Jak już mówiłem, buddyzm można traktować na 2 sposoby:
1) jako religię, kładąc akcent na rytuały, pudże, obracanie młynkami, prośby o wstawiennictwo strażników itp itd, ogólnie rzecz biorą - jest to ograniczanie buddyzmu do kategorii "schronienia" (o której na pewno słyszałeś)
2) jako ścieżkę doskonalenia umysłu. Tutaj robisz krok dalej. Rytuały tracą częściowo lub całkowicie na znaczeniu. Koncentrujesz się na praktykach oczyszczających umysł, wyciszających, aż dochodzisz do kontemplacji dzogczen. Na tej drodze zmienia się Twój sposób patrzenia na świat, Twój stosunek do ludzi i jest to zmiana nieodwracalna.
Wniosek jest taki:
- pierwszą ścieżkę można porzucić nawet po 20 latach, bo jest ona ciągle dosyć infantylna, oparta na chwiejnych podstawach takich jak wiara, ufność i nadzieja. Nie potępiam oczywiście tych postaw, ale one powinny być punktem wyjścia do dalszego rozwoju. Jest to espekt związany z czymś, co etnolodzy nazywają "religijnością ludową". Opiera się ona na mitach, wierze w boga czy bogów, w święte księgi itp. W tym aspekcie buddyzm wyprzedza inne religie, ale ciągle pozostaje religią. Nie dziwię się, że ktoś, kto przez 20 lat nie potrafił zrobić kroku naprzód ją porzucił. Stanie w miejscu rodzi zniecierpliwienie.
- nie zdażyło się zaś, żeby ktoś zszedł ze ścieżki drugiego typu. Dlaczego? Bo jest to niemożliwe. Psychologia wyróżnia bowiem coś takiego jak "dezintegracja pozytywna": to czas, kiedy umysł ludzki porzuca stare idee oparte na płytszych duchowo podstawach i organizuje się na nowo na wyższym poziomie. Jeżeli Twoja świadomość zorganizowała się na wyższym poziomie (jak ma to miejsce na drugiej ścieżce), nie może się cofnąć, bo "dezintegracja negatywna" jest niemożliwa, co zostało udowodnione i potwierdzone wieloma badaniami (poszukaj książek Kazimierza Dąbrowskiego jeżeli Cię to interesuje).
"Energia przepływa, nie powinna stać.
A stoi gdy wątpisz w tę energię.
Musisz więc za energią nadążyć, nadążyć za siłą.
Wówczas jesteś z siłą w harmonii."