Reportaż pochodzi z dzisiejszego Super Expresu
http://www.se.pl/iso/Dzisiaj/Magazyn/reportaz_week/reportaz_week_3.shtml
Spadaj, Rambo
Twardziele, co przed byle "karkiem" karku nie zginają, straceńcy - chłopcy z AT
Idą tam, gdzie nie wejdą "zwyczajni" policjanci. Roznoszą bandziorów w drobiazgi, ale bywa, że - jak w Magdalence - giną.
Foto / Wojciech Tołyż
- To wojownicy, psy i fanatycy roboty - mówi o funkcjonariuszach brygad antyterrorystycznych poseł Jerzy Dziewulski. - Nie znam w policji innej formacji, która, jak oni, chciałaby... tak po prostu, być najlepsza.
Chłopcy i Indianie
"Korba" (10 lat w AT) mówi, że jest dziedzicznie obciążony: od małego marzył o spluwie i mundurze.
- Ojciec robił w policji - wzrusza ramionami.
Starszy wytłumaczył mu kiedyś sens tej roboty: "To jak zabawa w Indian. Tyle że bawią się dorośli, a w rękach nie mają zabawek, lecz broń. Dobrzy jesteśmy my, a złymi są wszyscy dokoła".
Po szkole średniej "Korba" założył mundur. Trafił na ulicę, szlifował bruk i... szalał z nudów. Napisał raport o przyjęcie do elitarnej jednostki.
- Komendant miał dobry dzień, a ja szczęście - uśmiecha się.
Ale szczęście to za mało.
- Trzeba odporności: na strach, ból, ostre starcie z przeciwnikiem - tłumaczy "Merol" (12 lat w AT, utytułowany judoka), dowódca kompanii. - Nie ma zmiłuj się. Nie ma czasu na przebacz. Musisz być pewny ludzi, a oni ciebie. Kumpel za tobą chroni ci tyłek. Ty też masz zadbać, by przeżył.
Przed przyjęciem chłopcy muszą przejść test psychologiczny i sprawnościowy.
- Ja do niego wprowadziłem jeszcze kilka elementów - mówi "Merol". - I do mojej grupy bardzo trudno się dostać. Odpadają nawet byli żołnierze jednostek specjalnych. Ale nam umiejętność biegania z 30-kilogramowym plecakiem i jedzenia trawy nie jest potrzebna. Nie ma tu miejsca dla Rambo ani indywidualistów. U nas sprawdzają się rzemieślnicy.
My i reszta świata
Razem jedzą, wyciskają na siłowni, pływają, skaczą na spadochronach, wspinają się na linach, strzelają i "robią domy z bandytami". Nie mają przed sobą tajemnic. Bo powinni się znać na tyle, by sobie wzajemnie ufać.
- Pamiętam takich, co ze spadochronem skakali jak Bond - opowiada "Sezam" (14 lat w AT). - W powietrzu czuli się lepiej niż w autobusie. Ale na robocie... Czuć i widać było ich strach. Odpadali. Zresztą, nikt nie chce mieć za plecami Bonda, tylko chłopa, z którym się wódkę piło i na dziewczyny chodziło.
"Korba" wciąż wspomina pierwszą robotę: najazd na agencję towarzyską.
- Mieli w niej melinę podejrzani o napady i wymuszenia - opowiada. - Pamiętam: Mam spocone ręce. Serce jak młot. Okrzyk "go" i wchodzimy z drzwiami. Pisk panienek. Zdziwione miny bandziorów, gdy po chwili leżeli na ziemi z łapami w kajdankach. To było niesamowite wrażenie: zespół jak maszyna. Wciąż czuję dumę, że jestem jej częścią.
Różnie bywa
Jak skutecznie robić użytek z broni, wchodzić do mieszkań, obezwładniać przestępców - wszystko to dla "Czarnych" bułka z masłem. Ale robota, "realizacje", jak mówią, to już samo życie. A ono pisze najróżniejsze scenariusze.
- Dom. W nim, byliśmy uprzedzeni, dwóch lub trzech gości z bronią - wspomina "Sezam". - I poszło: kilka sekund, lecą drzwi, krzyk i panowie leżą na ziemi. Potem wyszło: klienci byli wkurzeni i czekali, gotowi do konfrontacji, chcieli strzelać. Ale przysnęli, a my "zrobiliśmy" ich błyskawicznie. Gdyby nie nie to, kto wie...
Inna historia: - W ośrodku nad jeziorem zatrzymała się ekipa. Mieli na koncie napady na TIR-y - wspomina "Mały" (8 lat w AT). - Potrzebne było dobre rozpoznanie. Ponad dobę czekaliśmy w busie na realizację. Ile można siedzieć w 7 ludzi w ciemnym, metalowym pudle na kółkach? Nerwy brały. Wreszcie sygnał: "Go!". Dostaliśmy takiego kopa, że niemal ich roznieśliśmy. Chwyciłem "karka" za głowę. Pechowo - jeden z palców oparł się na jego oku. Adrenalina, nawet nie poczułem, że klientowi prawie oko wydłubałem.
Rzecz w tym, by adrenalina nie rozmyła właściwej oceny sytuacji.
