...
"Życie" 21-22.12.1996 r.
Igor Janke
TAJNI POTRZEBUJĄ CISZY
Najszczęśliwszy dzień w UOP to środa, bo w środę wychodzi tygodnik "NIE". Wszyscy się zaczytują - to pierwsze zdania z dość dramatycznej opowieści o Urzędzie Ochrony Państwa, jaką usłyszałem od kilku funkcjonariuszy i oficerów, którzy odeszli stamtąd na własna prośbę. Moi rozmówcy ze względu na charakter swej poprzedniej pracy prosili o niepodawanie ich nazwisk, wszystkie więc zostały zmienione.
Są w różnym wieku. Pracowali w różnych wydziałach na różnych stanowiskach - od dyrektora po zwykłego pracownika. Łączy ich jedno - przyszli do UOP po 1990 roku, odeszli niedawno. Na spotkania godzili się dlatego, że byłem polecony przez kogoś, komu ufali. Rozmowy odbywały się indywidualnie, niezależnie od siebie. Wszystkie wypowiedzi są autoryzowane.
Majorka i koszule z krempliny
Superagenci, wysocy, przystojni mężczyźni, akcje na Majorce, twardzi szefowie, męskie spojrzenia, głębokie przyjaźnie. Szybkie samochody, pistolety, wspaniałe urządzenia techniczne. Wielkie tajemnice, wielkie afery. Świat widoczny od podszewki. Praca dla państwa, poczucie misji - to jeden z obrazów tajnych służb, który masz w głowie, gdy chcesz tam trafić.
Ponure pokoje z facetami w koszulach z krempliny, w spodniach-dzwonach, marynarkach z szerokimi klapami. Czarne wąsy i przekrwione oczy. Odór alkoholu po sobotnio-niedzielnych libacjach, puste butelki po wódce w koszach na śmieci. Na biurkach zamiast komputerów - tygodnik Urbana. Nieruchawa, przestarzała, niesprawna i pokraczna instytucja - to inny obraz, który masz w głowie, gdy trochę tam posiedzisz.
Oba zawierają część prawdy.
Moi rozmówcy lubią podkreślać, że w UOP spotykali wysokiej klasy specjalistów, ludzi oddanych swojej pracy, także wśród byłych funkcjonariuszy SB.
- Ale większość z nich to miernoty - dodaje od razu Adam Proch, trzydziestoparoletni ex UOPowiec. - Jest masa takich, którzy byli świetni w tamtym systemie, kiedy pracowało się zupełnie inaczej. Wtedy można było straszyć wyrzuceniem z pracy, utratą paszportu, losami rodziny - w takich warunkach nie trzeba było być wirtuozem, żeby kogoś zwerbować. Dziś praca w tajnych służbach wymaga zupełnie innych umiejętności.
- Przerażająca jest amatorszczyzna niektórych działań - irytuje się Marek Stachurski, były wysoki oficer w jednym z pionów merytorycznych Urzędu. - Pracownicy UOP powinni być niewidoczni. A ich czasem widać gołym okiem. A to wystająca legitymacja, a to antenka na dachu samochodu, rzeczy, po których każdy, kto otarł się o tajne służby, rozpoznaje jej pracowników na kilometr.
Finezja a la SB
- Opowiadał mi znajomy naukowiec, że przyszedł do niego pracownik UOP, chiał nawiązać kontakt. Po twarzy widać było, że to stary SB-ek. Ten mój znajomy w stanie wojennym kolportował bibułę i czytał kiedyś słynny poradnik, jak należy się zachować w rozmowie z funkcjonariuszami SB. I on mi mówi: - Stary, ten twój kolega z UOP zachowywał się kropka w kropkę jak z tego poradnika. To i ja mu odpowiadałem jak z poradnika - wspomina Proch. Oni kompletnie tego nie umieją robić. Do tego trzeba delikatności i wielkiej finezji, której w SB nie uczono. UOP zatracił zupełnie kontakt z elitami - stwierdza.
- "Młodych" funkcjonariuszy też nikt tego nie uczy, bo uczą ich starzy - uzupełnia Marek Stachurski.
