w zasadzie zastanawia mnie ten cholerny mechanizm...
jak spojrzę wstecz i moje dawniejsze rzucania to bardzo często było tak:
nie paliłem powiedzmy przez tydzień... fajnie się czułem... spoglądam w lustro... eee no stary przecież spoko wyglądasz i spoko się czujesz... więc po co się umartwiać... i niepotrzebnie denerwować... a więc zakup sobie paczkę i spokojnie popal...
no i tak było...
a po wypaleniu 2-3 fajek znowu to samo... fuj! świństwo... no ale paczkę skończyć muszę... i tak to trwało przez kolejne tygodnie-miesiące do kolejnego rzucania...
a tak naprawdę mimo że wydawało mi sie że wyglądam ok... mój organizm też ok... to tak naprawdę nic nie było ok...
coraz więcej smoły... coraz więcej zanieczyszczeń w
organiźmie... coraz większe problemy z narządami wewnętrznymi... niby nieduże ale jednak...
teraz patrzę z perspektywy czasu, że w daaawnych czasach paliłem nawet popularne i tym podobne ścierwo bo słabsze jakoś nie wystarczały już... a to już nie gwoździe a siekiery do trumny...
ale tak to jest z tym nałogiem...
zaczyna się spoko... od podpalania na imprach... później coraz więcej... i więcej... rzucanie wielokrotne...i dochodzi się do takiego punktu w którym ja jestem... gdzie hmm... taką mam nadzieję... jest odwrót i odrzucenie całkowite...
bo jeśli nie to... to raczej śmierć przedwczesna... a to mi się nie uśmiecha... za bardzo lubię żyć...
Zmieniony przez - WILLHELM w dniu 2006-08-24 22:21:29