przeglądałem forum w poszukiwaniu tematu z podobną statystyką, jaką zamierzam Wam przedstawić poniżej. Ponieważ nic takiego nie znalazłem, to mam nadzieję, że poniższy tekst pozwoli paru osobom spojrzeć na ten temat z innej, ciekawej, strony.
Jeżeli ktoś nie ma ochoty czytać całej historii dookoła to zapraszam do pointy w ostatnim akapicie.
Do rzeczy - jestem osobą, która ma już spory staż na siłowni, jednak moim problemem jest wieczny brak czasu. Często w okresie wakacyjnym, lub kiedy byłem odciążony z ekstra obowiązków, odwiedzałem siłownię po 3-4 razy w tygodniu, co przy mojej genetyce dawało rewelacyjne efekty. Problem pojawiał się, gdy napływały obowiązki co automatycznie obcinało możliwości czasowe. Z resztą nie ma co się oszukiwać - nikomu po 12 godzinach pracy nie chce się wychodzić na -10 i jechać x kilometrów, żeby zrobić 4 treningi tygodniowo. Efekt był taki, że kupując karnet miesięczny widziałem się w tym czasie ze sztangami max 4 razy.
W końcu zmęczony ciągłą koniecznością nadrabiania zaległości i permanentną stagnacją podjąłem decyzję o zakupie domowego sprzętu. Pojawiły się wątpliwości. Przecież już setki razy widziałem znajomych, którzy kupowali jakiś tani sprzęt, który na fotkach wyglądał jak prosto z Kalifornii, a po rozpakowaniu okazywał się badziewiem ze zbyt wąskimi podpórkami, czy sztangą tak mizerną, że przy 70kg obciążenia dłonie prosiły o litość.
Szybko rozwiałem wątpliwości i uznałem, że muszę kupić coś porządnego. Wiedziałem, że 'chińszczyzna' szybko zostanie porzucona w jakimś kącie. Zacząłem szukać na allegro i po internecie cen sprzętu, na którym do tej pory ćwiczyłem. Byłem przyzwyczajony do bardzo solidnych sztang i stabilnych ławeczek. Oczywiście wszystko w standardzie olimpijskim. Niestety szybko zdałem sobie sprawę, że jeżeli chciałbym nabyć sprzęt na którym trenowałem na swojej siłowni, to musiałbym się zaprzyjaźnić z jednym z jakże uprzejmych agentów firmy pożyczkowej na P. No, ale nie chciałem. Zrezygnowany niepowodzeniem porzuciłem temat na kilka dni.
Traf chciał, że jeden z moich dobrych znajomych zaproponował mi, żeby przejść się na darmowe wejście i sprawdzić nową siłownię. Jak się okazało była ona oparta o sprzęty Keltona. Byłem zachwycony. Sprzęt niewiarygodnie wygodny i ładny. Po powrocie do domu z czystej ciekawości sprawdziłem cennik. Dobre kilka minut przecierałem oczy ze zdumienia. Czy to nie jakaś pomyłka? Czy naprawdę rewelacyjna ławka, na której przed chwilą ćwiczyłem, jest 2-3 razy tańsza od sprzętu konkurencji? Tańsza i bez porównania ładniejsza? Następnego dnia zebrałem 'do koszyka' sprzęt, który uznałem za niezbędny do zainicjowania działalności przydomowej siłowni i złożyłem zamówienie. Tutaj też pełna profeska. Wszystko dotarło po paru dniach, a w międzyczasie dostałem jeszcze telefon od bardzo miłej Pani, która potwierdziła przyjęcie zamówienia do realizacji i wysyłkę całego żelastwa ;)
Tu mogą zacząć czytać niezainteresowani historią odkrycia sprzętu Kelton.
A teraz, abstrah**ąc od całej powyższej epopei, trochę cyferek.
Załóżmy, że przeciętny karnet na siłownię kosztuje 100zł. W dużych miastach jest to kwota zazwyczaj wyższa. Dodajmy aspekt wydawania pieniędzy i czasu na dojazdy. Roczny koszt korzystania z przeciętnej siłowni to około 1500 złotych i kupa zmarnowanych godzin na przemieszczenie się z punku A do B. Mój cały sprzęt od Keltona (ławka regulowana HEAVY avenger, 2 podpory, sztanga na obciążenia olimpijskie, gryf łamany, ok. 120kg krążków) kosztował mnie trochę ponad 1000zł. Wniosek? TO SIĘ PO PROSTU OPŁACA!! Ćwiczy się rewelacyjnie, czas treningu nie jest niczym limitowany, a efekty dzięki niczym nie zaburzonej regularności są obłędne.
Czemu o tym piszę? Bo momentu kiedy zwróciły mi się koszty pierwszego zamówienia odkładałem co miesiąc 120zł, które przeznaczyłbym na karnet + dojazd. Jutro zamawiam atlas Kelton HEAVY Python i wiecie co? Jestem pewien, że to będzie jeden z najlepszych zakupów w moim życiu ;)
PS Dorzucam fotki z narodzin siłowni
Zmieniony przez - Rosi1910 w dniu 2013-09-12 19:10:04