- W SB było wielu superfachowców. Ale ci najlepsi nie podchodzili nawet do weryfikacji, tylko poszli w biznes. Mieli ogromną wiedzę, byli bardzo zdolni i dziś robią świetne interesy uważa Robert Knapik, który odszedł z UOP w tym roku. - Po 1989 roku w UOP pozostali najmarniejsi i ci, którzy robiliby to nawet za darmo, bo są do takiej pracy stworzeni.
Artur Pajdak, 3 lata w Urzędzie: Żeby przetrzymać w UOP wiele nie trzeba. Wystarczy mówić: "Tak jest". Tajemnica przetrwania i awansów w Urzędzie nie leży w inteligencji, sprawności czy skuteczności w pracy. Podstawa to dyspozycyjność wobec przełożonego, brak granic moralnych i zdolność do wykonania każdego, nawet najdurniejszego rozkazu. Jeśli jesteś dyspozycyjny i nie dyskutujesz, to przetrwasz na sto procent i masz duże szanse na karierę. Wiem, że UOP to nie jest miejsce dla nonkonformistów, ale chyba trzeba mieć wyczucie, gdzie zaczyna się granica, której przekroczyć nie można, a którą wyznacza prawo, regulamin służby i sumienie.
Woń PRL
W 1990 roku do weryfikacji przystąpiło 15 tysięcy z 24 tysięcy pracowników SB, pozytywnie przeszło 6 tysięcy. Przede wszystkim takich, którzy - jak twierdzono - nie zajmowali się sprawami politycznymi. Ale nie zawsze.
- Człowiek, który rozpracowywał kiedyś podziemne wydawnictwa, przeszedł weryfikację i jeszcze za rządów solidarnościowych został zastępcą naczelnika jednego z ważniejszych wydziałów - przypomina sobie Pajdak.
Ktoś inny pamięta funkcjonariusza, który przed 1989 rokiem rozpracowywał KPN, a potem trafił dość wysoko w Urzędzie.
Spotkania z dawnymi prześladowcami nie zawsze były niemiłe: - Pewien czas pracowałem z facetem, który przez wiele lat podsłuchiwał moich znajomych. Przynajmniej mieliśmy o czym pogadać, bo znał wszystkich moich kolegów. Był nawet sympatyczny - wspomina z rozrzewnieniem Marek Stachurski.
Byli pracownicy UOP lubią opowiadać o unoszącym się po korytarzach Urzędu zapachu PRL:
"W poniedziałek spotykasz facetów, którzy z przepicia nie widzą dalej niż na metr".
"Kiedyś rano przyszedł minister, wszyscy na baczność, ogólny porządek a przy wejściu do gabinetu rozwalony słoik śledzi w occie".
"Moi koledzy mieli w pokoju jedną marynarkę na trzech. Zakładali ją, kiedy szli do kogoś ważnego. Dziwili się, że ja przychodzę codziennie w marynarce. Przecież się zniszczy!".
"Stałem z kolegą w bufecie i patrzyliśmy na kolejkę, w której stali funkcjonariusze. Na dwudziestu tylko jeden nie miał czarnych wąsów. Żartowaliśmy, że po weryfikacji powinno się ich golić jak bojarów".
"Wiesz, jak tam się obchodzi wigilię? Słodkim szampanem i ciasteczkami".
"Jeszcze w 1992 roku w niektórych jednostkach świętowano dawny dzień funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa".
"Jak niżsi rangą funkcjonariusze UOP nazywają bagażnik samochodowy? - «Popiełusznik»".
"Milczanowski przejął po esbekach pewne cechy - umiał wrzeszczeć na kogoś i walić pięściami w stół przez dwie godziny".
Fascynacje ministra
Dawni pracownicy SB stali się podporą UOP.
- Minister Milczanowski zafascynował się starymi, "wybitnymi fachowcami". Na nich postanowił się oprzeć - twierdzi Knapik.
Dlaczego człowiek dawnej opozycji antykomunistycznej postawił na SB-ków?
