Boruta, ja ćwiczyłem:
*w ruderze przeznaczonej do rozbiórki w powojskowej sali z podłogą czarną jak dusza Latkowskiego;
*na betonowym placu, na którym wcześniej był park artyleryjski - złomowisko, śmiecie itp, przed każdym treningiem trzeba było odgarniac szkła z betonu;
*znowu w takiej ruderze, tylko podłoga po remoncie była jeszcze bardziej brudna;
*na trawniku z kretowiskami;
*na betonowym placyku na skraju placu budowy,na oczach przygłupich roboli;
*na ciasnej siłowni, gdzie trzeba było rozsuwać na boki sprzęt
przed treningiem;
*na małej szkolnej salce, gdzie parkiet był sliski jak lodowisko;
*kilka razy na wielkiej w natutalny sposób wentylowanej hali sportowej, przy mroziku wewnątrz około -5 stopni;
*w sali wykładowej, gdzie koszmarnie brudna po całym dniu podłoga była z płytek
*przez pół roku po rozstanoiu z sekcją - samodzielnie już, u siebie w garażu na nierównej podłodze z tłucznia, na zmianę ze starą halą magazynową, gdzie zimą oddech zamarzał a latem w kłębach kurzu nie było czym oddychać i trzeba było oczywiście z nierównej betonoweej podłogi, nachylonej w jedną stronę, uprzątnąc złom i szkła.
Tak naprawdę to może nie wiecej niż 1/3 treningów miałem we w miarę porządnej sali (nie licząc ostatnich 4 m-cy, bo teraz mam chwilami ciasno ale przytulnie).
I przyjmowaliśmy to, tzn, ci, którym nie przeszło przez takie warunki, filozoficznie, a atmosfera na treningach była wspaniała. Człowiek musiał stwardnieć. Ale właśnie dlatego że poznałem to wszystko na własnej skórze, nauczyłem sie doceniać przrestronną salę, niecieknący sufit i ciepłą szatnię. Jakies minimum socjalne za nasze pieniądze musi być, nie oszukujmy się.
Zmieniony przez - Jodan w dniu 2005-02-24 12:18:10