Tak, jem 4 posiłki. Ale jakoś nie chodzę głodny o dziwo. A poza tym gdzieś tutaj czytałem (i to była wypowiedź kogoś o duuuużej ilości sogów), że tak naprawdę gdy bilans dzienny się zgadza to nie ma konieczności jedzenia 6-7 posiłków.
No więc wygląda to tak:
Rano (czasem 7.00 czasem 10.00 - zależy jak mam zajęcia)
100g jajek
10g majonezu (mniej więcej)
50g chleba razowego
30g sera edamskiego (tłusty)
B:20 T:23 W:24 Kcal:378
posiłek 2 (przedtreningowy - też różnie 11-12 albo 14-15)
50g ryżu brązowego (zamiennie z kuskusem)
200g mięsa (kurczak lub indyk, od święta wołowina)
50g orzechów włoskich
+ jakieś warzywa (do woli :D)
B:54 T:36 W:35 Kcal:686
Posiłek 3 (potreningowy - 15-17 albo 18-19)
50g ryżu brązowego (zamiennie z kuskusem)
200g mięsa (kurczak lub indyk, od święta wołowina)
+ jakieś warzywa (do woli :D)
B:47 T:4 W:34 Kcal:359
Posiłek 4 (przed snem - koło 22-24)
50g
odżywki białkowej
B:35 T:2 W:5 Kcal:180
Całość: B:155 T:65 W:98 Kcal:1603
Tak to wygląda. Siłownię mam 3 razy w tygodniu, raz basen i raz piłkę nożną. Do tego co piątek odstępstwo od diety w postaci alkoholu (ale nie podjadam nic i nie piję słodkich napojów) i waga chwilowo się zatrzymała. Przecież na takim deficycie kalorycznym powinna lecieć na łeb na szyję?
Wiem, że trochę panikuję bo odchudzam się dwa tygodnie a zastój jest raptem tygodniowy ale mam taki charakter, że łatwo się zniechęcam i jak nie widzę efektów to odechciewa mi się wszystkiego (a że nie mam zamiaru się poddać to chodzę zły cały dzień ;P)
Ruszy to? Kwestia tego, że organizm musi się "przestawić"?
Aha - jeśli chodzi o efekt jojo to wydaje mi się, że przy zachowaniu ostrożności uda mi się go uniknąć. Wiem, że to będzie trudne ale naprawdę już nie mogę na tą okrągłą gębe w lustrze patrzeć więc chyba zostawię taki deficyt (znowu aż taki straszny nie jest chyba?)