Policyjna gangrena
Fragmenty artykułu
Antyterroryści odchodzący ze służby wchodzą w strefę cienia.
Wyszkoleni za grube pieniądze nagle przestają być państwu
polskiemu potrzebni. Stają się za to cennym nabytkiem dla
gangów. Niektórzy z nich dostają propozycje nie do odrzucenia. I
nie odrzucają.
PIOTR PYTLAKOWSKI
Artur R., ps. Pinokio, był policjantem w warszawskim oddziale
antyterrorystycznym (AT). Po odejściu z pracy związał się z
gangiem słynnego Rympałka (m.in. napad na konwój z pieniędzmi na
Ursynowie, napad na autobus jadący do Turcji, napad na ul.
Puławskiej na klienta banku). Spotkał go kiedyś jeden z oficerów
AT. - Co ty człowieku najlepszego robisz? - zapytał z ojcowską
troską. - To co lubię - odparł Pinokio. - Chcę być bandytą, bo
bandytyzm dał mi wszystko co najlepsze.
Bandytyzm dał mu pieniądze i poczucie władzy, czyli to, czego
nie dostał pracując w policji. Ale szczęście trwało krótko.
Teraz Pinokio odsiaduje swoje chwilowe sukcesy w kryminale. I
tak miał szczęście. Krzysztof M., ps. Fragles, były
antyterrorysta-misztalowiec (służył w założonej w 1976 r. przez
Edwarda Misztala specjalnej grupie milicyjnej znanej pod nazwą
Wydział Zabezpieczenia), odnalazł się wśród gangsterów. Był
człowiekiem od specjalnych zadań w grupie wołomińskiej. Pracował
dla Kikira, potem przystał do bandy Mutantów (napady na tiry,
porwania ludzi, strzelanina w Parolach). Zginął zastrzelony
przez policję podczas obławy na warszawskim Ursynowie.
Dla Rympałka pracował jeszcze jeden policyjny fachowiec od
zwalczania terroryzmu - Paweł S., ps. Długi. Na stronę
przestępców przeszli też Zbigniew R., ps. Drakula, Paragon
(misztalowcy), Remek, Kapeć i wielu innych. Zadziwiające, że tak
łatwo wiążą swoje życie z tymi, których wcześniej z całą zaciek
łością zwalczali. - Czy dopuścili się zdrady? - zastanawia się
jeden z byłych funkcjonariuszy policyjnej jednostki specjalnej. -
Tak, zdradzili, ale może dlatego, że sami też poczuli się
zdradzeni. Byli potrzebni, nagradzani, wychwalani. A kiedy
znaleźli się za burtą, zapadła cisza. Żadnych ofert pracy,
żadnego zainteresowania, czy mają z czego żyć. Pozostawieni na
uboczu stali się łatwym łupem dla świata przestępczego.
Bomba prosto z apteki
Kuba Jałoszyński, do niedawna dowódca warszawskiej grupy AT (na
początku 2003 r. przeniesiona do KGP i przemianowana na Biuro
Operacji Antyterrorystycznych), uważa, że proceder przechodzenia
byłych funkcjonariuszy na stronę bandytów to poważny problem. -
Brałem kiedyś udział w akcji i dostałem sygnał, że po drugiej
stronie będzie walczył były antyterrorysta - opowiada.
- Wiedziałem, jakie to niebezpieczne dla moich ludzi, byliśmy
szczególnie czujni i na szczęście skończyło się bez strat po
naszej stronie. Były „atek" jest groźny, bo zna sposób myślenia
swoich dawnych kolegów, wie, jakie obowiązują procedury i
potrafi przewidzieć kolejne ruchy policjantów. - Mają
umiejętności i wiedzę niedostępną zwykłym bandytom - ocenia
Edward Misztal, dziś szef znanej w Warszawie agencji ochrony. -
Dlatego są dla przestępców tacy cenni.
link :
http://polityka.onet.pl/polecam.html?
a=1&r=33cd90a58affc3fbfdf180f6a33e080d