Mój dzień wygląda następująco: pobudka po 5.00, prysznic, śniadanie, albo i jego brak, bo mam wyliczony czas co do minuty i biegiem do pracy. Droga do pracy zajmuje mi ok. 2 godzin. Z powrotem do domu docieram pomiędzy 20-21 i zazwyczaj padam już z nóg, bo wszystko jest na przedwczoraj. To taki w skrócie plan dnia, który obowiązuje codziennie. W weekendy trochę luźniej, ale wtedy mam dodatkowe godziny na sen.
Teraz się zastanawiam, jak w to wpleść treningi i czy w ogóle jest to możliwe? Wiem, że najprościej i najzdrowiej to mniej pracować, ale jak chce coś mieć, to muszę się tego dorobić od zera i do dziś nie zrozumiałem jak to inni robią, że nic nie robią, a wszystko mają.
Jak wracam to siłownie już zamknięte, albo łapałbym się na ostatnie 30 minut, gdzieś na drugim końcu miasta. Czy tu w ogóle jest sens planować jakikolwiek trening? Może przy takim trybie życia, to jak gwóźdź do trumny?