Odkopię i napiszę, bo to temat wart uwagi.
Moja "przygoda" z odchudzaniem zaczęła się w wieku 12 lat, może trochę wcześniej. Od zawsze byłam grubsza i gorsza od innych - m.in. w moim mniemaniu. Na zmianę głodziłam się i objadałam (bulimia, typ nieprzeczyszczający). W wieku lat 18 odkryłam, że to schorzenie, a nie moja niekonsekwencja - wtedy pierwszy raz poszłam po pomoc, ale szybko przerwałam leczenie. Były wzloty i upadki, moja psychika siadała. Aż w końcu (w lutym tego roku) było to nie do wytrzymania (w nocy nie mogłam spać, bo myślałam o jedzeniu i o tym, że przytyłam 2 kg itd.).
W ciągu kilku dni wylądowałam u psychiatry, miesiąc później u psychologa. Wychodzę na prostą (choć było kilka trudnych momentów), ale wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Nie tylko w sferze ed, ale także innych zaburzeń, które je spowodowały. Nie poddaję się. Nikomu nie życzyłabym tego, co potrafiło się dziać w mojej głowie - coś strasznego, od czego nie można się tak łatwo uwolnić.
Swego czasu otarłam się też o anoreksję - choć nigdy nie miałam zbyt niskiej wagi, to jednak moja psychika już nie była zdrowa... Na szczęście nie poszłam w tym kierunku dalej. Teraz ważę trochę więcej, ale nie przeraża mnie to - akceptuję siebie, ćwiczę, staram się zdrowo odżywiać - jestem na dobrej drodze. Obawiam się tylko tego, że to wszystko wróci niespodziewanie, ale póki co robię swoje i wierzę, że do tego nie dojdzie.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, ile takich osób jest wśród nas. Moi znajomi często byli zszokowani, kiedy im o tym mówiłam, nie wiedzieli, jak się zachować. Mniej przyjaźni ludzie (którzy nie wiedzieli o moim problemie) często wbijali mi nieświadomie najgorsze szpile. Mass media nie poprawiają stanu rzeczy, często najbliższe otoczenie też pogarsza sprawę.
Mam nadzieję, że wzrośnie wśród społeczeństwa świadomość, jeśli chodzi o ed, bo to paskudna sprawa (delikatnie rzecz ujmując) i bardzo ciężko z tego wyjść. Od momentu, kiedy odkryłam, co mi tak naprawdę jest, minęło 7 lat. To szmat czasu, prawie 1/3 mojego życia (a problem zaczął się jakieś 4-5 lat wcześniej, choć kiełkował na pewno jeszcze parę lat wstecz). Ja z tego wychodzę, cieszę się tym. A ile młodych osób zmarnowało swoje życie?
Moja "przygoda" z odchudzaniem zaczęła się w wieku 12 lat, może trochę wcześniej. Od zawsze byłam grubsza i gorsza od innych - m.in. w moim mniemaniu. Na zmianę głodziłam się i objadałam (bulimia, typ nieprzeczyszczający). W wieku lat 18 odkryłam, że to schorzenie, a nie moja niekonsekwencja - wtedy pierwszy raz poszłam po pomoc, ale szybko przerwałam leczenie. Były wzloty i upadki, moja psychika siadała. Aż w końcu (w lutym tego roku) było to nie do wytrzymania (w nocy nie mogłam spać, bo myślałam o jedzeniu i o tym, że przytyłam 2 kg itd.).
W ciągu kilku dni wylądowałam u psychiatry, miesiąc później u psychologa. Wychodzę na prostą (choć było kilka trudnych momentów), ale wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Nie tylko w sferze ed, ale także innych zaburzeń, które je spowodowały. Nie poddaję się. Nikomu nie życzyłabym tego, co potrafiło się dziać w mojej głowie - coś strasznego, od czego nie można się tak łatwo uwolnić.
Swego czasu otarłam się też o anoreksję - choć nigdy nie miałam zbyt niskiej wagi, to jednak moja psychika już nie była zdrowa... Na szczęście nie poszłam w tym kierunku dalej. Teraz ważę trochę więcej, ale nie przeraża mnie to - akceptuję siebie, ćwiczę, staram się zdrowo odżywiać - jestem na dobrej drodze. Obawiam się tylko tego, że to wszystko wróci niespodziewanie, ale póki co robię swoje i wierzę, że do tego nie dojdzie.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, ile takich osób jest wśród nas. Moi znajomi często byli zszokowani, kiedy im o tym mówiłam, nie wiedzieli, jak się zachować. Mniej przyjaźni ludzie (którzy nie wiedzieli o moim problemie) często wbijali mi nieświadomie najgorsze szpile. Mass media nie poprawiają stanu rzeczy, często najbliższe otoczenie też pogarsza sprawę.
Mam nadzieję, że wzrośnie wśród społeczeństwa świadomość, jeśli chodzi o ed, bo to paskudna sprawa (delikatnie rzecz ujmując) i bardzo ciężko z tego wyjść. Od momentu, kiedy odkryłam, co mi tak naprawdę jest, minęło 7 lat. To szmat czasu, prawie 1/3 mojego życia (a problem zaczął się jakieś 4-5 lat wcześniej, choć kiełkował na pewno jeszcze parę lat wstecz). Ja z tego wychodzę, cieszę się tym. A ile młodych osób zmarnowało swoje życie?
3