- Ludzie dawnego podziemia lubią wierzyć, że ci, którzy ich ścigali, to wielcy fachowcy, taka wiara ich dowartościowuje - uważa Bradecki.
- Z Milczanowskiego wyszedł stary prokurator, którym kiedyś był, on po prostu rozumie ich styl myślenia - twierdzi Stachurski, sympatyk Unii Wolności.
- Oni myśleli, iż jak ktoś już musi robić taką brudną, wywiadowczą robotę, to niech lepiej robią to typy z SB, które i tak się na tym znają, a nie my - tłumaczy Adam Proch. - Im zabrakło odwagi i wiary we własne siły.
Wszyscy zgadzają się, że "solidarnościowi" szefowie UOP byli pod wielkim wrażeniem sprawności bywałych w świecie PRL-owskich superagentów.
- Jedno, co naprawdę umieli robić, to robić dobre wrażenie - mówi Proch. - Te częste niedomówienia: "wiem dużo więcej, tylko sam pan rozumie, nie mogę wszystkiego ujawniać" miały sprawiać wrażenia, że oni naprawdę wiedzą wszystko - tłumaczy. - A prawda czasami była żenująca.
- Oni świetnie umieją się sprzedawać wewnątrz Urzędu - uważa Bradecki. - Na zewnątrz zresztą też. Charakterystyczne, że w 1990 roku, kiedy wydawało się, że dni tych "starych fachowców" są policzone, oni sami mówili publicznie, że aby wykształcić oficera, trzeba 5 lat pracy. Ale to się zmieniało. Po kilku latach mówili już o 10 latach, według ostatniej wersji na wyszkolenie pracownika wywiadu potrzeba lat 15.
Różnica między Macierewiczem a Milczanowskim
- SB-ków trzeba było albo wyrzucić od razu, albo sobie ich zjednać. Milczanowski im wierzył i ufał. Nie wyrzucał. Macierewicz też ich nie wyrzucał. Za to nie cierpiał ich i opluwał - mówi Artur Pajdak. - I to był jego błąd, bo potem uzależnił się od ludzi, którzy go nienawidzili.
dwóch moich rozmówców opowiedziało tę samą historię: "Macierewicz pewnego dnia zażądał, żeby technicy sprawdzili jego gabinet, czy nie ma podsłuchów. Wiadomo, że faceci z "techniki" to starzy SB-cy. Kazał im się zamknąć na weekend w gabinecie i wszystko sprawdzić. Zamknęli się, przynieśli wódkę, przez dwa dni pili, nie ruszyli palcem, a w poniedziałek rano zameldowali ministrowi, że "gabinet jest czysty, nic nie znaleźli". On im musiał uwierzyć, bo nie miał wyjścia. Zresztą chłopcy, którzy przygotowywali "teczki", też musieli korzystać z pracy starych SB-ków. Przecież oni sami nie mieli szans niczego znaleźć w gigantycznym archiwum. I de facto uzależnieni byli od "starych".
Ktoś inny przypomina historię z Poznania: "Tamtejszy nowy szef delegatury UOP najpierw krzyczał do wszystkich "starych" podwładnych, że ich wypier...., po czym tego nie robił i od gnojonych SB-ków oczekiwał lojalności. Skutek był taki, że podczas afery z Gawronikiem komunikaty z podsłuchów najpierw trafiały na biurko podsłuchiwanego biznesmena, a dopiero potem na biurko szefa delegatury. Jeden na nich krzyczał, a drugi dawał pieniądze i oferował pracę".
Bondowie z Rakowieckiej
Paweł Bradecki: W Urzędzie wytworzył się mit Jamesa Bonda - superagenta, który wyjeżdża na 3 dni, w tym czasie werbuje 5 agentów, jest twardy, wysoki i do tego przystojny. "Twardzi faceci" mają w Urzędzie wzięcie. Praca umysłowa jest tam w pogardzie. Ślęczący za biurkiem analityk, czyli w języku resortowym "skrobak", wygląda tak nieefektownie.