- Wchodzimy na mieszkanie. A tu gościu, wycelował w nas pistolet. Nie wiem, co nas powstrzymało przed nafaszerowaniem go ołowiem. Wzięliśmy go na krzyki, odłożył spluwę. Później się okazało: była to pusta gazówka, a facet był inwalidą I grupy. Miał więcej szczęścia niż rozumu. My też - wspomina "Sezam".
Rutyna: grzech i wróg
Czasem zdarzają się sprawy, których trudno nie traktować osobiście.
- Jeden z naszych, po służbie, szedł do domu - opowiada "Obi" (6 lat w AT). - Jakiś facet wydał mu się podejrzany. Podszedł do niego, pokazał policyjną "blachę". A ten bez słowa wyciągnął spluwę. Trzy strzały w brzuch... Nasz zginął. To była sprawa honoru. Tropiliśmy zabójcę bez przerwy - wciąż nam zwiewał. Ale gość konstruował bomby i jedna mu w rękach wypaliła. Przeżył i trafił na dożywocie. Potem dowiedzieliśmy się, że czekał na nas. Z granatami przytwierdzonymi do drzwi, przez które mieliśmy wejść. I weszlibyśmy. Pytanie: ilu by przeżyło...
Każda robota jest inna. "Przychodzą" po handlarzy narkotyków, po ściągających haracze, odbijają zakładników, zgarniają sprawców napadów z bronią czy ABS-ów.
- ABS to skrót od nazwy Absolutny Brak Szyi - wyjaśnia "Mały" i śmieje się: - To niesamowite, jak wielu z nich po zatrzymaniu musimy prowadzić do wody. Bo najtwardsi po naszym wejściu mają zasikane spodnie i śmierdzą od tego, co wrzucają w gacie.
- Najważniejsze: nie popaść w rutynę - zaznacza "Merol". - Prowadzę ludzi na akcje nie od dziś. A wciąż czuję strach: co nas spotka za zamkniętymi drzwiami, z czym tam na nas czekają. Swoich już nauczyłem: nie są kuloodporni. A jeśli po nas dzwonią, to znaczy, że nikt inny nie da rady zgarnąć tych gości.
Gry wojenne
- AT robi swoje i nie chce, by im ktoś w robocie przeszkadzał - mówi "Korba".
A bywa, że dowodzący traktują antyterrorystów jak pionki w swojej grze. Przez złą ambicję, chęć wykazania się, przekonanie o własnej nieomylności.
- Szturmowaliśmy kiedyś pchacza na rzece: były tam lewe papierosy - opowiada "Korba". - Noc. Wskoczyliśmy na pokład. Niestety, był z nami oficerek zza biurka, z wojewódzkiej. Wpadł do wody jak śliwka. Moment, a by został przygnieciony do nabrzeża. Jeden z naszych wskoczył po gościa. Ryzykował życie. Wszystko przez to, że oficerek chciał brylować przed kolegami: "Byłem na linii z antyterrorką".
Inna "realizacja": znów za dowodzenie specgrupą zabrał się "biurkowy oficer".
- Głośna sprawa: facet zdobył maszynową broń, zabił z niej własną dziewczynę, groził innym. Dotarł w lasy niemal pod zachodnią granicę - wspomina "Mały". - Usiadł pod drzewem na górce. Skubany, miał takie pole widzenia, że aż miło. Okrążony, ale z karabinem maszynowym. A oficer, jak zobaczył komendanta wojewódzkiego, który przyjechał obserwować zatrzymanie drania, postanowił się wykazać. I do nas: "Ruszajcie". Gdyby facet zrobił użytek z kałacha... Szczęściem dla wszystkich, palnął sobie w łeb.
- Z każdej roboty trzeba wyciągać wnioski - "Merol" bierze wdech. - I ważna jest motywacja. Najlepsza to dom, do którego trzeba wrócić. Otrzeźwiająco działa świadomość, że czekają bliscy: żona, dzieci.
Czasem właśnie to decyduje, że odchodzą z AT. Ich kobiety nie zawsze wytrzymują związane z tą robotą napięcie. Bywa też, że zapał do "zabawy w Indian" po prostu się kończy.
- Trochę trwało, nim zrozumiałem: nie chcę dłużej bawić się w poligon, nurkować w brudnej wodzie, ryzykować życia dla zamknięcia paru gnojów - mówi Marek (2 lata po AT), przedstawiciel firmy handlowej.
Czasem chodzi też o pieniądze.
- Jest pasja. Ale musisz utrzymać rodzinę. Z tych naszych pieniędzy - trudno. Policzyłem: jestem po 30., żona, dwójka dzieci, mieszkanie z teściami i brak perspektyw - wspomina Robert (4 lata po AT), teraz prowadzi hurtownię.
Bywają i tacy, co za chlebem ruszają na Bałkany. Gorzej - gdy ginie po nich wszelki słuch. Co robią, gdy łańcuch państwa przestaje im krępować ruchy?
Rozmawiałem z policjantami z kilku samodzielnych pododdziałów antyterrorystycznych w Polsce. Niektóre pseudonimy zmieniłem.
Wojciech Tołyż
A świstak siedzi ... bo sreberka były kradzione