietu. Albo kiedy zawodnik melduje się w hotelu, a usłużny recepcjonista pyta, pod jakim pseudonimem chciałby zostać zapisany w rejestrze, żeby nie przeszkadzały mu nachalne wielbicielki. "Jakim pseudonimem? Każdą dziewczynę, która chce przyjść do mojego pokoju, natychmiast wysyłajcie na górę!" Nie mówiąc jeszcze o starym, ale ciągle aktualnym dowcipie: "Co jest najtrudniejszą rzeczą przed meczami wyjazdowymi? Nie uśmiechać się, kiedy całuję się żonę na pożegnanie..."
Liga, a przede wszystkim komisarz David Stern, dla którego nie ma rzeczy ważniejszej niż wizerunek koszykarza NBA (obowiązkowe marynarki!), zrobiła wszystko, co mogła. Na corocznych seminariach dla ligowych debiutantów młodym gwiazdom przez kilka godzin dziennie wbijane jest do głowy, czym mogą się skończyć noce spędzone w towarzystwie czekających w każdym hotelu fanek. Od niechcianych dzieci, fałszywych oskarżeń, straconych milionów, poprzez HIV. Zapraszani są na te spotkania ludzie chorzy na tę w większości śmiertelną chorobę, więc każdy z młodziaków może się na własne oczy przekonać czym grozi seksualna rozwiązłość.
I co? I nic. Nie jest tajemnicą, że na każdym meczu, w każdym mieście, gdzie grają koszykarze NBA ciągle funkcjonują tzw. "Ho-Row". "Ho" to slangowe określenie prostytutki albo ukrywanej przed żoną przyjaciółki, a to, że wspomniane "panienki" mają często miejsca lepsze niż żony, to oczywiście przypadek...
Szokujące wyznanie Johnsona z 1991 roku straciło na znaczeniu, choćby dlatego, że już nikt o nim nie pamięta. Jak obliczył reporter "Sporting News", tylko czterech graczy z tamtego sezonu ciągle gra w NBA, a trudno wymagać od tych, którzy wtedy nosili pieluszki, by dziś pamiętali o prezerwatywach.
"Trudno nie być rozczarowanym tym, co się teraz dzieje" - mówi w wywiadzie dla "SN" były gracz Phoenix Suns, a obecnie telewizyjny komentator - Eddie Johnson. "Niestety, wszystko wskazuje na to, że wróciły stare czasy. Młodym chłopakom, jak nam kiedyś, przed spowiedzią Magica, wydaje się, że są niezniszczalni. Do czasu."
Tyle relacji "Sporting News", ale wydaje się, że problem seksu w NBA to nie tylko śliczne dziewczyny czekające na okazję w barach hotelów, gdzie mieszkają koszykarze najlepszej ligi świata. Coraz więcej "spotkań" pomiędzy zawodnikami, a kobietami kończy się albo w salach sądowych, albo - w najlepszym przypadku interwencją policji.
Oprócz spraw, które trafiają na pierwsze strony gazet (jak proces Kobe Bryanta), jest mnóstwo takich, o których opinia publiczna nigdy się nie dowiaduje. Jak choćby incydent z 2003 roku, w który zamieszana była czwórka graczy Los Angeles Lakers - Brian Shaw, Derek Fisher, Rick Fox i obecny półetatowy (ma legitymację policyjną) obrońca prawa, Shaquille O'Neal. Wszystko dobywało się w ekskluzywnej restauracji w Portland, którą wspomniana czwórka odwiedziła przy okazji meczu z miejscowymi Trail Blazers. Rick, Derek, Shaq oraz Brian zauważyli przy sąsiednim stoliku dwie dziewczyny, przesyłając im przez kelnera wiadomość, by się do nich przysiadły. Dziewczyny odmówiły. Chwilę później, towarzysząca czwórce Lakersów kobieta podeszła do ich stolika ponawiając prośbę i zaznaczając, że panowie wydali już przy barze ponad $3000... więc pieniędzy im nie brakuje...
Obrazek z następnego dnia. Pod Rose Garden, gdzie grało Portland, podjeżdża taksówka. Wysiada z niej wystrzałowa, może 20-letnia blondynka zmierzając w stronę kasy, gdzie czeka na nią odłożona karta wstępu. "Jeden z graczy Lakers (dziewczyna nie chce ujawniać nazwiska) zapłacił mi za bilet lotniczy z Seattle do Portland. Spędziłam z nim noc. W pokojach pozostałych koszykarzy drzwi zamykały się i otwierały przez całą noc. Dziewczyny tylko się zmieniały..."
Żony koszykarzy robią, co mogą, by przynajmniej wiedzieć, co się dzieje. Przed kilkoma lata głośna była - nie potwierdzona, ale bardzo prawdopodobna - informacja o tym, że małżonki co znaczniejszych graczy, w tym Patricka Ewinga i Michaela Jordana, postanowiły wspólnie wynająć prywatnych detektywów przyglądających się temu, co robią mężowie przed i po zejściu z parkietów. Było parę rozwodów albo prawie-rozwodów odłożonych dzięki 10-karatowym diamentowym pierścionkom...
Tymczasem Jerry Stackhouse jest oskarżony o napaść na kobietę, którą zaprosił do wynajmowanego przez siebie domu. Zach Randolph z kolei został oskarżony (a później uniewinniony) o gwałt na dziewczynie, która wykonywała dla niego erotyczny taniec. I wreszcie sprawa z ostatnich tygodni - kilku graczy Utah Jazz zaprosiło do swojego pokoju egzotyczną tancerkę, ale zamiast dobrej zabawy, wieczór zakończył się wizytą policji i testami DNA. Pytanie, kiedy usłyszymy o następnym Magicu z HIV, wydaje się więc jak najbardziej na miejscu...
interia.pl
Co sądzicie o tych wyskokach, i z czego wynikają. Czy z mentalnosci amerykanów czy poprostu z chęci zabawienia się, bez wzgledu na konsekwencje. Jakoś nie słyszy sie o takich jazdach w innych sportach.
Barcelona forever!!!