Nowe władze UOP, po upadku komunizmu, zaczęły stawiać przede wszystkim na działania operacyjne. I za tym szły inwestycje. Pieniądze były na samochody, a nie było ich na program komputerowy. Potrzebne było porządne oprogramowanie, żeby móc stworzyć dobre archiwum. Ale to były tylko dwie dyskietki, lepiej za to kupić np. cztery volkswageny golfy. I UOP nie ma dobrego komuterowego archiwum. Rozbudowuje się działy operacyjne kosztem analizy. Tajna służba kojarzy się u nas z Bogusiem Lindą biegającym z pistoletem. W Urzędzie wszyscy to uwielbiają. Każde zatrzymanie kogoś przez UOP musi być niezwykle efektowne. Kiedy łapali dwóch chłopców, którzy rozprowadzali faszystowskie koszulki, o 6 rano do ich domu włamywała się grupa funkcjonariuszy. Im są potrzebne atrybuty wielkiej służby, sceny z amerykańskich filmów.
Stachurski: - Historia z neofaszystami to typowa fuszerka. Wielki hałas wokół zatrzymania dwóch płotek, kiedy trzeba było poczekać, żeby dotrzeć do naprawdę ważnych międzynarodowych powiązań neofaszystowskich. Ale oni musieli pokazać, że coś robią i odnoszą sukcesy.
Bradecki: - W UOP fascynacja atrybutami "filmowymi" posunęła się do tego, że ostatnio kamizelki kuloodporne wręczono pracownikom pionu analiz.
Bądź czujny - wróg czai się w Internecie
Byli pracownicy narzekają jak jeden mąż na brak pieniędzy na niezbędne instrumenty do pracy analitycznej. - To wydaje się nieprawdopodobne, ale w Urzędzie Ochrony Państwa, instytucji powołanej do zbierania wszelkich możliwych informacji i wykrywania zagrożeń, półtora roku temu nie było wejścia do Internetu! - mówi dramatycznym głosem Pajdak.
Jego kolega tłumaczy potem, że w końcu założyli - jedno wejście.
- Jaki tam Internet - zżyma się Stachurski. - To nie jest porządne wejście do sieci. Przez rok nie mogłem wywalczyć oddzielnej linii telefonicznej dla Internetu - żali się.
Skąd taka niechęć do urządzenia, które jest już w co najmniej kilkudziesięciu tysiącach prywatnych domów w Polsce i milionach na świecie?
- Większość wysokich ofiecrów UOP nie ma pojęcia o komputerze i nie zna języków obcych - odpowiadają byli UOP-owcy. - Za to godzinami umieją tłumaczyć o niebezpieczeństwach korzystania z tego urządzenia, o tym, jak inni mogą śledzić naszą pracę w Internecie.
- Jedną z pierwszych decyzji nowego szefa Biura Analiz i Informacji, pułkownika Stanisława Hoca, było wyrzucenie komputera z gabinetu - twierdzi jeden z UOP-owców.
Warto wiedzieć, że izraelski MOSAD zatrudnia 200 ludzi, którzy zajmują się wyłącznie wyszukiwaniem informacji w Internecie.
Zaszyfrować gazetę
Biuro Analiz i Informacji było jedynym nowym elementem w strukturze UOP, która niewiele różni się od kształtu SB. Tylko w Biurze i jeszcze w Archiwum "młodzi" mieli szanse awansu. Jak wspominają jego pracownicy, BAI od początku było sekowane przez pozostałe struktury Urzędu. - To było obce ciało, które po pierwsze zatrudniało głównie dawnych opozycjonistów, a po drugie, sensowności jego działania nikt nie rozumiał - twierdzą.
- W SB nie było pionu analitycznego z prawdziwego zdarzenia, dlatego oni nie rozumieli, czym to się je.
