Czy nie jest przypadkiem tak, że źródło konfliktów między różnymi sw wynika z braku ich... skuteczności?
Kiedyś (powiedzmy w latch 60-tych) kozacy trenowali boks, zapasy, rugby, ciężary. Może się mylę, ale nie było raczej kłotni o to, co z tego jest naskuteczniejsze, a co najmniej skuteczne. Wiadomo było, że jak ktoś, którąś z tych dyscyplin trenuje, to lepiej mu w drogę nie whodzić.
Potem modne stało się judo i samoobrony oparte na ju-jitsu. Potem pojawiło się karate, kiokushinkai i shotokan. No i zaczęło się. Rywalizacja i przepychanki o to, co jest lepsze od czego i w czym...
Karate lepsze niż boks, bo się kopie. Lepsze niż judo, bo tam nie ma ciosów. Kiokuszhin lepszy niż szhotkan, bo się walczy. Shotokan lepszy niż kiokushin, bo uczy samoobrony i zabójczych ciosów. Itp. itd. Teraz przekomarzaja się wszyscy ze wszyskimi na temat skuteczności i jej braku.
Czy decyduja o tym tylko względy ekonomiczne w warunkach gospodarki rynkowej, które kiedys nie działały?
Czy może są to animozje typowe kidyś dla dalekiego wschodu, gdzie poszczególne szkoły kung-fu, ju-jitsu a potem i karate ostro i nieraz śmiertelnie ze sobą rywalizowały głosząc wszem i wobec, że sa tą najskuteczniejszą i najlepszą (etórnie udzieliło się boksowi, zapasom, capo)?
A może wynika to właśnie z kompleksu braku skuteczności na jki cierpi wiele sw?
Może winny jest internet i inne media zapewniajace swobodną możliwośc publicznego trąbienia o skuteczności włąsnego stylu?
Ślepa uliczka. Pytnie - dlaczego środowisko sw w nią zabrnęło i brnie dalej?
Czy wyjściem z sytuacji może być promowanie eklektycznego podejścia do sw - mieszania stylów, które staje się już coraz powszechniejsze?
Ktoś coś na to?
Zmieniony przez - Yojimbo w dniu 2004-12-18 18:01:56