Kilkadziesiąt sekund po odklepaniu Ryana Badera Jon Jones stanął przed najważniejszą decyzją w swojej karierze. W pewnym sensie moment, w którym Joe Rogan zaproponował mu w imieniu UFC walkę o pas trącił nieco teleturniejami pokroju “Idź na Całość" ale to akurat nieważne. Jones na ową całość poszedł bowiem Dana na ogół składa propozycje nie do odrzucenia i już za sześć tygodni zmierzy się z Mauricio Ruą o prymat w wadze półciężkiej. Sześć tygodni to jednak za długo dla niektórych obserwatorów MMA, którzy już wczoraj zaczęli koronować króla Jona. Czy po niewypale jakim była “Era Machidy" jest w ogóle jakiś powód by już teraz deklarować “Erę Jonesa"?
W tym momencie swojej kariery Jones już raczej przywykł do presji. Nie tylko był dwukrotnie główną atrakcją gal UFC on Versus ale również właśnie co wystąpił na pay-per-view w bardzo mocno promowanej walce. Na każdym kroku jest obsypywany pochwałami - Bruce Buffer twierdzi, że jest Mohammedem Alim tej generacji, Jon Anik z MMALive napisał, że przyjmie każdy zakład na Szoguna bo nie spodziewa się ich rozliczania a Jeremy Botter z Heavy daje obecnemu mistrzowi dwie rundy przed nieuchronną utratą pasa. Nawet bukmacherzy otworzyli zakłady na tą walkę dając niższy kurs na pretendenta. Hype otaczający Jona Jonesa stał się tak monstrualny że przyćmił nawet dokonania polskich mediów sportowych piszących o licznych reprezentacjach z szansami na medal. Oczywiście, Jon Jones to wielki talent i, chociażby z racji jego wieku, uważam, że będzie kiedyś dzierżył pas mistrzowski - natomiast nie jestem przekonany czy stanie się to już 19 marca w Newark. Walka w main evencie o ogromną stawkę przed kilkunastotysięczną widownią z nowym typem przeciwnika to zupełnie innego rodzaju presja. Ramiona Jonesa są pokaźne ale czy będą w stanie udźwignąć ten ciężar?
Na UFC 128 Jones wchodząc do klatki w wieku 23 lat i 243 dni będzie piątym najmłodszym pretendentem do tytułu w historii UFC. Młodsi od niego byli Jeremy Horn na UFC 17, John Alessio na UFC 26, B.J. Penn na UFC 35 i Geogres St-Pierre na UFC 50. Całą wspomnianą czwórkę łączy jedna cecha - przegrali te walki i przynajmniej w wypadku Penna i St-Pierre’a można za to winić ich brak obycia w MMA wówczas. Jones będzię miał ten atut, że z całej grupy walczy od najdłuższego czasu bowiem w kwietniu miną trzy lata od jego zawodowego debiutu. Zresztą mistrzostwa w bardzo młodym wieku wygrywali fighterzy z zuffowskiego WEC a sam Szogun jeszcze przed 24 urodzinami wygrał Grand Prix PRIDE w 2005 roku i stał się najlepszym półciężkim na świecie.
Choć Jones zmiótł w klatce czterech rywali z szerokiej czołówki z rzędu czegoś mi brakuje co pozwoliłoby mi uznać go za fightera w pełni gotowego do walki o najwyższą stawkę. Z drugiej jednak strony walka z, na przykład, Forrestem Griffinem pewnie zakończyłaby się kolejną lawiną łokci w parterze. Tak naprawdę wyzwań dla Jonesa szukałbym tylko wśród pierwszej czwórki wagi półciężkiej a tak się składa, że wolny kalendarz ma jedynie Rua.
Brazylijczyk to zawodnik z jakim Jones nie miał jeszcze do czynienia. Z rywali “Bonesa" najbardziej podobny byłby chyba Andre Gusmao ale gdzie i co osiągnął w MMA Gusmao a co Rua. To inny kaliber uderzacza i inny kaliber grapplera a poddanie Badera w jakiś magiczny sposób wymazało z pamięci niektórych rękę Jonesa leżącą swobodnie na klatce piersiowej Brandona Very zanim zaczął zamachiwać się łokciami. Piętą achillesową Szoguna są z pewnością jego zapasy i tutaj upatrywałbym największej szansy dla Amerykanina, który przecież rzucał Bonnarem jak lalką. Tym niemniej nie tak dawno temu Szogun zatłukł jednego mitycznego “Smoka", który miał być na długo panem i władcą wagi półciężkiej, pokonanie kolejnego monstrum na pewno nie wykracza poza jego możliwości.
by mmarocks
Zmieniony przez - w0jt w dniu 2011-02-07 08:38:33
Zmieniony przez - w0jt w dniu 2011-02-07 08:40:19
Business as usual