- Miałem poczucie dużej marginalizacji - opowiada wysoki oficer Biura. - Wywiad i kontrwywiad robił nam drobne świństwa, utrudniał pracę, blokował informacje, fundusze. Bywało tak, że kontrwywiad był w stanie zablokować nam dostęp do faxu przez pół godziny, żeby nie wyszło na to, że jakieś informacje zdobyliśmy szybciej od nich. Tajny rozkaz Kapkowskiego o inwigilacji środowisk związkowych został wydany poza wiedzą szefa Biura Analiz, który dowiedział się o tym z gazet.
Byli UOP-owcy zgodnie uważają, że bardzo wiele informacji zdobywanych operacyjnie jest możliwe do zdobycia "na biało", czyli przez uważne czytanie i słuchanie publicznie dostępnych informacji.
- Ile razy było tak, że wywiad zdobywał coś, o czym myśmy przeczytali w prasie. Stąd rodziły się napięcia - wspomina jeden z BAI-owców.
- Pamiętam, jak przesłano z Mińska zdobytą operacyjnie informację, którą ja wyczytałem z tamtejszej prasy - wspomina Adam Proch.
- Było i tak, że kontrwywiad dostał z zagranicy artykuł prasowy, szybko go szyfrował i przekazywał jako zdobytą przez siebie informację. Oni musieli uzasadniać sens swojego istnienia - tłumaczy wysoki oficer Biura.
- Myśmy tę informację mieli wcześniej, bo nie musieliśmy szyfrować - śmieje się.
Moi romówcy przypominają też o wypadkach, kiedy do członków rządu trafiały biuletyny działów "operacyjnych" i te zbierane "na biało", zawierające te same informacje.
- Przerost pracy operacyjnej nad analityczną jest jedną z podstawowych wad UOP - uważa Proch.
Urząd bez głowy
Wszyscy rozmówcy zwracają uwagę, że dziś na poziomie szefa Urzędu nie ma żadnej struktury analitycznej. To znaczy, że nikt nie dokonuje analizy informacji spływających z wywiadu, kontrwywiadu i BAI. - Decydenci dostają kilka przygotowanych niezależnie od siebie biuletynów. - Przecież oni nie są w stanie tego dobrze zanalizować - po pierwsze mają zawsze mało czasu, po drugie, do tego trzeba specjalistów - dziwi się Artur Pajdak. - Ta praca wielu ludzi, kosztująca wiele pieniędzy, często się marnowała.
- Nikt nie chciał silnej struktury analitycznej, bo wiadomo było, że jedynymi osobami, które mogłyby to robić, byli pracownicy BAI-u. No i nasza pozycja bardzo by wzrosła. Nasza - "młodych solidaruchów" i nasza - analityków, którzy teraz mogliby kontrolować "operacyjnych" - mówi Pajdak.
- Gdyby takie ciało powstało, spadłoby znaczenie zarządów operacyjnych. Wtedy można by im powiedzieć, żeby pewnych rzeczy nie dawali, bo można je znaleźć na "biało" - w Internecie czy CNN - i mieliby mniej sukcesów. Te służby czasem działały fatalnie. Np. podczas puczu Janajewa w Moskwie głównym źródłem informacji dla polskiego [luka w tekście oryginalnym] był... CNN i telewizja rosyjska. Notatki na ten temat powstawały w Biurze Analiz i cały UOP zbiegał się do Biura, żeby oglądać telewizję, bo tylko tam był dostęp do CNN i Ostankino - wspomina Paweł Bradecki.
- Mocnym uderzeniem w Biuro była afera związana z wyciekiem instrukcji 0015. Podejrzenie o spowodowanie przecieku padło na "młodych" z BAI. Zaczęły się wielogodzinne przesłuchania, wyczerpujące seanse na wykrywaczach kłamstw, infiltracja środowiska. Wzięli nas w obroty na kilka miesięcy, nieustannie sprawdzano, przetrącono Biuru kręgosłup - wspomina jeden z poszkodowanych.
UOP pod prasą
- Wielką dokuczliwością pracy w Urzędzie była potworna administracja i papieromania - żali się Pajdak. - 70 procent czasu zajmuje wypełnianie papierów i zbieranie dziesiątek podpisów. System administracyjny jest zupełnie niefunkcjonalny, to się naprawdę w głowie nie mieści. Trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby się przez to przebić. Wyciągnąć pieniądze na jakąś akcję to cud boski. Proporcje ilości osób zbierających i analizujących informację do tych od zbierania papierków są zachwiane.
