Pozycja wyjściowa była dość prosta o ile pamiętam... stójka, stopy niemal równolegle i trzymaliśmy się trochę jak w judo, na dystans ręki, tyle, że kazał mi ustawić dłonie spodami w jedną stronę - czyli trzymałem go lewą dłonią za prawy bark od zewnątrz, a prawą dłonią w pobliżu lewej pachy i bicepsa od wewnątrz. On odpowiednio ze swojej strony tak samo. Szanse zatem równe - ale ten, który szybciej skrócił dystans, mógł bardzo łatwo zgiąć ten nadgarstek przeciwnika będący od wewnątrz i korzystałem z tego.O ile pamiętam dobrze to, co dalej mówił, to zasady podobne chyba do klasycznych zapasów - bo bez wchodzenia w nogi, ale zapaśnikiem nie jestem - nie znam niuansów. Nie mogę dać głowy za autentyczność tego, co mówił i pokazywał.
Natomiast to, co robił palcatem (gołym) było ciekawe. Poobijał mnie trochę, łatwo wytrącał kijek z ręki i dźwigniował.
Nie spotkałem gościa już po tym turnieju. Wspominał o jakiejś szkole kultywującej tradycje walki szablą i jazdy konnej, w której ponoć dodatkowo uczył się takich rzeczy - ale to wszystko, co pamiętam...
Po tamtym, myślę, że taki twardy palcat jest niezłą bronią vs np. kijowi basebalowemu.
No, ale to teoria.. .