- Działy gospodarcze i finansowe to państwa w państwie - twierdzi Pajdak.
Inną uciążliwością pracy w Urzędzie są i były nieustanne przecieki. UOP jest wszak dyżurnym tematem w prasie od chwili powstania.
- Współczuję ludziom, którzy tam zostali. W takich warunkacj pracuje się strasznie. Tajne służby potrzebują ciszy - mówi Pajdak.
Skąd się biorą takie liczne przecieki? "Połowa z nich to wynik złośliwej roboty, połowa - burdelu panującego w firmie".
Stachurski: - Osądy, jakim poddawano UOP w prasie, były bardzo relatywne w zależności od sytuacji politycznej w Polsce. Milczanowski najpierw był potępiany za nieudostępnianie teczek w sprawie Pyjasa, za bliską współpracę z "czerwonymi", a po sprawie Oleksego stał się bohaterem narodowym i ostatnim batem na komunistów. Proszę spojrzeć na to, co się mówiło o Czempińskim czy Zacharskim. Kiedy wracali do służb, prasa postsolidarnościowa podnosiła larum, że wracają agenci PRL. Ostatnio, kiedy odchodził Czempiński, Krzysztof Kozłowski uznał go za "gwaranta niezależności Urzędu", a prasa zrobiła z niego bohatera. Akcjami Zacharskiego zachwycali się dziennikarze. To pokazuje, jak instrumentalnie UOP był traktowany przez wszystkich.
Dziedziczny gen bezpieczniaka
- Po weryfikacji część pracowników SB odeszła, dawne departamenty zmieniono na zarządy, przyszli nowi szefowie, niektórzy nowi dyrektorzy, trochę młodych ludzi na dół - opowiada Bradecki. - Natomiast naczelnicy, szefowie zespołów, cała średnia kadra, czyli szkielet Urzędu - to starzy SB-cy. Ten średni personel wprowadza i szkoli nowych. Po 4 czerwca 1992 roku instrumentalnie posłużono się tym personelem i bardzo go dowartościowano - pokazano im, że są lepsi niż ludzie Macierewicza i inni solidarnościowcy. To był pierwszy krok. Potem zaczęły się awanse - Czempiński, Jasik, Zacharski i inni. Powoli zaczęli odchodzić nowi i wracać starzy. Kiedy poczuli, że można, zaczęto masowo przyjmować PRL-owskich milicjantów, wojskowych i dzieci SB-ków.
- Ostatnio natomiast, już bez wahań sięgnięto po ludzi, którzy swój najlepszy okres mieli za Gomułki albo Gierka - dodaje Stachurski. - Jak to potrwa jeszcze z 10 lat i wejdzie czwarte pokolenie UB-eków, to mogą nastąpić jakieś zmiany w genach, wykształci się jakiś człowiek resortowy - żartuje.
W UOP lubi się przyjmować dzieci dawnych oficerów SB - są ze sprawdzonych rodzin i jest mniej pracy przy ich sprawdzaniu. O rodzinnych klanach pracowników SB opowiadają wszyscy, którzy otarli się o Urząd.
- Warto się przyjrzeć, jak ludzie przychodzą i wychodzą z pracy - wszyscy idą w tych samych kierunkach, na te same osiedla, do tych samych domów - dawnych gett SB-ckich - opowiada jeden z oficerów. - W mniejszych ośrodkach bardzo łatwo jest robić alarm nocny - zdarza się, że wszyscy wybiegają z jednego bloku.
Robert Knapik: - Byli SB-cy często funkcjonują w strukturach gospodarczych, działają na granicy prawa. Wyobraźmy sobie, że pułkownik UOP, dawny SB-ek, zajmuje się narkotykami i natrafia na ślad handlarza - jak się okazuje innego byłego SB-ka. To czy on zrobi mu krzywdę? Przecież ich dzieci być może chodzą do jednego przedszkola. Albo razem wyjeżdżają na wakacje. Starzy funkcjonariusze na codzień mogą się nawet nie lubić, ale wobec zagrożenia są bardzo solidarni.
Po co komu UOP?
Bradecki: - Niewprowadzenie opcji zerowej obciąża wszystkich solidarnościowych przywódców. Teraz widać, jak wielki to był błąd. Trzeba było budować służby od nowa. Tak zrobili Czesi.
Knapik: - Najgorszą rzeczą, jaką zrobił Milczanowski i inni, było niewyrzucenie wszystkich SB-ków. To odbija się czkawką we wszystkich działaniach Urzędu. Tworzenie tej instytucji od zera być może potrwałoby długo, ale w końcu mielibyśmy normalne służby. A tak nie wiadomo, czy w ogóle będziemy je mieć.
Stachurski: - Myślę, że część funkcjonariuszy należało zostawić. Tylko trzeba było im narzucić swoją wizję. To myśmy mieli im wymyślać zadania a oni je realizować. Ale takiej wizji nie było. Zabrakło jej także Andrzejowi Milczanowskiemu.
Pajdak: - W UOP nie było i nie ma systemu weryfikacji negatywnej, niekompetentnych i słabych funkcjonariuszy się nie eliminuje. Fatalnie działa system naboru i szkoleń. Efekty pracy Urzędu nie są przetrawiane i decydenci nie dostają prawidłowo opracowanych materiałów.
Bradecki: - We wszystkich cywilizowanych państwach zarząd tajnych służb to zarząd analityczny. Stanowiska decyzyjne podlegają analitykom, naukowcom. U nas szefami zostają ludzie "operacyjni" - Czempiński, Kapkowski. "Operacyjni" są często dobrzy w tym, co robią, ale nie mają zdolności ogarnięcia wszystkiego, myślenia analitycznego, bo nie do tego byli kształceni. Ta instytucja po prostu nie ma głowy.
Stachurski: - Nie wiadomo, czy ma być to tajna policja ścigająca złodziei, czy urząd pracujący dla partii politycznych, czy też instytucja zajmująca się zbieraniem informacji, dostarczająca rządzącym wiadomości o możliwych zagrożeniach państwa. Nikt w Polsce nie podjął prawdziwej debaty, do czego tajne służby są potrzebne demokratycznemu państwu. Dziś Urząd pływa w oparach niemocy i absurdu.
Moim zdaniem UOP powinien być służbą czysto informacyjną, a nie policyjną. Tymczasem minister Siemiątkowski rozwija zarząd do zwalczania przestępczości zorganizowanej i jednocześnie osłabia analogiczną w Policji. Ponieważ istnieje też Zarząd Śledczy teraz, gdy Urząd jest podporządkowany bezpośrednio premierowi, praktycznie mamy w państwie dwie policje. Jedną - premiera, drugą - ministra spraw wewnętrznych. To absurd, którym nikt się nie przejmuje.
Proch: - UOP zbiera wszystkie informacje, nie po to, żeby o czymś ostrzegać, analizować dziejące się procesy, ale żeby mieć je na wszelki wypadek, gdy trzeba będzie w kogoś uderzyć. Przecież nie wiadomo, kto wygra w następnych wyborach. Jednej rzeczy w Urzędzie na pewno już nie ma, którą mieli "nowi" po 1989 roku: etosu służby. Pamiętam, jak jeden z wysokich oficerów powiedział mi: "jest pan młodym, wykształconym i inteligentnym człowiekiem. I pan wierzy w tę demokrację?".
Obawiam się, że UOP w obecnym kształcie staje się instytucją niebezpieczną dla III Rzeczypospolitej.
P. S. Kończąc pisanie tekstu dowiedziałem się, że w jednej z jednostek ogłoszono parę dni temu próbny alarm. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego czas. Było to 12 grudnia 1996, godzina 20.15.
- Piętnaście lat temu zaczęli się zbierać o tej samej porze. To taki SB-cki dowcip - powiedział mój informator.
* tomat *